Pierwodruk: Lalkowy świat Charleville-Mézières / Puppet World Charleville-Mézières, TEATR LALEK 2019, nr 3-4 (137-138), ss. 84-88/89-93
W dniach 20-29 września 2019 odbyła się jubileuszowa, dwudziesta edycja Światowego Festiwalu Lalkarskiego w Charleville-Mézières (Francja). Od lat jest to największa lalkarska impreza na świecie. W przeszłości organizowano ją co trzy lata, od kilku już lat w rytmie biennale. Charleville jest rzeczywiście wyjątkowym lalkarskim miastem, niepodobnym do żadnego innego. Lalkarstwo stało się jego wizytówką, a w jakimś sensie i biznesem. Dziesięć festiwalowych dni to pewnie dla większości przedsiębiorców znaczny dochód w skali roku, stąd pewnie uznano, że im częściej się będzie odbywał festiwal, tym lepiej dla miasta. Tu mer nie opuszcza żadnej okazji do publicznego wystąpienia wśród lalkarzy, handlowcy prześcigają się w lalkarskiej aranżacji witryn swoich sklepów, bez względu czy to sklep z pieczywem, mięsem czy artykułami jakiejkolwiek potrzeby. Witryny te ocenia specjalna komisja i najciekawsze zostaną nagrodzone. Dziesiątki sal, zupełnie nieteatralnych, jest zaadaptowanych bardzo profesjonalnie do potrzeb przedstawień. Odbywają się one wszędzie. Przed każdą na trzy kwadranse wcześniej ustawia się uliczna kolejka widzów, cierpliwie wyczekujących godziny rozpoczęcia spektaklu, choć wchodzą wyłącznie widzowie z biletami, kupowanymi wiele tygodni wcześniej i wcale nie tanimi. Wszędzie komplety publiczności. Sale pękają w szwach. A niemal wszystkie są ogromne. Przed laty więcej było tu intymności. Lalkarstwo najczęściej wymaga skupienia, bliskiego kontaktu ze sceną, no ale to już jeden z kompromisów współczesności. Wszystko się komercjalizuje, sztuka teatru też. Małe sale nie zarobią na siebie, a Charleville to dziś jednak zdecydowanie biznes. Miejsc hotelowych nie ma od wielu miesięcy w całym regionie, miejsca w domach prywatnych rezerwuje się z rocznym wyprzedzeniem, albo i więcej. Nawet pole namiotowe jest zapełnione, choć wrzesień chłodny i przede wszystkim deszczowy.
A jednak jak zwykle jest tu fascynująco. Każdy, kogo interesuje lalkarstwo, powinien choć jeden raz wybrać się do Charleville-Mézières w czasie festiwalu. Można spędzać całe dnie przyglądając się ulicznym lalkarzom, aranżowanym à vista warsztatom, spotkaniom, dyskusjom, prezentacjom: w sklepach, na ulicach, w dziesiątkach rozstawionych namiotów, w restauracjach, specjalnie zaaranżowanych przestrzeniach choćby na ruchomych platformach, w przyczepach ciężarówek, dosłownie wszędzie. Są dziesiątki wystaw, solowych ulicznych pokazów, małych plenerowych spektakli, stoisk z lalkami, książkami, ale i profesjonalnych spotkań, prezentacji rozmaitych centrów lalkarskich na świecie, dyskusji tematycznych niemal na każdy temat, od wielkich światowych tradycji lalkarskich po lalki numeryczne i wchodzącą dopiero do lalkarstwa rzeczywistość wirtualną. No i spotkania z przyjaciółmi: artystami z całego świata, którzy zjeżdżają tu licznie co dwa lata, nawet jeśli sami nie pokazują akurat swoich przedstawień. A oprócz ulicy jest przecież i off-festiwal, całkowicie bezpłatny (choć wejściówki trzeba rezerwować), odbywający się też w rozmaitych salach, złożony z ogromnej liczby przedstawień pokazywanych niemal bez przerwy, także przez uznane teatry i twórców, nie tylko tych, którzy zaczynają dopiero swoją teatralną karierę. No i wreszcie festiwal główny. W nim ponad 100 przedstawień, większość pokazywana po kilka razy. Dominują rzecz jasna teatry francuskie, ale reprezentowany jest w zasadzie cały świat: od Dalekiego Wschodu po Amerykę Południową i Afrykę. Nie da się tego wszystkiego obejrzeć, to po prostu fizycznie niemożliwe, trudno więc i wyrobić sobie choćby odrobinę obiektywizującą opinię o festiwalu. Wyboru spektakli dokonuje się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, czasem sugerując się marką zespołu teatralnego, czasem nazwiskami twórców, ale przecież wiadomo, że wszystko to jest w ciągłym ruchu. Wiele spektakli ma tu swoje francuskie czy nawet światowe premiery, wiele to efekt rozmaitych koprodukcji pomiędzy instytucjami całego świata, w tym samego festiwalu w Charleville-Mézières. Mniejsze ryzyko dotyczy spektakli zapraszanych spoza wąsko zachodnioeuropejskiej strefy, gdyż są to najczęściej przedstawienia uznane i prezentowane w różnych miejscach. Jak w tym roku seria petersburskiej grupy Karlsson Haus, której Wanię czy Biografię, mogliśmy widzieć wcześniej na dziesiątkach festiwali.
Tegoroczny festiwal zbiegł się z dziewięćdziesięcioleciem UNIMA, najstarszej teatralnej organizacji na świecie, która od czterdziestu lat – po Pradze i Warszawie – właśnie w Charleville-Mézières ma swoją siedzibę. Stowarzyszenie lalkarzy (UNIMA) urodziło się wprawdzie w Pradze, tam też odbyła się jeszcze przed wakacjami stosowna uroczystość, towarzysząca jej międzynarodowa konferencja, Czesi wydali piękny i ważny tom UNI…co? UNIMA! / UNI… what? UNIMA!, dotyczący przeszłości UNIMA, zbierający stare dokumenty i fotografie z nieznanych dotąd czeskich zbiorów. Doszło też do przykrego konfliktu z sekretarz generalną UNIMA, która – podobnie jak prezydent UNIMA – nie wzięła udziału w praskim jubileuszu, ale takie napięcia bywały i w przeszłości, są i dziś, bo nie jest łatwo pogodzić interesy blisko 100 krajów stowarzyszonych w lalkarskiej organizacji. Nie zmienia to faktu, że UNIMA jest organizacją, w której od dziesięcioleci dominują przyjacielskie relacje pomiędzy wszystkimi członkami, dzięki którym świat lalkarski staje się sobie bliższy, rodzi się coraz więcej międzynarodowych projektów, obejmujących i spektakle, i wspólne imprezy, także wystawy, publikacje etc. A najważniejsze dzieło UNIMA – World Enciclopedia of Puppetry Art – od kilku lat istniejąca też w wielojęzykowej wersji internetowej, to wspaniały, monumentalny dowód siły tego środowiska i jego wielkich tradycji na wszystkich kontynentach.
W Charleville-Mézières UNIMA miała własną serię rozmaitych imprez. Punktem kulminacyjnym była wystawa People & Puppets. UNIMA: Believing in and Creating a Common Future for Puppetry (1929-2019) w Musée de l’Ardenne, której kuratorem była prof. Cristina Grazioli z Padwy. Wystawa pokazywała lalki twórców UNIMA i artystów blisko związanych z działalnością stowarzyszenia, wspaniałe przykłady tradycyjnych postaci lalkowych i lalek współczesnych. Dziś są to już wyłącznie niezwykłe dzieła sztuki, muzealne eksponaty: Kašparek dłuta Antonina Münzberga, Kasper Maxa Jacoba, Pulcinella Bruno Leone, Woltje José Géala, Baptista Michaela Meschke, lalki Gézy Blattnera, Niny Efimovej, Ivo Puhonný, Harro Siegla, Josefa Skupy, Vittorio Podrecci, Carla Schrödera, Marii Signorelli, Richarda Bradshowa, Eugeniosa Spatarisa, Massimo Schustera, Joana Miró/Joana Baixasa, Ariela Bufano, Meher R. Contractor, Josefa Krofty etc. Wśród nich dwie lalki z polskich zbiorów: Yam Mata Bouzou z Nigerii, z niezwykłej kolekcji afrykańskich lalek i masek Oleńki Darkowskiej-Nidzgorskiej i Denisa Nidzgorskiego, znajdującej się z zbiorach Muzeum Narodowego w Szczecinie oraz lalka Balladyny Jerzego Adamczyka ze spektaklu Henryka Ryla w łódzkim Arlekinie. Szkoda, że warszawska Lalka odmówiła wypożyczenia Guignola Adama Kiliana, twórcy historycznego plakatu UNIMA. Wystawa przez najbliższe dwa lata będzie krążyć po Europie, niestety nie dotrze do Polski. Szkoda! Specjalna konferencja towarzysząca uroczystościom UNIMA poświęcona była przeszłości, teraźniejszości i przyszłości UNIMA. Trochę wspomnień, rozmaitych refleksji, planów. A podczas kolejnych festiwalowych dni o swoich dokonaniach i nowych pomysłach mówili członkowie rozmaitych komisji UNIMA: festiwalowej, szkolnej, europejskiej, trzech Ameryk. Dzieje się doprawdy sporo. Istnieją programy i granty dla młodych lalkarzy, rozmaite projekty, w których nas prawie nie ma. Tak jak wyjątkowo skromna była nasza obecność na tegorocznym festiwalu. W programie głównym jedynie Banialuka z Oresteją?, w znakomitej inscenizacji powszechnie tu znanego francuskiego lalkarza François Lazaro. W nurcie offowym niezmordowany Łukasz Puczko ze swoim Burkiem. A w roli obserwatorów… chyba łącznie czworo Polaków. Taki i jest nasz udział w światowym lalkarstwie: promilowy!!!
A festiwal? Z pewnością można tu było zobaczyć niemal wszystkie nurty współczesnego lalkarstwa. Z wielkiej europejskiej tradycji w programie głównym znalazł się jedynie nowy spektakl Gaspare Nasuto Starożytna tradycja Pulcinelli, włoskiego mistrza pacynki, który nieustannie pracuje nad utrzymaniem w ciągłym obiegu neapolitańskiego bohatera. Nasuto jest wspaniałym animatorem, przy okazji znakomitym performerem. Wchodzi w zaskakujące relacje z publicznością, z którą nawiązuje kontakt w odmienny sposób niż jego poprzednicy, wykorzystując przypadkowe czy świadome potknięcia w przebiegu spektaklu (z listwy jego parawanu spada jakiś przedmiot, albo i lalka), ale przede wszystkim jest wirtuozem animacji. Azjatycką wirtuozerię prezentował tajwański pacynkowy zespół Jin Kwei Lo Puppetry. A był jeszcze i klasyczny marionetkowy teatr z Baku z bliskowschodnią historią w stylu Romea i Julii zatytułowaną Lajla i Madżnun w reżyserii Tarlana Gorchu, do której lalki i scenografię pokazywał poznański Teatr Animacji na długo przed azerbejdżańską premierą, inaugurując galerię wystawienniczą w 2014 roku. Było i japońskie Kamishibai w bogatej współczesnej prezentacji, radżasthańskie marionetki, sporo teatru papierowego, teatru cieni. Teatr papierowy, a zwłaszcza cienie to już zupełnie nowy gatunek teatru, bardzo odległy od tradycyjnych form, z których wyrastał. Pasjonujący był spektakl-dialog na scenie w wykonaniu Fabrizio Montecchiego z włoskiego Teatru Gioco Vita i Camille Trouvé z francuskiej grupy Les Anges au Plafond pt. O kim mówimy, że ja jestem cieniem? Osobliwa konwersacja sceniczna dwojga artystów, nieco improwizowana, filozoficzno-wizualna, przenosi nas w świat teatru cieni, ujawnia czym jest cień, jaka jest jego istota i relacja z twórcą. Ta cieniowa konferencja powstała specjalnie na zamówienie jubileuszowej edycji festiwalu.
Pominąłem w swoich wyborach spektakle dla dzieci. Wszędzie widzimy ich pod dostatkiem, nie zawsze koncentrują się na lalkarskich środkach, wiele ich było i w Charleville-Mézières. Z pewnością warta uwagi jest hiszpańska grupa Pep Bou z przedstawieniem Bloop!, francuska Compagnie Atipik z Encore une belle journée, pewnie wiele innych. Przedstawienia dla dzieci, przynajmniej w perspektywie charlevillskiej, są jednak tylko małym fragmentem oferty współczesnych lalkarzy. Lalkarstwo to sztuka przede wszystkim dla dorastającej i dorosłej widowni. To nie jest teatr dla dzieci!
Jedną z najciekawszych propozycji festiwalowych obejrzanych przeze mnie był spektakl belgijsko-chilijskiej La Compagnie Belova-Iacobelli Czajka (Tchaïka). Natacha Belova, Belgijka z rosyjskimi korzeniami, jest doskonale znana w Europie głównie jako twórczyni lalek, masek, autorka scenografii i kostiumów. Prowadzi wiele warsztatów dotyczących konstrukcji lalek. Można je oglądać w różnych spektaklach, współpracuje z wieloma artystami. Jej twórczość ma w sobie coś z klimatu Jadwigi Mydlarskiej-Kowal, podobną mroczność, dekadenckość, do tego cechuje ją upodobanie do deformacji, podkreślania starości, brzydoty i przemijania. Lalki Belovej są w zasadzie duże, człekokształtne, na swój sposób realistyczne. Teresita Iacobelli jest chilijską aktorką. Spotkały się kilka lat temu. W 2015 podjęły współpracę, w wyniku której utworzyły własną grupę, w 2018 wypuściły w Chile premierę Czajki. To nie jest inscenizacja Czechowa. To monodram Iacobelli z lalką przedstawiającą starą aktorkę, noszącą pseudonim Czajka, która żegna się z teatrem rolą czechowowskiej Arkadiny. Jesteśmy w garderobie, a może na scenie. Ta przestrzeń, zaznaczona jedynie grubą materią, jakby kurtyną, i niewielkim garderobianym stolikiem, zmienia się w zależności od przywoływanych wspomnień i rozwoju akcji. Iacobelli ma lalkę aktorki przytwierdzoną do talii, jej własne nogi obute w staroświeckie pantofle są nogami aktorki, a własną twarz kryje za głową lalki, trzymaną w prawej ręce. W pierwszych scenach iluzja jest całkowita. Stara aktorka-lalka monologuje głębokim, zniszczonym, choć wciąż silnym głosem, rozprawia o teatrze, zmianach jakie się w nim dokonały, wspomina dawne czasy. Dopiero w kolejnych scenach zza jej głowy wyłania się głowa młodej dziewczyny, może asystentki, może garderobianej, później się okaże, że także aktorki, podejmującej dialog, ale głosem młodzieńczym, dziewczęcym, dźwięcznym. To niemal wykluczone, aby z jej ust dobywał się głos Czajki, ale tak jest. Iacobelli z całkowitą doskonałością kryje swoją twarz za głową lalki, gdy oddaje jej przestrzeń gry. W dalszych scenach jest wiele działań, ruchu, dialogów, wspomnień, odkrywamy tajemnice kariery Czajki, jej pasji i ambicji, całość jest znakomicie skonstruowana dramaturgicznie, wciąga widownię i pochłania bez reszty. Ale największą zaletą spektaklu jest finezyjna, wirtuozerska animacja lalki i niezwykle atrakcyjna gra Teresity Iacobelli: aktorska, lalkarska i ruchowa. To spektakl wybitny i już jego obecność sprawiła, że tegoroczny Charleville-Mézières trzeba uznać za udany.
Lalki Natachy Belovej, także hiperrealistyczne, duże, podobnie animowane, pojawiły się i w innym przedstawieniu. Młoda belgijska grupa Une Tribu Collectif zaprezentowała swoje najnowsze, czwarte już przedstawienie La Brèche, współreżyserowane przez Belovą, Noémie Vincart i Michela Villée. To spektakl o odchodzeniu i pragnieniu dziewczynki, która pochowała ukochaną babcię, a z czasem została biologiem pracującym nad przedłużeniem życia, by nie dopuścić do siebie nigdy więcej myśli o śmierci. To także przedstawienie o lalce, która nie chce przyjąć do wiadomości, że jest lalką. Atrakcyjny spektakl, perfekcyjnie grany przez Vincart i Villée, pokazujący jak szybko ci młodzi artyści pną się do góry. Ich poprzednia kreacja, Blizzard, z ubiegłego roku, wykazywała silne słabości dramaturgiczne mimo wielce atrakcyjnych działań animacyjnych. Warto przyglądać się tej młodej grupie.
A świetnych przedstawień było w Charleville więcej. Nie zdążyłem obejrzeć zaplanowanych na ostatni dzień The Great He-Goat Compagnie Mossoux-Bonté, przedstawienia taneczno-lalkowego wyprowadzonego z malarstwa Goi, ani najnowszego spektaklu Stuffed Puppet Theatre Neville’a Trantera Looking back, którego światowa premiera (także we współpracy z festiwalem) odbyła się na zamknięcie imprezy. Widziałem za to, także po raz pierwszy pokazany, nowy spektakl Dudy Paivy Joe 5. Jak przy okazji każdej premiery Paivy – to rozpoznawalny od razu styl artysty i zupełnie nowy obraz teatralny. Nie tylko dlatego, że tym razem przenosimy się na Marsa, gdzie docierają kolejne wersje humanoidalnych eksploratorów kosmosu, ale i same formy lalek Paivy są znów inne, fascynujące, no i rewelacyjnie animowane. Obejrzałem wersję z udziałem znakomitego Josse Vessiesa, który gra na zmianę z Paivą. Z pewnością zobaczymy gdzieś wkrótce ten spektakl i w Polsce.
Niezwykłe spotkanie z teatrem lalek/wizualnym/formy plastycznej/tańca zaprezentował Renaud Herbin z Théâtre Jeune Public Centre Dramatique National ze Strassburga w spektaklu At the Still Point of the Turning World. Jest to poetycko-abstrakcyjne spotkanie z obłędnie atrakcyjną przestrzenią, znajdującą się w ciągłym ruchu i wyznaczającą jakiś efemeryczny związek pomiędzy ciałem aktora-tancerza, lalki i wszechobecnego uniwersum. Do solidnej konstrukcji w kształcie ramy, podwieszonej na sztankietach, przyczepione są setki nitek, obciążonych woreczkami, wyglądającymi jak marionetki tłumu postaci. Ta z początku martwa płaszczyzna sztucznych istot zaczyna stopniowo się poruszać, falować, żyć. Uruchamiają ją dwaj animatorzy, sterując linami, na których podwieszona jest cała konstrukcja. W tym wibrującym świecie pojawia się tancerka, a potem lalka. Niezwykła sfera dźwiękowa i dziesiątki kompozycji, relacji, układów uruchamiających tyleż intelekt odbiorcy, co przede wszystkim emocjonalność widzów. Fascynujący spektakl i zupełnie nowa propozycja lalkarskiego warsztatu. Taka wirtualna rzeczywistość w realnej przestrzeni.
Niemniej atrakcyjną przestrzeń, osobliwą sieć uplecioną z gum, między którymi pojawiają się papierowe lalki i maski, zaproponowała Iranka Zahra Sabri z grupy Yase Tamam w spektaklu Kurz i korona. Swobodnie inspirowane szekspirowskim Hamletem i Makbetem przedstawienie opowiada i ułudzie władzy, siły i przemocy, pochłaniających ludzi, którzy wszak przemijają, a zostaje po nich jedynie garść kurzu i korona – nieśmiertelne marzenie o potędze. Ten spektakl pozbawiony słów, jak zresztą wiele przedstawień lalkowych, dziejący się niespiesznie, wywołujący rozmaite asocjacje, oddziaływuje głównie swoją wizualną strukturą i estetyczną urodą. To mądry i piękny przykład teatru uniwersalnego.
Z największą ciekawością czekałem na Numeric’s Art Puppetry Projects (NAPP), bo choć ten ruch we współczesnym lalkarstwie rozwija się od kilku dobrych już lat, właściwie po raz pierwszy festiwal w Charleville-Mézières zaproponował oddzielny nurt spektakli z lalkami numerycznymi. Było ich kilka. Nie wszystkie widziałem, z oglądanych nie wszystkie wydały mi się interesujące, nie zawsze były to rzeczywiście lalki numeryczne, ale kierunek poszukiwań we współczesnym lalkarstwie wydaje się bezwzględnie zajmujący. Za kilka dni w Moskwie rozpocznie się pierwszy duży festiwal lalek automatycznych, oferta Charleville ze zrozumiałych względów przyciągnęła sporą uwagę. Jakby wprowadzeniem do tego nurtu była realizacja angielskiej grupy Green Ginger Wnętrzonauci (Intronauts), wykorzystująca raczej multimedia, ale w oryginalny i ciekawy sposób. Rzecz o takiej sytuacji z niedalekiej przeszłości, kiedy wszczepiony w nasze ciało chip wysyła w przestrzeń organizmu załogę wnętrzonautów, których celem jest usunięcie usterki. To pięknie pomyślane przedstawienie, łączące projekcje z klasycznym lalkarstwem i aktorstwem, na dobrym poziomie, choć raczej technologicznie słabiej zaawansowane.
Klasą dla siebie była za to niemiecka grupa Meinhardt & Krauss, ze środkami multimedialnymi pracująca od wielu lat. Iris Meinhardt jeszcze jako studentka ze Stuttgartu pokazywała podczas pierwszych edycji białostockiego festiwalu Lalka-nie-Lalka rezultaty swoich poszukiwań w kręgu projekcji na ciele performera. Dziś, wraz ze swoimi partnerami, osiągnęła swoistą doskonałość. Spektakl R.O.O.M w reżyserii i z video Michaela Kraussa jest na to dowodem. Samotna dziewczyna (w Charleville w tej roli w miejsce Iris Meinhardt równie znakomita japońska tancerka Sawako Nunotani) znajduje się w dziwnej przestrzeni pokoju, na swoim krześle, przy swoim biurku, ale nie u siebie. Pokój to dwie zestawione płaszczyzny, na których pojawiają się projekcje. Nieprawdopodobnie precyzyjne, ukazujące zarówno przestrzeń wewnątrz pomieszczenia, w relacje z którą wchodzi aktorka, jak i obrazy zewnętrzne, przenoszące bohaterkę w świat nieskrępowanej wyobraźni. Techniczny poziom projekcji, wzajemne relacje aktorki i obrazów, współgra z lalką, jedynym przedmiotem bliskim, własnym w tej wirtualnej rzeczywistości wywołują zachwyt. To wprawdzie jakiś aberracyjny świat, być może rezultat lęków i psychoz, a może po prostu naszego zagubienia w rzeczywistości, ale artystyczna kreacja tego wirtualnego bytu jest najwyższej próby. Wszystko tu się uzupełnia, nakłada, dodaje i emanuje urodą, elegancją, sterylnością i precyzją. Opuszczałem salę oszołomiony pięknem teatru. Właśnie – jego pięknem.
Drugi spektakl Meinhardt & Krauss, pokazany ze względów losowych tylko w 15-minutowym wyimku, jest już rzeczywiście wejściem w przestrzeń lalek cyfrowych. To spotkanie tancerki i robota, rozczłonkowanego, będącego w częściach: głowa, ręce, nogi i pytania, które coraz częściej sobie zadajemy: dlaczego w poszukiwaniu sztucznej inteligencji zmierzamy do zastąpienia ludzi cyborgami?
Nie wydaje mi się, by lalki numeryczne zagrażały lalkarstwu. Są one fascynujące właśnie w zderzeniu z żywym aktorem, jak ongiś żywy aktor wniósł nową energię burząc parawan, odsłaniając siebie, jako animatora lalki.
Gdyby dało się zobaczyć wszystkie spektakle prezentowane na festiwalu w Charleville-Mézières, można by ocenić nieprawdopodobne bogactwo współczesnego lalkarstwa. Mam nadzieję, że jego atrakcyjność widać już choćby na tych kilku przykładach. Dobrze, by pamiętali o tym organizatorzy wielu polskich festiwali.