Pierwodruk: Marek Waszkiel, Zapomniany – przywrócony. O Jerzym Koleckim, TEATR LALEK 2019, nr 1 (135), ss. 48-50.
Jerzy Kolecki nie należał do żadnej szkoły scenografii, choć jak Ali Bunsch, Adam Kilian, Kazimierz Mikulski, Jadwiga Mydlarska-Kowal, Leokadia Serafinowicz, Rajmund Strzelecki czy Jerzy Zitzman był jednym z wybitnych twórców polskiej scenografii lalkowej. Odszedł niespełna rok temu (15 VI 2018), mając 93 lata. Przez ostatnie ćwierćwiecze z żadnym teatrem już nie współpracował, zajmował się malarstwem, zgodnie ze swoim powołaniem i życiową pasją oraz profesją, którą poświadczył dyplomem krakowskiej ASP w 1954 w pracowni Zbigniewa Pronaszki. To było dawno temu.
Kariera scenograficzna i lalkarska Koleckiego trwała na dobrą sprawę 25 lat, tyle ile jego stały związek z Teatrem Lalek Rabcio w Rabce. Po studiach pracował krótko jako wychowawca w domu dziecka w Nowym Targu i w rabczańskich sanatoriach, ale szukał pracy, która pozwoliłaby rozwijać jego pasje, „chciałem mieć trochę czasu dla siebie” – opowiadał Karolowi Hordziejowi. To czysty przypadek, że trafił do rabczańskiego teatru lalek, gdzie go przyjęto i został lalkarzem-adeptem. Nie upłynęły nawet trzy lata i w 1956 zdał eksternistyczny aktorski egzamin lalkarski. Wszak nie aktorstwo interesowało go najbardziej. W kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy w teatrze lalek zrealizował swoją debiutancką scenografię do Kotka uparciuszka Biełyszewa i Marszaka w reżyserii Stanisławy Rączko i tak się zaczęło. Z początku spektakle, do których projektował scenografie, oparte na repertuarze radzieckim lub Bajowskim, reżyserowała głównie założycielka teatru, Stanisława Rączko, sporadycznie Julianna Całkowa i Dorota Stojowska. W 1961 Koleckiemu powierzono stanowisko dyrektora i kierownika artystycznego, które sprawował do końca 1977, kiedy odszedł z teatru ze względów zdrowotnych. Przez następne piętnastolecie przygotował jeszcze kilka scenografii w Rabce i innych miastach, troszkę dłużej niż teatrem zajmował się pracą pedagogiczną (uczył wychowania plastycznego w rozmaitych szkołach), ale w zasadzie był już nieobecny w lalkarskim środowisku. Wycofał się z niego.
Myślę, że Jerzego Koleckiego nigdy nic do tego środowiska nie ciągnęło. Nie żeby iskrzyły tu jakieś konflikty, przed którymi się bronił, ani żeby było mu ono obce. Po prostu taką miał naturę. Nie wysuwał się do przodu w trakcie krakowskich studiów, był zupełnie na uboczu podczas pracy w Rabce i nawet jako szef teatru nie narzucał swojej opinii, nie walczył o miejsce wśród innych teatrów i ich leaderów, specjalnie nawet nie lansował swojego Rabcia. Bywał z nim, gdy teatr otrzymywał festiwalowe zaproszenia, cieszył się z każdego sukcesu, ale nie zależało mu ani na mnożeniu tych sukcesów, ani na publicznej aprobacie. Robił swoje po cichu, głęboko wierzył w sens uprawiania teatru lalek dla dzieci, co w środowisku rabczańskim nabierało wyjątkowego znaczenia ze względu na dziecięce sanatoria przeciwgruźlicze, tułał się z własnym zespołem po najmniejszych miejscowościach, niósł odrobinę radości swoim widzom i zajmował się tym, co kochał: malarstwem, plastyką, projektowaniem lalek, charakteryzowaniem gotowych konstrukcji postaci, obmyślaniem przestrzeni, w której można by dokonać teatralnych cudów. Wszystko to przynosiło mu radość i spełnienie.
Trudno zatem się dziwić, że po długim życiu odszedł w zapomnienie. Nie ma już przecież nikogo z jego kolegów, coraz mniej lalkarzy nawet z najbliższego rabczańskiego środowiska miało okazję go spotkać, pozostała jakaś legenda, też znana tylko nielicznym. W całym powojennym lalkarstwie polskim Jerzy Kolecki przemknął się tylko, pozostawiając nieliczne, choć piękne ślady. Sam wymieniał wśród swoich największych sukcesów trzy spektakle zrealizowane z Joanną Piekarską w Rabce w latach siedemdziesiątych: O Zwyrtale Muzykancie, czyli jak się góral dostał do nieba, Cudowną lampę Aladyna i Królową Śniegu. Wszystkie nagradzane, dwa ostatnie między innymi Wielką Honorową Nagrodą Widzów podczas telewizyjnych festiwali widowisk lalkowych w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Żaden polski teatr nie zebrał tylu laurów od wielomilionowej widowni telewizyjnej, głosującej listami, nie kliknięciem w klawiaturę.
Z perspektywy powojennych dziejów lalkarskich wydaje się, że miejsce Jerzego Koleckiego jest w Rabce. Choć bez szczególnego rozgłosu, jaki czynili wokół siebie dyrektorzy innych teatrów, dokonał tam cudu, jak: Jan Wilkowski w Lalce, Stanisław Ochmański w Lublinie, Stanisław Stapf we Wrocławiu czy Leokadia Serafinowicz w Poznaniu. W ciągu szesnastu lat jego dyrekcji zmieniło się niemal wszystko. Półamatorski zespół lalkarski wyrosły z Bajowskich idei teatru dla dzieci przekształcił się w zawodowy, atrakcyjny teatr lalek, na dodatek jeszcze upaństwowiony, którego obecność w programach festiwalowych podnosiła ich prestiż i znaczenie. Kolecki postawił na wartościowy polski repertuar (Świrszczyńska, Wilkowski, Korczak, Januszewska, Ośnica, Kann), wytrawnych reżyserów (Niesiołowski, Ochmański, Piekarska) i magiczny, iluzjonistyczny lalkarski styl. Taki styl kochała dziecięca publiczność. Tego stylu od lat zupełnie już nie ma. O Jerzym Koleckim myślę troszkę jak o Stanisławie Stapfie. Obydwaj zbudowali teatry na swój sposób wyjątkowe, lecz ich następcy (lepsi i gorsi), mieli własne pomysły, wprawdzie nigdy nie prowadzili jakieś kampanii przeciwko poprzednikom (co się przecież czasem zdarzało i zdarza), ale też nie akcentowali ich roli i miejsca w rozwoju własnych teatrów. A czas robi swoje. Zapominamy. Tak jak zapomnieliśmy o Jerzym Koleckim.
Okazało się jednak, że ta cisza, niekonfliktowość, lalkarska samotność Koleckiego nie poszły na marne. Jego wnuk, Karol Hordziej, menadżer kultury i kurator, związany głównie z młodą fotografią, od kilku lat poznawał dorobek swojego dziadka. Na szczęście zdążył, zanim Jerzy Kolecki odszedł na zawsze. Przed dwoma laty przygotował wystawę w Galerii BWA w Tarnowie Teatr lalek Jerzego Koleckiego, na której znalazły się lalki, projekty scenograficzne, plakaty oraz elementy scenografii z przedstawień Koleckiego. Wydał też w formie broszury-katalogu publikację, pod tym samym tytułem. Teraz, korzystając ze stypendium Młodej Polski, opublikował okazały album pod swoją redakcją jeszcze raz zatytułowany Teatr lalek Jerzego Koleckiego. Ta nowa, okazała publikacja, w części powtarzająca poprzednie wydawnictwo, jest jednak przywróceniem pamięci o Jerzym Koleckim. Zawiera, obok nieco poszerzonej wobec katalogu rozmowy autora z artystą i powtórzonej dokumentacji jego działalności artystycznej, oprócz pięknie wydrukowanych zdjęć ze spektakli, plakatów, projektów lalek i dekoracji Koleckiego, dwa ważne teksty dotyczące jego twórczości.
Bożena Frankowska, obserwująca z uwagą od lat działalność Teatru Lalek Rabcio, w szkicu Idealista i realista, kreśli zajmującą sylwetkę artysty, „scenografa-inscenizatora” – jak pisze. „Była to bowiem nie tylko scenografia, ale inscenizacja plastyczna, czyli koncepcja scenograficzna, mająca wartość reżyserską i nadająca formę przedstawieniu – przestrzeni i działaniom postaci.” Frankowska próbuje określić niepowtarzalny styl Jerzego Koleckiego, malarski i inscenizacyjny, bo nie tylko scenograficzny. I wynosi jego teatr wysoko, „do szeregu pierwszych w Polsce”.
Stach Szabłowski w eseju Nowoczesność bezinteresowna (obecnym w Internecie od roku) patrzy na twórczość Koleckiego z zupełnie innej perspektywy, która w teatrze lalek nabiera szczególnego znaczenia. To perspektywa plastyczna, nie mająca nic wspólnego z kontekstem teatralnym, ale przydatna w badaniu lalkarstwa jak mało co – bo przecież tak wiele w teatrze lalek jest (w zasadzie: było!) dziełem artysty-plastyka. Nie od dziś wiemy, jak atrakcyjne bywa życie lalek i elementów scenografii w pozateatralnej przestrzeni. Poszczególne dzieła nabierają zupełnie innego znaczenia, wchodzą w relacje np. z rzeźbą i malarstwem, istniejącymi jako samodzielne gatunki. Tyle, że bodaj nikt się dotychczas tym aspektem dorobku scenografów lalkowych nie zajmował. W wypadku Koleckiego okazało się, że jego prace inspirują współczesnych artystów. Tak było zwłaszcza w przypadku Pauliny Ołowskiej, która zainspirowana plakatem Koleckiego do Alicji w krainie czarów, pracą z 1975 roku, wykorzystała ją w wielkim powiększeniu na szklanej witrynie w wejściu do New Museum w Nowym Jorku w 2011, zapowiadającej wystawę Ostalgia, prezentującej sztukę Europy Środkowej i Wschodniej. Tym samym cytatem z Koleckiego posłużyła się Ołowska w Warszawie w 2014 w ramach wystawy Co widać. Szabłowski ciekawie rozprawia o zapożyczeniach, zawłaszczeniach, cytatach w sztuce, ale z uwagą przygląda się też (dzięki wystawie lalek i scenografii Koleckiego) potencjalnemu funkcjonowaniu artysty w środowisku plastyków końca lat 50. i dekady lat 60. Odnajduje jego pokrewieństwo z tradycją surrealistyczną, ale i z Grupą Krakowską, a w wypadku afiszów Koleckiego z grafikami polskiej szkoły plakatu.
Ta perspektywa badawcza pokazuje, jak wciąż nie potrafimy spoglądać na sztukę w całości. Obracamy się w kręgu wąskich i dość prymitywnie postrzeganych własnych zainteresowań: Kolecki robi lalki dla dzieci, więc co to ma wspólnego ze sztuką? Ale i Kantora postrzegamy podobnie. Dla historyków sztuki – to wyłącznie artysta-plastyk, dla teatroznawców – scenograf i człowiek teatru. O tym, że mu najbliżej było do teatru lalek i tak naprawdę ten teatr na świecie zainspirował, właściwie nie wiedzą ani historycy sztuki, ani badacze teatru.
Album Hordzieja o Jerzym Koleckim ujawnił zatem dość oczywistą, ale jednak wciąż zapominaną prawdę, że teatr lalek jest syntezą sztuk, że Kolecki to nie tylko scenograf, ale malarz i rzeźbiarz, nawet jeśli malarstwo i rzeźbę realizował w wymiarze sztuki lalkarskiej. Tom zawiera przede wszystkim wiele ilustracji: projektów, lalek, scenografii, plakatów. Przyglądając się w skupieniu obrazom możemy drążyć wyobraźnię Jerzego Koleckiego, śledzić jego fascynacje, odkrywać źródła inspiracji, porównywać z działaniami innych artystów, szukać cech wspólnych konkretnym artystycznym kierunkom. Wszystko to będzie przeniesieniem jego dzieła teatralnego w kontekst sztuk plastycznych. I tu odkryjemy Koleckiego nieznanego, jak odkrywa go Ołowska, a w swoim szkicu Szabłowski. Nie mniej nie przywrócimy teatru Jerzego Koleckiego. On zachował się wyłącznie w pamięci tych, którzy oglądali jego spektakle.