Reportaż z uroczystości 100-lecia urodzin Jana Wilkowskiego w Szczecinie w dniach 11-13 XI 2021.
Reportaż z uroczystości 100-lecia urodzin Jana Wilkowskiego w Szczecinie w dniach 11-13 XI 2021.
Kilka miesięcy temu, po obejrzeniu świetnej Rutki Karoliny Maciejaszek w Teatrze Arlekin pisałem na tym blogu, że trzeba częściej zaglądać do Łodzi. Wprawdzie nie zdołałem dotychczas zrealizować tego postulatu, ale tak już jest z dobrymi teatrami, że znajdują one rozmaite drogi do widza. Tatę Tomasza Maśląkowskiego obejrzałem w Będzinie, podczas tamtejszego I Przeglądu Teatrów Lalkowych, towarzyszącego Światowemu Dniowi Lalkarza i doprawdy trudno było godniej uczcić to święto.
Mówiąc najkrócej: piękny, mądry spektakl i ogromna satysfakcja! Tak wygląda nowoczesne lalkarstwo! Łączy aktora i nieożywioną materię, animanty, które w procesie animacyjnym stają się postaciami samoistnymi, partnerami aktora, a nie mając cech materialnego konkretnego życia, przekształcają się w swoiste uniwersum. W tym wypadku – idealnego Ojca.
Szczególne pochwały należą się Tomaszowi Maśląkowskiemu: nie tylko za świetną reżyserską robotę, za wymyślenie prostej, funkcjonalnej i wieloznacznej przestrzeni scenicznej, w której centralne miejsce zajmuje stół, niczym w słynnym The Table Blind Summit Theatre. Maśląkowski kieruje naszą uwagę na książkę z kilkudziesięcioma poetyckimi opowiadaniami holenderskiego autora Toona Tellegena Mijn Vader w przekładzie Jadwigi Jędryas, na podstawie której Lena Frankiewicz opracowała pyszny scenariusz i konstrukcję dramaturgiczną przedstawienia. Te są znakomite. Nie ma zbędnych słów, nie ma nudnego gadulstwa, nie ma nawet tak ulubionej przez reżyserów-„literatów” linearnej opowieści, która zwykle ciągnie się w nieskończoność i stopniowo usypia widownię. Jest wartki dialog, skrótowo zarysowane działania, nieustanne napięcia sytuacyjne. Jest tempo, rytm, inteligentnie dobrane słowa, wyrażenia i frazy, potoczyste i naturalne, ale nigdy o podejrzanej uliczno-komercyjnej proweniencji. Ten spektakl ogląda się i słucha z najwyższym zainteresowaniem. I dzielą je po równo mali widzowie, nastoletnia młodzież i wrażliwi dorośli.
Bo też i każdej z tych grup wiekowych łódzki Tata ma coś specjalnego do zaoferowania. To coś – to zderzenie każdego z nas (zgodnie z wiekiem) z wyobrażonym/zapamiętanym/autentycznym Ojcem. Ja i mój Tata. Tyle, że wszystko dzieje się w teatrze, jest konwencją, jest teatralną kreacją. Ale pozbawione kostiumów i zindywidualizowanych cech lalkowe postaci Taty stają się tym samym uniwersalne, odnoszą się do doświadczeń każdego z nas.
Najpiękniejszą rolę w przedstawieniu buduje Joanna Nygard w roli małego chłopca, Józefa, którego perspektywa nakreśla wszelkie opcje postrzegania Taty. Aktorka jest dość filigranowa, ubrana w krótkie czarne spodnie, luźny sweter i – obowiązkowo – na głowie nosi mankietową prążkowaną rudą czapkę beanie. Gra chłopca i… jest to prawdziwa kreacja. Joanna Nygard gra Józefa, bo przecież nim nie jest i może dlatego właśnie jest tak rewelacyjna. Jej swobodne grymasy, niewymuszone gesty, lekkość poruszania się, zwinność ciała i chłopięca energia dosłownie emanują na widownię. To znakomita aktorska rola. I jeszcze, jak wybornie podaje tekst, z jaką lekkością i pewnością zarazem, siłą i energią. Trudno oderwać od niej wzrok, trudno przestać jej słuchać. Jest magnetyczna.
W spektaklu ma też partnerów, którzy nie ustępują jej w niczym. To lalki Taty. Jest ich kilka. Pierwsza ma pewnie trzy metry wysokości, jak Ahab z Moby Dicka Ingvild Aspeli. Lalki są pozbawione kostiumów. To surowe człekokształtne konstrukcje z drewnopodobnych tworzyw, połączone ruchomymi stawami w stopach, kolanach, pasie biodrowym, lędźwiach, klatce piersiowej, szyi, ramionach, łokciach i nadgarstkach. Względem małego Józefa lalka Taty jest monstrualnie wielka. Animują ją trzej aktorzy: Wojciech Kondzielnik, Maciej Piotrowski i Kamil Witaszak, grając ponadto wiele postaci aktorskich i znakomicie wpisując się w konwencję spektaklu. Relacje żywego aktora i martwej materii są jednak najważniejsze. To z nich buduje się ten obraz idealnego ojca, niezłomnego, wszechwiedzącego, gigantycznego, niepokonanego, ojca-bohatera widzianego oczyma dziecka.
Druga lalka Taty jest niewiele większa od aktorki. Jest bliźniacza wobec pierwszej, ale skala wielkości informuje, że wkraczamy w całkiem inną sferę wzajemnych relacji. Ojciec-partner, troskliwy i oddany, nawet jeśli umęczony, sfrustrowany czy wręcz nieobecny.
Trzecia lalka Taty przedstawia kilkudziesięciocentymetrową postać. To ojciec odchodzący, kurczący się, starzejący, wymagający już niemal tylko opieki i troski.
Te trzy lalki, tak dosłownie określające ludzkie przemijanie, są punktem odniesienia dla nas samych, we własnych oczach wciąż i nieustannie będących w tym samym miejscu. Zmieniamy słowa, inaczej reagujemy na rozmaite zdarzenia, ale przecież to my, to wciąż Józef Joanny Nygard, ten sam.
Ileż tu kontekstów, skojarzeń, odniesień, rozmaitych konstelacji! Andrzej Tadeusiak zaprojektował znakomite lalki, Olo Walicki dodał inspirującą muzykę, właściwie nie ma słabych punktów. Przynajmniej w takim jednorazowym spotkaniu ze spektaklem. Oczywiście, można by się było pospierać o rozmaite rzeczy. Np. animację lalek – dobrą, ale nie doskonałą. Pewnie trzeba więcej czasu. Można zarzucić odrobinę antyfeminizmu, zwłaszcza w jednej scenie z Mamą (od garów!), można zakwestionować finałowe sceny przenoszące tę apoteozę ojcostwa w wydarzenia związane z relacjami z ojcami konkretnych aktorów występujących na scenie. Można też je obronić, biorąc pod uwagę realia, pośpiech tworzenia i oczekiwania pedagogiczne. Nie zmienia to jednak faktu, że w Arlekinie pod wodzą Wojciecha Brawera pojawił się znów świetny spektakl, że na łódzki teatr warto zwracać uwagę, bo dzieje się tam więcej i ciekawiej niż w niejednym innym miejscu.
Fot. HAWA ze strony Teatru Arlekin w Łodzi.
[Artykuł – w znacznie skróconej wersji polskiej i angielskiej – ukazał się w czasopiśmie “Teatr Lalek” 2022, nr 1. Tu zamieszczam pełny, niemal dwukrotnie większy, tekst polski.]
Yngvild Aspeli, norweska aktorka, lalkarka i reżyserka, obecna na scenach teatralnych zaledwie od dekady, w ostatnich sezonach znalazła się w międzynarodowej elicie. Jej spektakle: Cendres (Popioły), Chambre noir (Czarny pokój), Moby Dick, Dracula przyciągają uwagę, głośno o nich w mediach, zabiegają o nie organizatorzy festiwali, a sama Aspeli jest dziś światową marką. Taki sukces na przełomie XX i XXI wieku odnieśli doprawdy nieliczni lalkarze, m.in.: Philippe Genty, Hoichi Okamoto, Fabrizio Montecchi, Neville Tranter czy Duda Paiva. Kobiet w tym gronie lalkarskich mistrzów jest zdecydowanie mniej, choć pojawiła się plejada wspaniałych artystek, np. Ulrike Quade, Yael Rasooly, Agata Kucińska, Natacha Belova, Yana Tumina, Miyako Kurotani, Michika Iida, Iris Meinhardt, Carolina Garcia Marques, Veselka Kuncheva, Natalia Sakowicz… Mistrzynią jest niewątpliwie Ilka Schönbein, jedna z najciekawszych współczesnych lalkarek. A od pewnego czasu także Yngvild Aspeli.
Rzecz jasna takie kategoryzacje są bardzo względne, jak względny jest (choć zrozumiały) coraz częściej przywoływany ostatnio tzw. zwrot kobiecy w światowym lalkarstwie. Prawdą jest jednak, że coraz więcej artystek decyduje się na samodzielną obecność na scenie, tworzenie własnych lalek i nadawanie im scenicznego życia w solowych przedstawieniach lalkarskich, co nawet w drugiej połowie XX wieku należało do rzadkości.
Reżyserki-kobiety to w lalkarstwie rzecz zwyczajna, do czego z pewnością przyczyniło się postrzeganie tej sztuki w XX wieku w kategoriach teatru dla młodej widowni. Zdarzały się przecież reżyserki-artystki szukające innego widza, zwłaszcza w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, by wymienić choćby polskie twórczynie, Zofię Jaremową i Leokadię Serafinowicz, Rumunkę Margaretę Niculescu czy Bułgarkę Nicolinę Georgijewą, ale przecież trudno nie wspomnieć choćby o Włoszce Marii Signorelli, Meher Contractor z Indii czy Francuzce Émilie Valantin.
Yngvild Aspeli wkracza śmiało w rozmaite dyscypliny. Tworzy lalki, występuje na scenie jako aktorka-lalkarka, przygotowuje własne solowe spektakle i przede wszystkim reżyseruje, odkąd powołała w 2011 roku we Francji międzynarodową grupę Plexus Polaire, w której sprawuje kierownictwo artystyczne. Plexus Polaire jest luźnym stowarzyszeniem twórczym, które łączy umiejętności wielu artystów: aktorów i lalkarzy, artystów wideo, reżyserów światła i dźwięku, kompozytorów i muzyków, konstruktorów lalek i kostiumów, scenografów, dramaturgów, wspomagających reżyserów oraz specjalistów od produkcji, reklamy i marketingu. Niektórzy, jak aktorzy: Pierre Tual, Viktor Lukawski, kompozytorki: Guro Skumsnes Moe czy Ane Marthe Sørlien Holen, lalkarka i konstruktorka lalek Polina Borisova, odpowiedzialna za produkcję i upowszechnianie Claire Costa czy grafik Florent Richard współpracują od samego początku istnienia teatru (lub prawie). Inni dołączali do konkretnych tytułów i wielu spośród nich pozostawało przy kolejnych realizacjach Plexus Polaire. Pochodzą wprawdzie z różnych krajów, nawet z różnych kontynentów, prowadzą z reguły także własną działalność artystyczną bądź współpracują z wieloma istniejącymi teatrami czy instytucjami, łączy ich jednak jakaś wspólnota ideowa i artystyczna z Yngvild Aspeli. Dlatego wchodzą w kolejne jej spektakle sprawiając, że lista stałych współpracowników Plexus Polaire stale się powiększa.
Wydaje się, że wszystkich partnerów łączy z Yngvild Aspeli kilka cech. Po pierwsze, niezależnie od kraju urodzenia, mają bogate międzynarodowe doświadczenia formacyjne i artystyczne. Po drugie, wywodzą się z trzech ośrodków edukacyjnych, w których kształtowała się także osobowość artystyczna Aspeli. Najstarsze przyjaźnie artystka zawiązała jeszcze w Norwegii, podczas nauki w liceum muzyki, tańca i teatru w Stange Videregående Skole, gdzie ukończyła specjalność teatralną, a później roczny kurs szycia i kostiumu w Skiringssal Folkehøgskole. Jako dwudziestolatka podjęła naukę w paryskiej szkole teatralnej Jacques’a Lecoqa. Założona w 1956 roku École International de Théâtre Jacques Lecoq, którą ukończyli m.in. Ariane Mnouchkine – twórczyni Théâtre du Soleil, William Kentridge (Handspring Puppet Company), Julie Taymor czy Simon McBurney – założyciel Théâtre de Complicité, oferuje intensywny dwuletni kurs aktorski kładący nacisk na ciało, ruch i przestrzeń jako punkt wyjścia do kreacji spektaklu teatralnego (metoda nazywana terminem „mimodynamika”) i przygotowuje uczniów do wspólnego tworzenia. Po ukończeniu szkoły Lecoqa w 2005 roku Ingvild Aspeli kontynuowała swoją edukację w École Nationale Supérieure des Arts de la Marionnette (ESNAM) w Charleville-Mézières, którą ukończyła w roku 2008.
Wielu przyszłych partnerów Aspeli spotkała podczas swojej francuskiej edukacji, bądź wśród artystów mających podobne doświadczenia formacyjne. Szkołę aktorską Lecoqa ukończyli m.in. Lukawski, Charlotte Dubery, Daniel Collados-Blasco, Madeleine Barosen Herholdt, Pascal Blaison, Paola Rizza, Thylda Bares (podjęła współpracę z Plexus Polaire przy Draculi), szkołę lalkarską w Charleville-Mézières – Pierre Tual, Cristina Iosif, Polina Borisova, Aitor Sanz Jaunes, Alice Chéné, Sarah Lacar, Laëtitia Labre, Laura Sillanpää, Pascal Blaison.
Trzecim elementem wspólnego doświadczenia Yngvild Aspeli i niektórych jej partnerów była wcześniejsza współpraca z wielkim artystą francuskim minionych dekad – Philippem Genty, który wywarł niemały wpływ na osobowości twórców młodego pokolenia, wśród których byli też współpracujący z Aspeli: Andreu Martinez i Costa, Amador Artiga, Pascal Blaison, Claire Costa. Sama Yngvild Aspeli również dołączyła do Compagnie Philippe Genty w 2012, kiedy Genty postanowił jeszcze raz, po dwudziestu latach, zrealizować jeden z najsłynniejszych swoich spektakli Ne m’oublie pas (Nie zapomnij o mnie), tym razem w Norwegii, jako przedstawienie dyplomowe studentów Nord Trondelag University College de Verdal. Po norweskiej premierze Genty włączył to przedstawienie do repertuaru swojego teatru i eksploatował przez kilka kolejnych lat na całym świecie. Yngvild Aspeli była asystentką reżysera, a jej kilkuletnia współpraca z Compagnie Philippe Genty była znakomitą okazją do poznania stylu tego twórcy, łączącego różne środki wyrazu, aktorstwo i taniec, lalki i sztuki plastyczne, muzykę i efekty wizualne. Była też swoistą praktyczną lekcją kształtowania własnego gustu i testowania rozmaitych środków teatralnych, czasem nie poddających się linearnej narracji, ale raczej konwencji luźnych skojarzeń, poetyce snu i wszelkiego rodzaju asocjacji, których najważniejszym elementem jest obraz teatralny, jego wewnętrzna kompozycja i dramaturgia.
W 2012 roku niespełna trzydziestoletnia Ingvild Aspeli miała już za sobą całą serię przeprowadzonych warsztatów teatralnych dla młodych ludzi na temat projektowania lalek, sztuki animacji, teatru cieni. Była autorką lalek, masek, aktorką-lalkarką i współreżyserką rozmaitych niezależnych projektów teatralnych, z którymi objechała wiele międzynarodowych festiwali. Z kolei czas pobytu w Charleville-Mézières to aktywny udział w realizacjach szkolnych, m.in. jako animatorki i konstruktorki lalek do Ulicy Krokodyli w reżyserii Franka Soehnle (2007). W 2007 miała też za sobą pierwszy szkolny solowy spektakl Allume! Eteins! do tekstu Philippe’a Dorina, a rok później przygotowała swój dyplom – spektakl Signaux (Sygnały), który był jej autorską propozycją i zapoczątkował działalność profesjonalną.
Nie rezygnując ze współpracy z wieloma twórcami i teatrami z Francji, Norwegii, Japonii, Rosji, USA, Wielkiej Brytanii, Finlandii, coraz liczniejszych staży, warsztatów teatralnych i klas mistrzowskich związanych z animacją lalek, przeprowadzanych w rozmaitych krajach, teraz już dla profesjonalistów, studentów szkół lalkarskich i teatralnych (np. w krakowskiej Cricotece w 2017, czy w szkole Jacques’a Lecoqa w Paryżu w 2019), którą to aktywność artystka wciąż uprawia, powoli Yngvild Aspeli budowała image własnego teatru Plexus Polaire.
Nazwa Plexus Polaire (splot polarny) nawiązuje – jak sądzę – do przestrzeni, z której pochodzi artystka, ale też koincydencji rozmaitych zjawisk, tak międzyludzkich, jak i artystycznych. Stąd, jak w mało której grupie teatralnej, taka różnorodność twórców, pochodzących z odmiennych kultur i tradycji, od Kanady po Koreę Południową, od Rumunii po Norwegię. Stąd nieustająca fascynacja różnorodnością środków teatralnej wypowiedzi.
„Istotą mojej pracy – pisze w swoistym manifeście artystycznym Yngvild Aspeli – jest wykorzystanie lalek, ale za równie ważne elementy w przekazywaniu historii uważam aktorstwo, obecność muzyki, użycie światła i wideo, a także posługiwanie się przestrzenią. To właśnie w spotkaniu tych różnych ekspresji tworzy się rozszerzony język, otwierający się na wielozmysłową narrację. Opowieść jest rozumiana słowami, ale także doznaniem, atmosferą; dobór materiałów i paleta kolorów wyrażają emocje, obecność dźwięku sprawia, że wyczuwalna jest atmosfera, a jakość ruchu może wyrażać stany. Teatr lalek to forma, która nieustannie się zmienia, nieustraszenie przekracza granice innych dyscyplin artystycznych. To ekspresja artystyczna, która wykracza poza klasyfikację. To nie tylko forma czy technika, to wygląd, język, stan umysłu. Kiedy tworzę spektakl, często punktem wyjścia jest dla mnie dzieło literackie i pracuję nad przetłumaczeniem tekstu na język wizualny; aby historia stała się fizycznym doświadczeniem, które o wszystkim mówi. Stworzyć rozszerzoną rzeczywistość, w której historia przekazywana jest na kilku równoległych poziomach; dramaturgię, która jest budowana z nałożonych na siebie warstw, raczej w pionie niż w linii poziomej. Wchodzenie w konkretną sytuację lub stan i używanie jej jako pryzmatu: to opowieść, a wszystko to historie.”[1]
Te odautorskie refleksje poszerzają nasz ogląd twórczości artystki. Nie wpływając na ostateczny odbiór dzieła teatralnego pozwalają je osadzić w szerszym kontekście, zrozumieć intencje twórczyni. I – co równie ważne – prześledzić metody jej pracy. „Ważny dla mnie – kontynuuje swoją wypowiedź Ingvild Aspeli – jest dostęp do alternatywnych historii. Być wystawionym na różne punkty widzenia i sposoby działania. Mieszanka różnych artystycznych ekspresji ma kluczowe znaczenie w konstruowaniu moich spektakli. Poprzez rysunki na żywo spektakl Signaux czerpał inspirację z kodów sztuki wizualnej. Integracja projekcji wideo w Cendres tworzy kinowe odniesienia, a moja najnowsza kreacja Chambre noire jest gdzieś pomiędzy pokazem a koncertem. Fascynuje mnie mglista przestrzeń między prawdziwymi faktami a fikcją. Zakotwicza to historię w rzeczywistości, pozostawiając widzowi miejsce na bycie współtwórcą, na zobaczenie i zrozumienie własnej wersji historii. Relacja z publicznością jest dla mnie bardzo cenna w samym procesie finalizowania spektaklu, a zmiany i rozwijanie spektaklu wprowadzam jeszcze długo po premierze. Potrzebuję reakcji i spotkań z publicznością, żeby przedstawienie nabrało ostatecznej formy. To właśnie ta przestrzeń między sceną a salą niesie w sobie kruchą siłę żywego spektaklu. Również w tematach to właśnie te ‘reakcje’ mnie interesują; niezauważalne przejścia, nieodwracalne granice, zamglone obszary. Fakt, że nie ma jednej jednoznacznej odpowiedzi, żadnej czarno-białej prawdy, ale raczej, że dane nam jest zobaczyć złożoność życia i istoty ludzkiej. Ta niemożliwa mieszanka wad i mocnych stron sprawiają, że historia jest rozpoznawalna i prawdziwa.”
To, co najbardziej interesuje Yngvild Aspeli w twórczości teatralnej, to: „gra między aktorem a lalką oraz jak podwójna obecność aktora-lalkarza umożliwia komunikację na kilku poziomach jednocześnie. Wykorzystanie lalki jako stylizowanej reprezentacji nas samych, próba spojrzenia na siebie z niewielkiego dystansu, wykorzystanie zamieszania, które powstaje, gdy centrum zostaje przesunięte, a role odwrócone, do wizualizacji złożonych tematów. Praca, która ma na celu sprawić, że bardziej czujesz niż wyjaśniasz. Co otwiera się raczej na pytania, a nie odpowiedzi. Poszukaj wyrażenia na to, co niekoniecznie możemy zobaczyć lub wyjaśnić, ale co mimo wszystko możemy poczuć i zrozumieć.”
W 2011 rozszerzona i przepracowana wersja solowego spektaklu dyplomowego Signaux Ingvild Aspeli zapoczątkowała działalność Plexus Polaire. W przedstawieniu obok reżyserki występowali Laura Sillanpää i Pierre Tual. Wrażenie robiły lalki (różnej skali i techniki) wykonane przez Aspeli, Borisovą i Sillanpää. Ale akcentowano głównie siłę animacji, podkreślano, że lalki są bardziej żywe niż animatorzy. Lalka bohatera jest humanoidalna, naturalnej ludzkiej wielkości. Sygnały to opowieść o człowieku, który stracił rękę w wypadku. Zamyka się w sobie, pojedyncze słowa powierza dyktafonowi, ale słowa wywołują wspomnienia. Na zamglonym oknie pojawiają się tworzone na żywo rysunki, wracają obrazy z przeszłości, rzeczywistość miesza się z poetyką hipnotyczną, ale zawsze pozostaje brak, pustka, nieobecność. Przejmująca jest scena, gdy lalka mężczyzny wyciąga swoją lewą żywą (aktorską) dłonią z rękawa prawej ręki niewielką niebieską lalkę kobiety, też wybornie animowaną.
Sygnały zapowiadały pojawienie się artystki, której drogę warto śledzić. Dwa lata później Plexus Polaire wystąpił z premierą Opera opaque w reżyserii Aspeli, z udziałem ponownie Borisovej i Tuala oraz kompozytorki i wokalistki Guro Skumsnes Moe. Znów mroczny klimat opowieści, ułożonej tym razem w strukturę kabaretową, której bohaterką jest madame Silva i jej makabryczne przywidzenia. Silva jest ponownie lalką prawie naturalnej wielkości, doskonale skonstruowaną i animowaną. Na szyi ma efektowny „lisi” kołnierz przekształcający się w upiornego kota. Na ekranie cieniowym wypełniającym tył kabaretowej scenki pojawiają się postaci i scenki zrodzone w pokrętnej wyobraźni madame Silvy. Całość ma jednak wymiar raczej frywolnych, nieco przerysowanych scenek studenckich prezentacji, gdzie śmiech jest wymuszony, a przerażenie nazbyt udawane.
Spektaklem, który zdecydowanie zwrócił uwagę na Yngvild Aspeli i jej Plexus Polaire były Popioły (Ashes) zrealizowane w 2014 roku. Tym razem reżyserka i współtwórczyni lalek sięgnęła do literatury. Przedstawienie oparte zostało na powieści norweskiego pisarza Gaute Heivolla Zanim spłonę, nawiązującej do autentycznych wydarzeń w małym norweskim miasteczku Finsland (swoją drogą miejsce urodzenia Heivolla), gdzie pewnego dnia w 1978 spłonął dom, a zaraz potem rozpętała się seria dziwnych podpaleń, które uruchomiły grozę i przerażenie zarówno wśród całej lokalnej społeczności, jak i narastający dramat ujawnionego wkrótce piromana, zmagającego się z własną osobowością, uwalniającego demony, które czają się w każdym z nas.
Popioły nie mają w sobie nic z linearnie przeprowadzonej opowieści. Są zderzeniem dwóch historii. Historii podpalacza i historii pisarza, kilka dekad później wykorzystującego zdarzenia jako materiał literacki. „Dwie udręczone intymności. Tragicznie zwyczajne istoty, które uginają się pod naporem swoich demonów. Które płoną sekretnym ogniem, który je pochłania” (Mathieu Dochtermann). Na przezroczystym tiulu wyświetlane są zdawkowe frazy, wydobywające się z klawiatury pisarza, piszącego powieść. Istotą przedstawienia są obrazy budowane na wielu planach. Z tyłu na horyzoncie są projekcje wideo, przedstawiające małe, oddzielone od siebie budynki, szopy, stodoły, w których co i raz wybucha ogień. To jakby tło, całkowicie nieagresyjne, bardziej kreślące miejsca i charakter zdarzeń. Bliżej widza jest przestrzeń-droga, po której porusza się m.in. podpalacz (lalka stolikowa). Jest on wciąż w ruchu, idzie, biegnie, płynie i fruwa kiedy ulega euforii swojej manii i doprawdy majstersztykiem jest oglądanie niewiarygodnie precyzyjnej i wirtuozerskiej animacji lalki piromana. Animatorzy pozostają w cieniu, oglądamy wyłącznie lalkę, półmetrowej wielkości.
Na pierwszym planie dzieje się najwięcej. Tam spotykają się wszyscy bohaterowie, matka, ojciec-szef lokalnej straży pożarnej i sam podpalacz. Tu lalki są już ludzkich rozmiarów, niemal realistyczne, wciąż prowadzone przez ukrytych w cieniu animatorów, niekiedy ubranych w kostiumy postaci scenicznych, co sprawia, że nie sposób odróżnić człowieka od lalki. Bohaterom wracają rozmaite wspomnienia, zapamiętane z przeszłości obrazy, nie tworzące żadnej logicznej całości, pozwalające na indywidualne snucie skojarzeń i refleksji przez każdego z widzów, ale przyciągające nieprawdopodobnie uwagę i koncentrujące na każdym działaniu. Wśród tych obrazów wyłania się niczym demon upiorny nadnaturalnej wielkości pies, będący uosobieniem wszystkich lęków i obsesji. Pojawiająca się z czerni gigantyczna lalka psa wydawać by się mogło pochodzi ze świata filmu. Takiego efektu nie można uzyskać w teatrze! A jednak!!! Zachwycających obrazów i animacji jest w spektaklu znacznie więcej, choćby finałowy ogień spalający od środka bohatera.
Niewiarygodna jest muzyka, właściwie sfera sonoryczna tego spektaklu, zrealizowana przez Guro Skumsnes Moe i Ane-Marthe Sørlie Holen. Mistrzowsko wyreżyserowano światła zaprojektowane oryginalnie przez Davida Farine (Xavier Lescat). A największą niespodziankę przynosi moment pojawienia się aktorów-animatorów na scenie. Jest ich trzech: Viktor Lukawski, Aitor Sanz Jaunes (alternatywnie Alice Chéné, Laëtitia Labre) i Andreu Martinez Costa, choć wydawać by się mogło, że do zagrania tego przedstawienia trzeba zatrudnić wieloosobowy zespół aktorski. Chwilami mamy na scenie siedem-dziewięć pełnowymiarowych lalkowych (i pewnie ludzkich) postaci.
Mnożenie bytów scenicznych to już tajemnica Philippe’a Genty, który wraz z Mary Underwood pełnił w spektaklu rolę zewnętrznego obserwatora. Współpraca z Genty z pewnością odcisnęła się na ostatecznym kształcie Popiołów, choć to przedstawienie, sposób przeprowadzenia działań scenicznych, ich wewnętrzna kompozycja, wykorzystanie rozmaitych projekcji multimedialnych, budowanie obrazów, zróżnicowanie planów akcji, różnowymiarowych lalek, a zwłaszcza ich konstrukcja i animacyjna perfekcja, to już efekt własnych osiągnięć Yngvild Aspeli i całego zespołu jej współpracowników.
Popioły pojawiły się na wielu festiwalach, także kilkakrotnie w Polsce i zawładnęły wyobraźnią niejednego sympatyka lalkarstwa. Niektórzy lalkarze przeżyli swoisty szok – a jednak można się zachwycić grą lalki!
W 2017 roku Yngvild Aspeli przygotowała kolejny spektakl: Chambre noir (Czarny pokój). Niemal natychmiast po premierze w Charleville-Mézières przedstawienie pokazała krakowska Cricoteka, ale nie wiem, czy ktoś choćby odnotował tę wizytę. Yngvild Aspeli tym razem jest na scenie sama. To jej przedstawienie. Towarzyszy jej Ane Marthe Sørlien Holen, wokalistka oraz wykonawczyni muzyki w spektaklu (autorką przestrzeni dźwiękowej jest ponownie Guro Skumsnes Moe). Nieco w głębi sceny, za kilkoma ażurowymi i przesuwanymi kurtynami, znajduje się jej instrumentarium perkusyjne, na którym tworzy zaiste magiczną muzyczną przestrzeń. To nie jest muzyka napisana do przedstawienia. Ta muzyka tworzy przedstawienie, wraz z wokalizami buduje dramaturgię, kreśli sceniczną akcję, śpiewane czasem solowo, czasem w duecie z animatorką utwory dystansują akcję i niekiedy wręcz sprawiają wrażenie koncertu. Podobnie bywa w spektaklach Michaela Vogla, których współtwórczynią jest multiinstrumentalistka Charlotte Wilde, żeby znaleźć przykład bliski polskim doświadczeniom. Choć świat Sørlien Holen jest inny, bardziej intymny i halucynogenny zarazem.
Ale na pierwszym planie jest oczywiście Yngvild Aspeli. Artystka zafascynowana tańcem, sztukami wizualnymi, muzyką i dźwiękiem, wrażliwa na grę światła, łączy te wszystkie gatunki w opowieści o Valerie Jean Solanas, zmarłej w 1988 roku radykalnej amerykańskiej feministce, pisarce, autorce manifestu SCUM, w którym przekonywała o konieczności stworzenia świata bez mężczyzn, także prostytutce, słynnej z powodu postrzelenia Andy Warhola, który odmówił wyprodukowania jej sztuki i nie zwrócił rękopisu. Podstawą do zbudowania spektaklu tym razem była szwedzka powieść Sary Stridsberg The Faculty of Dreams, poetycka i absurdalna zarazem historia Solanas, z pewnością będąca tylko inspiracją do scenicznych poszukiwań i improwizacji. A powstały teatr jest doprawdy fascynujący.
Okno sceny przesłaniają ruchome, przezroczyste i mało widoczne kurtyny, na których pojawiają się projekcje wideo, odnoszące się głównie do świata reklam, show biznesu, ale i geometrycznych kompozycji. W momentach powrotu do przeszłości widzimy projekcję galopującego białego konia, wypełniającego cały portal. Z lewej strony znajduje się łóżko Solanas, gdyż cała opowieść przedstawiona jest z perspektywy jakby ostatnich godzin jej życia, hotelowego pokoju czy sali w zakładzie psychiatrycznym, kiedy przepływają obrazy i zdarzenia z przeszłości: opętanie ideą manifestu SCUM, spotkania z Warholem, sceny z frywolnej młodości, wreszcie szczęśliwego dzieciństwa.
Solanas, lalka wielkości naturalnej, niezwykle realistycznie wykonana, ma też swoje kopie z przeszłości. Jej animatorka przybiera różne postaci, a to jest jej przyjaciółką Dorothy, pielęgniarką, partnerką, matką, nawet narratorką. Zmienia wówczas kostiumy, czasem maski. Tych zmian jest w spektaklu wiele, są błyskotliwe, przeprowadzane w niewiarygodnym tempie i całkowicie niewidoczne do widzów. Co chwila pojawia się nowa postać, która wchodzi w relacje z bohaterką lub jej partnerami. Niekiedy Yngvild Aspeli jest animatorką zupełnie kompletnej postaci lalkowej, czasem użycza jej części swojego ciała (np. korpusu w frywolnej i pikantnej scenie erotycznej), ale też może grać wyłącznie z głową bohatera (Andy Warhol), czy 0innymi częściami ciała (zmultiplikowane nogi w pięknej scenie szalonego tańca).
Wszystko, co robi na scenie, jest znakomicie oświetlone (reżyseria światła Xavier Lescat). Widzimy dokładnie to, co widzieć powinniśmy. Ginie technika animacji, choć przecież wiemy, że ona decyduje o ostatecznym efekcie, o wrażeniu widza. I ta technika jest bezbłędnie zrealizowana. Yngvild Aspeli jest lalkarką bardzo wysokiej próby. Takich drobnych, choć zachwycających elementów jest w spektaklu wiele. Np. aktorka przechodzi obok leżącej na łóżku lalki Solanas i niezauważalnie podnosi jej rękę, co wywołuje wrażenie odwrotne: to Solanas chwyta ją i przyciąga do siebie. Albo scena zabawy matki (Aspeli) z małą Solanas (lalka). Solanas jest tu dzieckiem, sięga aktorce do pasa, ale znakomity choreograficzny układ i perfekcja wykonania sprawiają, że oglądamy zachwycającą zabawę-taniec matki z dzieckiem. Tym bardziej pasjonującą, że przecież widzimy, iż dziecko jest lalką. A to już nie tylko przyjemność oglądania ładnej i mądrej sceny w przedstawieniu, ale aktorskiej i animacyjnej wirtuozerii.
W jednej ze scen przywołujących przeszłość ożywa koń, wcześniej przebiegający przez scenę jako projekcja. Teraz pojawia się en face, przed nami, z ogromnym łbem i przednimi nogami wybijającymi rytm końskiego galopu. Pamiętając wielkiego psa-wilka w Popiołach, możemy skojarzyć efekt teatralny tej sceny z koniem w Czarnym pokoju.
Aspeli posługuje się na dodatek doskonałą zdolnością modelowania głosu. Tu dialoguje głównie za Solanas i jej przyjaciółkę Dorothy. Solanas mówi głębokim, niskim, choć naturalnym głosem, Dorothy jest szczebiotliwa i taki ma głos. Chwilami wydaje się niewiarygodne żonglowanie tymi dwiema tonacjami, w tempie i w sytuacjach oglądanych na scenie. No, i wyjątkowa jest precyzja w koncentrowaniu uwagi widza dokładnie w tym miejscu i na takim elemencie, który wybiera aktorka. Podążamy za nią bez zastanowienia, machinalnie. A to już rzadka sztuka.
Wygląda na to, że Yngvild Aspeli ma skłonność do budowania swoich spektakli czerpiąc z literacko przetworzonych, ale jednak rzeczywistych bądź możliwych zdarzeń. Tak było w Popiołach, w Czarnym pokoju, spotkamy się z tym w Moby Dicku i Draculi. Autentyczne postaci i wydarzenia uruchamiają jej wyobraźnię. Wszystkie postaci i elementy scenograficzne są nad wyraz realne, wręcz naturalistyczne. W zderzeniu z żywym aktorem lalki są niemal nierozpoznawalne. A jednak nie są to kopie realnych postaci. To zawsze wytwór plastycznej fantazji. W Chambre noir lalki wykonały: sama animatorka oraz Pascale Blaison i Polina Borisova. Jako animanty stają się czymś więcej niż tylko bohaterowie, do których nawiązują. Nabierają cech uniwersalnych, uogólniają problemy, nawet jeśli rozpoznajemy np. twarz Andy Warhola. Valerie Solanas staje się przedstawicielką całego szeregu kobiet silnych, przebojowych, czasem nierozważnych, walczących o swoje racje, poddawanych ustawicznej presji społeczeństwa, w konsekwencji samotnych, opuszczonych, przegranych, mierzących się już tylko z fobiami i halucynacjami. Jak wszyscy.
Chambre noir, to piękny choć smutny spektakl. Mądrze pomyślany, z wielkim wkładem współreżyserki (Paola Rizza, obecna także przy Sygnałach i Popiołach), bo nawet najlepszy aktor potrzebuje reżysera. Z jednej strony niezwykle silnie brzmiący właśnie dziś, z drugiej – dający okazję do spotkania z dwiema młodymi artystkami współczesnego teatru: Yngvild Aspeli i Ane Marthe Sørlien Holen. To wielka przyjemność oglądać je na scenie i rozkoszować się doskonałością ich działań: animacyjnych, aktorskich, wokalnych i muzycznych.
Niewątpliwie chef-d’œuvre Plexus Polaire i osobiście Yngvild Aspeli jest Moby Dick, oparty na głośniej powieści Hermana Melville’a z połowy XIX wieku, który jest jej piątą premierą i – wraz z najnowszym przedstawieniem Dracula – wieńczy pierwszą dekadę działalności Plexus Polaire. Na premierę Moby Dicka czekaliśmy wiele miesięcy. Krótkie zapowiedzi prasowe, informacje o kolejnych rezydencjach, sporadyczne, tajemnicze i ekscytujące materiały wizualne pojawiały się w sieci co i raz, ale pandemia sprawiła, że niemal zamknięta premiera odbyła się dopiero w październiku 2020, potem raptem kilka przedstawień latem 2021 w Norwegii, a dopiero przed trzema miesiącami ruszyła właściwa eksploatacja spektaklu.
Doświadczenie uczy, że długo wyczekiwane wydarzenie, kiedy wreszcie dochodzi do spotkania z publicznością, bywa rozczarowujące. Nabudowujemy w sobie emocje, które w zderzeniu z rzeczywistością są trudne do spełnienia. Okazuje się jednak, że nie zawsze warto ufać doświadczeniu. Spotkanie z Moby Dickiem Yngvild Aspeli dowodzi, że wyobraźnia artysty może przekraczać najśmielsze oczekiwania widza. Rozbija je w pył i kreuje sceniczny kosmos będący niemal w każdej scenie fascynującą wyprawą w nieznane, urzekające rejony piękna i sztuki. „Moby Dick opowiada historię wyprawy na wieloryby, ale jest też historią obsesji i śledztwa w sprawie niewytłumaczalnych tajemnic życia. Prosta opowieść o morskiej podróży nabiera innego wymiaru dzięki urzekającej i porywającej narracji Melville’a i zabiera nas w oszałamiającą podróż w głąb ludzkiej duszy. Z siedmioma aktorami, pięćdziesięcioma lalkami, projekcjami wideo, zaangażowaną w akcję orkiestrą i wielorybem wielkości wieloryba Yngvild Aspeli wystawia Moby Dicka, wspaniałego potwora literatury.”
Przestrzeń, w której rozgrywa się widowisko, jest ogromna: kilkanaście metrów szerokości sceny, ponad dziesięć metrów wysokości. To pierwsze zaskoczenie. Przyzwyczailiśmy się do kameralnych produkcji lalkowych, małoobsadowych, skoncentrowanych na sztuce animacji, na budowaniu finezyjnych relacji pomiędzy aktorem i lalką. Tymczasem tu dwudziestopięcioosobowa ekipa tworzy show, z jakim w zasadzie nie kojarzymy teatru lalek. Ale jednocześnie pokazuje, że lalkarstwo może mieć wymiar uniwersalny. „Dzięki Moby Dickowi badam – mówi Yngvild Aspeli – w jaki sposób aktorstwo i lalkarstwo, muzyka i wideo, tekst i obrazy mogą się spotykać, nakładać, opowiadać równolegle, łączyć i tworzyć rozszerzony język lub fizyczne doświadczenie, w którym ‘całość’ mówi.”
Już pierwsza scena oszołamia. Z obydwu boków sceny swoje stanowiska mają muzycy, grający na żywo, zarazem kompozytorzy sfery dźwiękowej spektaklu i wokaliści: po lewej Guro Skumsnes Moe (kontrabasistka, gitarzystka) i Havard Skaset (gitara elektryczna), po prawej perkusistka Ane Marthe Sørlien Holen. W środku sceny, wśród oparów mgły, widnieje kilka par zmniejszających się w głąb poprzecznych mocowań kadłuba, stanowiących ożebrowanie statku. Gigantyczne, kilkumetrowe, wygięte bele są osią scenografii autorstwa Elisabeth Holager Lund. Jej koncepcja plastyczna obejmuje też wsparty na kilku słupach drewniany podest wypełniający okno sceny, dzielący przestrzeń na dwa piętra, których z początku nie dostrzegamy. Jakby z kadłuba statku wyłania się jego załoga, a może to członkowie rodzin wciąż wypatrujący powrotu najbliższych. Pewnie dwudziestu ludzi, w ciemnych nieprzemakalnych płaszczach sięgających stóp i w kapeluszach rybackich z szerokim otokiem chroniącym twarze przed deszczem. Ten tłum stanowi kilkoro aktorów i trzymane przez nich w obydwu rękach lalki ludzkiej wielkości. Trudno jednak rozróżnić ludzi od lalek. Tłum porusza się do przodu i do tyłu, po chwili w całym oknie sceny pojawiają się projekcje a to wirów morskich, może smug deszczu i wyładowań atmosferycznych, a to graficznych plam przedstawiających nierzeczywistą, a jakże realną i tajemniczą zarazem przestrzeń. Magiczna scena wprowadzająca w klimat spektaklu.
Z tej grupy wyłania się aktor grający w żywym planie Izmaela (Pierre Devérines). To jedyny z załogi Pequoda, który przeżył wyprawę wielorybniczą z kapitanem Ahabem, podobnie jak w książce Melville’a pełniący funkcję narratora, przeprowadzającego nas przez zdarzenia, dzielącego się refleksjami i przemyśleniami o losach załogi statku i tajnikach ludzkiej duszy.
Najważniejszą postacią i zarazem najbardziej przykuwającą uwagę jest Ahab. Lalka kapitana jest ogromna, ma przynajmniej 2,5 metra wysokości. Ahab, o wyrazistej twarzy, wykonany z drewna, z luźno zawiązaną apaszką na szyi, w brązowym rozpiętym płaszczu, spod którego widać grube szare spodnie ściągnięte szerokim, czarnym paskiem i granatowy stary sweter, kuternoga, siwy starzec z rozwianymi włosami i dawno niestrzyżoną brodą, bywa animowany przez pięciu aktorów. Animatorzy są w czarnych płaszczach, głowy mają osłonięte turbanami, na twarzach noszą maski przypominające wizerunki śmierci lub ostrą, biało-czarną charakteryzację oddającą cierpienie, ból i jakiś nieuchronny smutek, prowadzący do nicości. Animacja tej ogromnej lalki jest niebywale iluzyjna, perfekcyjna i oszołamiająco sprawna. Tubalny głos Ahaba, jego działania, nie dopuszczają sprzeciwu, a ogromna sylwetka kapitana wobec ludzkich proporcji animatorów powoduje, że są oni niemal niezauważalni. Przebłyskują tylko ich trupie oblicza niczym służących gotowych wspierać swego pana bez zastrzeżeń i aż do końca.
Ahab ma więcej lalkowych kopii, ludzkich rozmiarów, i wówczas prowadzą go dwaj animatorzy. Bywa, że postaci kapitana są multiplikowane, pojawiają się w różnych przestrzeniach jednocześnie. To niezwykły skrót inscenizacyjny Yngvild Aspeli, pozwalający w tym samym momencie obserwować działania Ahaba w różnych perspektywach, w rozmaitych proporcjach. Mamy do czynienia ze swoistym realizmem magicznym, gdzie wszystko jest prawdziwe i zarazem nierealne. Jedną z piękniejszych scen spektaklu jest podwieszenie wielkiej lalki Ahaba do kilkunastu okrętowych linek i zdalne animowanie postaci, unoszącej się w przestworzach, górującej nad całym wykreowanym światem, światem jego fantazji, marzeń i zbliżającego się upadku.
Żonglowanie przez reżyserkę proporcjami jest ważnym elementem spektaklu. Widać to w wielu scenach. Na dole przestrzeni scenicznej, jakby pod pokładem Pequoda oglądamy odpoczywających w hamakach członków załogi, wydobytych z czerni punktowymi reflektorami, podczas gdy powyżej podestu, w znakomitych projekcjach wśród widocznych tylko fontann kropel wody majestatycznie porusza się biała płetwa ogonowa wielkiego kaszalota. Albo nagle, jakby z oddali, oglądamy przepływającego Moby Dicka i przylegający do jego grzbietu dwa razy mniejszy statek wielorybniczy.
Nie brakuje w widowisku i drapieżnych scen. Poruszające jest oskórowanie jednego z wielorybów, za którym podąża małe wielorybie dziecko. Sceny polowania pojawiają się i w innych obrazach, łączących rozmaite techniki teatralne – elementy czarnego teatru z wizualizacjami i żywą obecnością Izmaela w wykreowanej przestrzeni. Co chwila przeskakujemy z pokładu Pequoda w otwartą przestrzeń oceanu. Mieszają się i nakładają na siebie rozmaite obrazy. Ogromne wrażenie robią poruszające się majestatyczne wieloryby. Niekiedy widzimy tylko ich części, łeb kaszalota lub jego ogon. W spektaklu pojawiają się i inne stwory, oczywiście ryby, ale także syreny. To wizualna uczta. Nawet muzycy w jednej ze scen przenoszą się na centralny podest, by dźwiękiem wydobywanym z instrumentów i przejmującymi wokalizami oddać ogrom i urodę natury, siłę bezwzględnego oceanu. Ahab przegrywa swoją walkę. W finale przez całą wielkość okna scenicznego przesuwa się gigantyczna lalka Moby Dicka. Musi on mieć grubo ponad 20 metrów. Wielkie oko kaszalota się porusza, podobnie jak boczna płetwa. Natura zwycięża. Ludzkie ambicje są śmiertelne.
Ale to ludzie właśnie są w stanie utrwalić piękno otaczającej nas rzeczywistości i przenieść je w sferę metajęzyka, uogólnienia, umieścić poza konkretnym czasem i przestrzenią. Wielka w tym zasługa projektantów światła, Xaviera Lescat i Vincenta Loubière oraz twórcy wideo Davida Lejard-Ruffet, którzy wyczarowują przed publicznością niezapomniane obrazy, składają je w następujące po sobie sekwencje, albo rozrzucają, pozostawiają w cieniu. Realizm magiczny tego spektaklu przypomina największe dzieła iberoamerykańskiej literatury. Zaciera się czas, zaciera się granica między prawdą a iluzją. Okrętowe liny, morskie mapy, przeżyte emocje toną w szaleńczym wirze myśli kapitana Ahaba. A my mamy okazję wejrzenia w głębię oceanu.
Moby Dick Yngvild Aspeli to niezwykły spektakl – błyskotliwy, rozświetlony wizualnością i rewelacyjnym lalkarskim rzemiosłem. Tak wielkie lalkowe widowisko widziałem chyba pierwszy raz w życiu. Zespół współtwórców i wykonawców tego przedstawienia jest oczywiście większy. Dołączyła Sarah Lascar, także absolwentka ESNAM, Słowenka Maja Kunšič, Daniel Collados-Blasco. W spektaklu na zmianę gra zresztą więcej aktorów. A zewsząd, gdzie jest pokazywany, docierają wyłącznie zachwyty. To doprawdy niezwykłe, że młoda lalkarka, aktorka i reżyserka jaką jest Yngvild Aspeli, zdołała przekonać tak wiele osób i instytucji do wyprodukowania tego dzieła, bo lista współproducentów Moby Dicka jest zaskakująca i imponująca.
I zanim jeszcze zdążyły opaść emocje związane z eksploatacją Moby Dicka Yngvild Aspeli przygotowała kolejne przedstawienie. Tym razem w koprodukcji Plexus Polaire z niemieckim Puppentheater Halle. To Dracula – siły ciemności zainspirowane wydaną w końcu XIX wieku powieścią Dracula irlandzkiego autora Brama Stokera, uchodzącą wciąż za biblię historii o transylwańskim wampirze, dziesiątki razy przerabianej na scenariusze dla rozmaitych gatunków artystycznych.
Adaptacja Aspeli jest inna od dotychczasowych. Niezwykle oszczędna w słowach, nie daje z pewnością okazji do kreowania wyrazistych ról aktorskich, opartych na dialogach i psychologicznie (acz literacko) pogłębionych charakterach. Skupia się na uchwyceniu rysów działających postaci, zbudowaniu relacji pomiędzy nimi i bazując na znanej intrydze koncentruje się na działaniach, akcji, wizualności i przede wszystkim urodzie współistnienia aktora i lalki, a także misternej animacji tej ostatniej. Yngvild Aspeli, odwołując się do powszechnie znanych historii, znów snuje swoją własną opowieść o siłach ciemności, które zna doskonale z dzieciństwa, krainy lasów, długich zim i mrocznych podań o trollach i magicznych postaciach. W jej świadomość z pewnością doskonale wpisuje się słynny Dracula, dlatego sięga po ten uniwersalny wątek, ale fascynuje ją gra aktora i lalki, wzajemne przenikanie się obydwu podmiotów, których pierwiastki ludzki i nieożywiony uzupełniają się wzajemnie i budują nieoczywiste, wielce złożone relacje.
W spektaklu występuje piątka aktorów Puppentheater Halle, którzy wypełniają maleńką scenę, zostawiając jedynie przestrzeń dla łóżka-trumny głównej bohaterki, jedynego przedmiotu określającego miejsce akcji, usytuowanego w otwartej, chwilami mglistej, niemal zawsze mrocznej przestrzeni lasu. Tworzą go znakomite projekcje wideo Davida Lejarda-Ruffeta, sugestywne i całkowicie nieilustracyjne, podkreślające niespodziewanie pojawiającym się kolorem (czerwień, żółć, zieleń, błękit) tajemnice kryjące się w puszczy, niezwykłą urodę roślinności, a chwilami białą grafiką wszechogarniający kosmos. Projekcje są rzutowane na wypełniające wysokość sceny ruchome zastawki, bezszelestnie przesuwane przez kryjących się za nimi aktorów. Wszystko to sprawia wrażenie przebywania w przestrzeni znacznie głębszej i szerszej, a nade wszystko intrygującej i tajemniczej.
Spektakl zaczyna i kończy scena z fruwającymi ptakami wyłaniającymi się z ciemności i jest to pierwsza zapowiedź wkroczenia do świata fantazji i magii. Chwilę potem z czerni wyłania się wielki pies, robiący wrażenie samą postacią raczej niż animacją, ale efekt iluzji jest dostatecznie silny. Wreszcie na proscenium pojawia się aktorka, grająca główną bohaterkę, ubrana w różową sukienkę-szlafrok, z burzą miedzianych włosów na głowie. Po przekątnej sceny widzimy nagle jakby jej lustrzane odbicie, pojawiające się na tle leśnych projekcji. Przez moment wykonują identyczne ruchy, akcentując wrażenie zwielokrotnienia, by nagle złamać zasadę symetrii. To jednak dwie różne aktorki, identycznie ubrane i bliźniaczo podobne. W kolejnych scenach pojawi się jeszcze trzecia identyczna aktorka, choć wszystkie one będą jedynie zwielokrotnieniem bliźniaczej lalki, odkąd kobieta zostanie ukąszona przez Draculę. On sam, jego głowa, też wyłania się z głębi mroku, by dokonać krwawego aktu.
Odtąd akcja przenosić się będzie pomiędzy łóżkiem, na którym czworo aktorów-służących, w dość uproszczonych i stonowanych kolorystycznie uniformach, układa ofiarę, próbując przynieść jej ulgę, pomoc medyczną, czy choćby wsparcie, a mroczną przestrzenią lasu – miejscem przebywania Draculi. Sceny te są rozbudowane, nieme, choć pełne znaczeń i sensów, a nade wszystko znakomite lalkarsko. Już pierwsza podmiana aktorki na lalkę naturalnej wielkości leżącą na łóżku jest majstersztykiem. I zilustrowane cierpienie lalki jest nieskończenie pełniejsze niż ból żywego aktora. Jest uniwersalne, pozajednostkowe, jest istotą cierpienia. A kiedy w kolejnych obrazach jeden z aktorów-służących, teraz będący lekarzem, podejmie decyzję o przetoczeniu krwi kobiecie, wkraczamy w sferę metafor o wyjątkowej urodzie. Aktor wyciąga niby z własnego przedramienia czerwoną nitkę, która powoli przemierza przestrzeń nim zetknie się z ręką leżącej lalki, w którą ostatecznie wniknie. A kiedy dziewczyna zacznie doznawać halucynacji, inni aktorzy w identycznych co lalka kostiumach oplotą jej łóżko. Takich zwielokrotnień jest w spektaklu więcej, choć zawsze to lalka ma przywidzenia, które realizują aktorzy.
Podobnie jest z postacią Draculi, którego lalkowa, naturalnej wielkości postać, może ulegać destrukcji i transformacjom. Może być również zwielokrotniona, wówczas pozostali aktorzy nakładają głowy-maski Draculi i wypełniają przestrzeń: lasu, czy łóżka dziewczyny. Twarze lalek są znakomicie wymodelowane, skóra i włosy do złudzenia przypominają naturalne, przeguby są doskonale skonstruowane. Chwilami lalki rozpoznajemy wyłącznie dlatego, że bywają rozczłonkowane. Albo, jak w jeszcze jednej urokliwie przywołanej metaforze, przekraczają wymiary grawitacji. Umierająca dziewczyna-lalka zaczyna w pewnym momencie lewitować. Dzieje się to za sprawą znów czerwonych sznurków wyciąganych z kończyn umierającej, które okalający łóżko animatorzy-służący napinają niczym sznurki lalki à la planchette, która unosi się w powietrzu i poddaje zabiegom animacyjnym. Tak realizuje się na scenie metafora o lalkarzu – małym bogu, w którego rękach jest los człowieka.
Dracula nie ocieka krwią, nie jesteśmy epatowani żadną brutalnością ani przemocą, choć pojawi się i młotek, i drewniany kołek, i wiązka czosnku. Łóżko stanie się trumną, usłyszymy wycie psów-wilków, których stado wyłoni się z czerni lasu, hrabia Dracula się zdematerializuje. Zostanie jego mit, ale teraz już pełniejszy nie o filmowe obrazy grozy i horroru, ale szlachetne wizualizacje przygotowane przez Yngvild Aspeli i twórców z jej teamu Plexus Polaire: scenografkę Elisabeth Holager Lund i kompozytorkę oraz zarazem wokalistkę Ane Marthe Sørlien Holen, której ścieżka muzyczno-wokalna jest równie zachwycająca, co lalki wykonane przez Elise Nicod, Pascal Blaison, Manon Dublanc i Sebastiena Puech.
W kilka tygodni po premierze w Halle Yngvild Aspeli przeniosła Draculę do swojego Plexus Polaire i pewnie ta powtórzona francuska wersja spektaklu trafi wkrótce na międzynarodowe sceny teatralne. A w planach już kolejna realizacja: Une maison de poupée (Dom lalki) inspirowany sztuką Henrika Ibsena. „Zamierzam zrobić Dom lalki – zapowiada artystka – który trzęsie, miażdży i uwalnia stare duchy. Niepokojąca mieszanka aktorów i lalek, iluzji i rzeczywistości, w otoczeniu martwych ptaków i rozbitych okien.” Premiera spektaklu, który trwać będzie 80 minut (wiemy to już od jesieni 2021!!!) zapowiedziana jest na początek 2023. Wcześniej jednak, bo już w połowie 2022 Yngvild Aspeli obejmie na cztery lata dyrekcję artystyczną Nordland Visual Theatre – najsłynniejszego dziś w Europie norweskiego domu produkcyjnego, miejsca licznych rezydencji teatralnych i partnera wielu międzynarodowych projektów lalkarskich. Oj, będzie się działo, bo przecież Yngvild Aspeli nie ma jeszcze nawet czterdziestu lat.
[1] Wszystkie cytowane w tekście wypowiedzi, we własnym przekładzie, pochodzą ze strony internetowej teatru: www.plexuspolaire.com (dostęp 18.12.2021).
Autorzy zdjęć: Benoit Schupp (Ashes), Stas Levshin (Chambre noir), Christophe Raynaud de Lage (Moby Dick, Dracula) i www.plexuspolaire.com.
W środowisku teatru dla dzieci i młodzieży, także w kręgu lalkarzy, nazwisko Jana Dormana zapisane zostało złotymi głoskami. Mistrz! Mag teatru! Czarodziej sceny! Poeta dziecięcej wyobraźni! Krystyna Mazur napisała kiedyś, że mógł wystawić wszystko, nawet książkę telefoniczną. Minęło już trzydzieści pięć lat od jego śmierci, świętujemy właśnie sto dziesiątą rocznicę jego urodzin, a legenda Dormana nie tylko trwa, ale rośnie z roku na rok. Wielka w tym zasługa Iwony Dowsilas, córki artysty, która na przekór wszystkim i wszystkiemu przez kilka dekad walczyła o pamięć o Ojcu. Nie do przecenienia jest inicjatywa Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie, nie tylko z racji zaopiekowania się imponującym archiwum Dormana, ale zwłaszcza uruchomienia programów edukacyjnych, na których patrona wybrano właśnie Jana Dormana.
Prekursorką artystycznej edukacji dzieci, zwłaszcza poprzez teatr marionetek, była w Polsce Maria Weryho-Radziwiłłowiczowa w początkach XX wieku. Ogromne zasługi na tym polu położył w latach trzydziestych warszawski Baj, któremu lalkarze zawdzięczają kukiełkę i niezastąpiony repertuar Marii Kownackiej. Po wojnie to Jan Dorman właśnie pchnął edukację teatralną na nowe tory. I z jego spuścizny wciąż czerpiemy.
Dorman od samego początku pracował z dziećmi. W pierwszych spektaklach to dzieci występowały na scenie. Później, założony przez Dormana teatr podjął pracę dla dzieci, zinstytucjonalizował się, przeniósł z Sosnowca do Będzina, wreszcie został upaństwowiony (1969), ćwierć wieku od momentu powstania. Dlaczego tak późno, skoro artystyczny sukces odniósł dekadę wcześniej, a lata sześćdziesiąte to był już okres świetności teatru Dormana? Dość przypomnieć Krawca Niteczkę, Koziołka Matołka, Którą godzinę?, Szczęśliwego księcia czy Budę jarmarczną.
O Janie Dormanie napisano więcej niż o jakimkolwiek polskim lalkarzu. Przeanalizowano jego spektakle, metodę pracy, artystyczny styl, źródła inspiracji. Dorman jednak był i jest nadal enfant terrible polskiego lalkarstwa. Jednych zachwycał, innych zrażał. Przez lata nie wiedziano, co z nim zrobić, może dlatego tak późno upaństwowiono jego teatr. W systemie socjalistycznym Dorman nie mieścił się w żadnych normach. Nie prowadził ani teatru dramatycznego, ani muzycznego, ani lalkowego, a musiał być gdzieś przyporządkowany. Grał dla dzieci i to zadecydowało o lalkowej kwalifikacji.
Jednakże Jan Dorman lalkarzem nie był. Projektował lalki, wykorzystywał je w swoich spektaklach, zainicjował rezygnację z parawanu, niezwykle silnie wpłynął na rozumienie współczesnego lalkarstwa, wyznaczył jego nowe granice czy może bardziej – rozbił jego klasyczną strukturę, ale lalkarzem nie był. W teatrze dla młodych widzów odegrał rolę podobną do tej, jaką Tadeusz Kantor wobec dorosłej publiczności teatralnej. Kantor, jak Dorman, był również niekwalifikowalny. Jego bio-obiekty wpłynęły na kształt dzisiejszego lalkarstwa (niekoniecznie w Polsce), choć nie były lalkami, ani Kantor – lalkarzem.
Wpływ Dormana na polskich lalkarzy był za to ogromny. Większość nie sprostała jego talentowi, ale skorzystała z wypracowanej przez Dormana metody: lalka/przedmiot, dziś powiedzielibyśmy pewnie animant, w rękach aktora Dormana przyjęła funkcję znaku plastycznego, symbolu. Nie była postacią dramatu ani partnerem dialogu. Jeśli była nośnikiem idei, to wyłącznie jako element plastyczny, wymagający obecności aktora, by mogła powstać teatralna postać. Ta skrupulatnie realizowana przez Dormana metoda miała źródło w dziecięcych zabawach, grach, wyliczankach, w podpatrywaniu i inspirowaniu się dziecięcą wyobraźnią. W jego teatrze dla dzieci była czytelna, konsekwentna i nawet teatralnie eksperymentalna. Następcy Dormana, często nie mając w sobie poetyckiej i kreatywnej naiwności dziecka, wykorzystywali tę metodę do zupełnie innych zadań, często lansując aktora i deprecjonując lalkę, nawet jeśli nie było to ich zamiarem. To zmaganie się aktora-postaci z identyczną lalką-postacią obserwujemy nadal na wielu scenach, rzadko rozumiejąc sens takich rozwiązań. U Dormana wszystko było jasne. Wystarczyło otworzyć wewnętrzne dziecięce oko.
PS. Ten króciutki tekst o Dormanie powstał na zamówienie Teatru Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana w Będzinie i został opublikowany w broszurze wydanej z okazji I Przeglądu Teatrów Lalkowych Będzin 03. 2022, towarzyszącemu 110 rocznicy urodzin Jana Dormana i 75-leciu TDZ. Wszystkie te wydarzenia uświetniły obchody Światowego Dnia Lalkarza 2022.
Pierwodruk: Lalkarze świata / Puppeteers of the World: Yngvild Aspeli, TEATR LALEK 2022, nr 1 (147), ss. 7-12 (wersja polska), ss. 13-18 (English version)
In recent seasons Yngvild Aspeli, Norwegian actress, director and puppeteer, appearing on theatre stages for merely a decade, has found herself among the international elite. Her spectacles draw attention, are widely discussed in the media, and she has become a global brand. Such success was enjoyed at the turn of the century by few puppeteers, amongst whom the sole woman has been up to now Ilka Schönbein.
Yngvild Aspeli boldly enters the domain of assorted disciplines. She makes puppets, performs on stage as a puppeteer, prepares her solo spectacles and, predominantly, directs from the time when she established in France the Plexus Polaire international company and became its artistic director (2011). Plexus Polaire is a loose creative association blending the skills of numerous artists: actors and puppeteers, video artists, light and sound directors, composers and musicians, puppet constructors and costume makers, stage designers, playwrights… True, they originate from various countries and even continents, and, as a rule, pursue their own artistic activity or cooperate with numerous existing theatres or institutions, but they share with Yngvild Aspeli an ideological and artistic identity consisting of several features.
First of all, regardless of the country of their origin they all possess extensive international formation and artistic experience.
Secondly, they come from three educational centres which also shaped Aspeli’s artistic personality. Aspeli made friends earliest in Norway, while studying music, dance, and theatre at Stange Videregående Skole; here, she specialised in the theatre, and subsequently attended a year-long course in costume making at Skiringssal Folkehøgskole. At the age of twenty she embarked upon an intense two-year acting course at École International de Théâtre Jacques Lecoq (Paris), which placed emphasis on the body, motion, and space as a point of departure for the creation of a theatre spectacle and prepared for joint work. Upon graduation in 2005 Ingvild Aspeli continued her education at the three-year École Nationale Supérieure des Arts de la Marionnette (ESNAM) in Charleville-Mézières. She encountered numerous future partners either while studying in France or among artists undergoing similar training.
The third element of shared experience was cooperation with the great French artist – Philippe Genty. Yngvild Aspeli joined Compagnie Philippe Genty in 2012, when Genty returned to one of his most celebrated spectacles: Ne m’oublie pas and staged it as a diploma spectacle shown by students of Nord-Trøndelag University College de Verdal. After the Norwegian premiere Genty included Ne m’oublie pas into the repertoire of his theatre company and for several years featured it all over the world. Consequently, Yngvild Aspeli, his Norwegian assistant, enjoyed an opportunity to become acquainted with assorted means of expression: acting and dance, puppets and visual arts, music and visual effects. This was also a practical lesson of shaping her personal taste and testing assorted theatrical means which do not succumb to linear narration but rather to a convention of loose associations, the poetics of dreams and all sorts of connotations, with the theatrical image, its inner composition, and dramaturgy being their most prominent element.
In 2012 the not quite 30 years old Ingvild Aspeli had already taken part in school realisations, i.a. as animator and puppet builder for The Street of Crocodiles, directed by Frank Soehnle (2007), and acted in her first solo spectacle: Allume! Eteins!, based on a text by Philippe Dorin, a diploma spectacle: Signaux, which was her auteur proposal and inaugurated professional work, and, finally, a whole series of theatre workshops dealing with defining puppets, the art of animation, and the shadow theatre. Asepli was the author of puppets and masks, puppeteer and co-director of assorted independent theatre projects, which she showed at numerous international festivals, but, first and foremost, she slowly created the image of her theatre company.
The name: Plexus Polaire refers to the space from which the author originates, but also to a coincidence of assorted phenomena, both inter-personal and artistic. Hence such a diversity of artists from different cultures and traditions, rarely encountered in a theatre group and spanning from Canada to South Korea and from Romania to Norway. Thus also incessant fascination with the variety of means of theatrical expression.
The use of life-sized puppets – Yngvild Aspeli writes in her sui generis artistic manifesto – is at the center of my work, but the play of the actor, the presence of the music, the use of light and video, are all equal elements in communicating the story. I´m interested in the expanded language that is formed in the meeting point of these different expressions, and how it creates a multisensorial narration. […] To create an expanded reality, where the story is told on several parallel levels. Somehow create a vertical dramaturgy composed by superposed layers, rather than a horizontal line.[1]
These auteur reflections expand our view of the artist’s oeuvre. Without impacting the ultimate reception of the theatrical work they make it possible to locate it within a wider context and to understand the author’s intentions. In addition – and this is equally important – they allow to follow the methods of her work. The blurry space between fact and fiction fascinates me. It allows the story to be anchored in reality, but still leave space for the public to be co-creator, to see and understand their own version of the story. […] It is this space between the stage and the public that carries the fragile force of the performing arts. She find most interesting the play between the actor and the puppet, and this dual presence of the actor-puppeteer allows a communication on several levels simultaneously. By the means of the puppet being a stylized human representation, we can make an attempt of looking at ourselves with a bit of distance. And by using the confusion that appears when the roles are reversed, the center is replaced, and we no longer know who controls who, we can visualize complex themes. A work that tries to make you feel rather than explain. That opens up for larger questions instead of giving fixed answers. Searching for an expression for those things that we cannot necessarily see, or explain, but that we still can feel, and understand.
In 2011 an expanded and reworked version of the solo diploma spectacle: Signaux initiated the activity of Plexus Polaire. The production featured, apart from the director, also Laura Sillanpää and Pierre Tual. A great impression was made by the puppets (different scales and techniques) created by Aspeli, Polina Borisova, and Sillanpää. Nevertheless, emphasis was placed on powerful animation as well as the fact that the puppets were more alive than the animators. The puppet depicting the lead protagonist was humanoid and life-sized. Signaux is a story about a man who lost his hand in an accident. Subsequently, he closets himself and entrusts single words to a dictaphone; nonetheless, they evoke recollections. A misty window shows drawings made on the spot, images from the past return, reality becomes mixed up with hypnotic poetics, but emptiness, absence, and deficiency always remain. In a poignant scene the puppet depicting the male character uses its left, living hand (that of the actor) to pull out of the right-hand sleeve a small blue female puppet, just as brilliantly animated.
Signaux predicted the appearance of an actress whose creative path is worth watching. Two years later Plexus Polaire showed a premiere of Opera opaque, directed by Aspeli, once more with the participation of Borisova and Tual together with the composer and singer Guro Skumsnes Moe. This time the yet again gloomy ambiance of the story was arranged so as to create a cabaret structure, whose protagonist was Madame Silva (an almost life-sized puppet, excellently constructed and animated) and her macabre visions. Nonetheless, the spectacle possessed the dimension of rather frivolous, slightly exaggerated scenes straight out of a student presentation, with their forced laughter and excessively pretended fright.
Cendres/Ashes, staged in 2014, proved to be a spectacle that decidedly drew attention both to Yngvild Aspeli and her Plexus Polaire. Based on Before I Burn (a novel by the Norwegian author Gaute Heivoll), it referred to authentic events that took place in a small town where a house was set afire on a certain day in 1978. This episode was immediately followed by a series of strange cases of arson, which produced dread and horror among the entire local community, and the growing drama of the soon identified pyromaniac, struggling with his personality and setting into motion the demons that lurk within all of us.
Cendres does not resemble a linear narration. This is a confrontation of two tales: that of the arsonist and the author, who several decades later made use of the event as literary material. Two tormented intimacies (Mathieu Dochtermann). Casual phrases, produced on the keyboard of a writer telling the story, are screened on transparent tulle. The essence of the spectacle consists of images created on multiple levels. In the background, video projections shown on the horizon consist of scattered small houses, sheds, and barns, in which fire flares up time and again. This appears to be a backdrop of sorts, totally nonaggressive and rather outlining the sites and character of the occurrences. The space-path along which the Arsonist (a table puppet) moves is closer to the spectator. The pyromaniac remains in constant motion, walking, running, swimming, and flying whenever he succumbs to the euphoria of his mania; watching the incredibly precise and virtuoso animation of the puppet is truly a tour de force. The animators remain in the shadows and we see only the one-and-a half-meter tall puppet.
The most occurs in the foreground. Here all the protagonists: Mother, Father-chief of the local fire brigade, and the Arsonist meet. At this stage the puppets are life-sized, almost realistic, and still animated by concealed puppeteers sometimes wearing the costumes of the stage characters, which makes it impossible to distinguish man from puppet. The dramatis personae re-live assorted reminiscences and recall images from the past; the latter do not create a logical whole or permit each spectator to pursue individual associations and reflections but draw attention and concentrate on every activity. Amidst those images there emerges, in the manner of a demon, a ghastly hound of supernatural size, an embodiment of all fears and obsessions. Achieving such an effect in the theatre is quite a difficult feat! And yet!!! The spectacle contains many more magnificent images and animations, to mention the fire which in the finale devours the lead character from within.
The music, or rather the sonorous sphere of the spectacle is outright incredible, the direction of the light effects is masterly, but the greatest surprise is probably produced by the appearance of the animators on stage. There are three of them, although at times it could seem that numerous actors had been engaged. At certain moments seven to nine man-sized puppet (and probably human) characters perform on stage.
This multiplication of stage beings is the secret of Philippe Genty, who together with Mary Underwood played in the spectacle the part of an outside observer. Cooperation with Genty undoubtedly left an imprint on the ultimate form of Cendres although the spectacle, the manner of conducing stage activities, their inner composition, the use made of assorted multimedia projections, the construction of images, the differentiation of plot levels, the multi-dimensional puppets and, in particular, their construction and perfect animation are already the outcome of the accomplishments of Yngvild Aspeli and her collaborators.
In 2017 Yngvild Aspeli prepared another spectacle: Chambre noir. This time she remained alone on stage, accompanied by Ane Marthe Sørlien Holen, singer and music performer. The music was not composed explicitly for the spectacle – it creates the latter and together with the vocal parts produces the dramaturgy and outlines the plot. The compositions performed solo and, at other times, in a duet with the animator, dissociate the plot and upon occasions outright create the impression of a concert. The world of Sørlien Holen is intimate and, simultaneously, hallucinogenic.
Naturally, Yngvild Aspeli remains in the forefront. Fascinated with dance, the visual arts, music and sound, sensitive to the play of light, she combines all those genres in a story about Valerie Jean Solanas, radical American feminist (died in 1988), writer, author of the SCUM Manifesto, which argued about the necessity of creating a world without men, and celebrated for shooting Andy Warhol when he refused to produce her play and did not return its manuscript. This time the foundation of the spectacle was The Faculty of Dreams, a novel by the Swedish author Sara Stridsberg, a poetic and, at the same time, absurd story about Solanas, indubitably serving only as inspiration for stage quests and improvisations. The emergent theatre spectacle is truly fascinating.
The stage window is covered by transparent, barely visible curtains featuring video projections referring chiefly to the world of advertisements and show business, but also to geometrical compositions. To the left stands Solanas’ bed, since the whole story is told from the perspective of the last hours of her life in a hotel or psychiatric institution room with drifting images and events from the past: obsession with the idea of the SCUM manifesto, the meeting with Warhol, scenes from frivolous youth and, finally, unhappy childhood. Solanas – a life-sized extremely realistic puppet – appears also in duplicates from the past. Its animator assumes different shapes: that of Dorothy- a friend, a nurse, a female partner, mother, and even narrator. While doing so she swaps costumes and, sometimes, also masks. Many such brilliant changes are carried out at an incredible speed and are utterly imperceptible to the audience. Every moment there appears a new character who enters into relations with the protagonist or her partners. Upon certain occasions Yngvild Aspeli is the animator of a totally complete puppet character, or else lends it a part of her body (e.g. in a frivolous and piquant erotic scene) but is also capable of performing exclusively with the head of a protagonist (Andy Warhol) or other body parts (multiplied legs in a magnificent frenzied dance scene).
It appears that Aspeli is inclined towards creating her spectacles by borrowing from literarily remastered but, nonetheless, actual or possible events. This was the case in Cendres and Chambre noir, and we encounter the same approach in Moby Dick and Dracula. Her imagination is set into motion by authentic figures and events. All characters and stage design elements are exceptionally real and outright naturalistic; confronted by live actors the puppets are almost unrecognisable. Nevertheless, they are not copies of actual characters but always the products of visual arts fantasy. In Chambre noir the puppets were made by the animator together with Pascale Blaison and Polina Borisova. As animants they turn into something more than mere dramatis personae to which they refer – they assume universal features and render problems universal. Valerie Solanas becomes a representative of a whole array of strong, pugnacious women, sometime careless, fighting for their rights, subjected to the endless pressure of society, and as a consequence becoming lonely, abandoned losers tackling exclusively phobias and hallucinations.
Chambre noir is a beautiful but sad spectacle, cleverly conceived and with a great contribution made by the co-director (Paola Rizza, who worked also on Signaux and Cendres), since even the best actor needs a director. On the one hand, the spectacle still resounds extremely powerfully, while on the other hand it offers an opportunity to meet two young artists of the contemporary theatre: Yngvild Aspeli and Ane Marthe Sørlien Holen. It is a great pleasure to watch them on stage and to delight in the perfection of their undertakings: animation, acting, vocal, and musical.
Without doubt the chef-d’œuvre of Plexus Polaire and personally of Yngvild Aspeli is Moby Dick, based on the famous mid-nineteenth century novel by Herman Melville; this is Aspeli’s fifth première and, together with the most recent spectacle: Dracula, it crowns the first decade of the activity of Plexus Polaire. An encounter with Yngvild Aspeli’s version of Moby Dick proves that an artist’s imagination may transcend the boldest expectations of the spectator. It simply pulverises them into dust and creates a stage cosmos, which in almost every scene becomes a fascinating expedition into unknown, enchanting regions of beauty and art. “Moby Dick” is the tale of a whaling expedition, but also the story of an obsession or an investigation into the unexplained mysteries of life. Seven actors, 50 puppets, a live orchestra, and a monstrous 20-meters long whale.
The space in which the spectacle takes place is enormous: over ten metres wide and high. This is the first shock. We have grown accustomed to chamber puppet productions with a small cast, concentrated on the art of animation and the creation of sophisticated relations between the actor and the puppet. In this case, a 25-strong cast produces a show that we essentially do not associate with the puppet theatre. At the same time, however, it demonstrates that puppetry can possess a universal dimension.
Musicians play on both sides of the stage –they are simultaneously composers of the sound sphere and singers. In the centre of the stage, amidst vapours of steam, several pairs of transverse hull fastenings – the ribbing of the ship – recede into the background. Gigantic, several-metres long cambered beams constitute the axis of the stage design. The visual art conception also encompasses a wooden platform supported on several posts, filling the stage window, and dividing space into two storeys, which initially we do not notice. The crew emerges as if from the hull: some twenty persons in dark rainproof and floor length coats and fisherman wide brim hats protecting their faces against the rain. This crowd is composed of several actors and life-sized puppets held in both hands. It is difficult to distinguish people from puppets. The throng moves back and forth, and in a moment the entire stage window features projections of the whirling sea, possibly streaks of rain and lightning, graphic patches depicting an unreal but, at the same time, real and mysterious space. A magical scene introducing us to the ambiance of the spectacle.
The most important and, at the same time, the most absorbing figure is Ahab. The puppet portraying the Captain is enormous, at least 2,5 metres high. This dramatis persona with an expressive face is made of wood and wears a loosely tied neckerchief. A brown unbuttoned overcoat reveals thick grey trousers secured with a wide black belt and a navy-blue old jumper; the old cripple with unruly grey hair and an unkempt beard is animated by five actors. The animators, dressed in black coats, wear turbans and face masks resembling depictions of death or vivid, black-and-white make-up reflecting suffering, pain, and some sort of inevitable sadness leading to oblivion. The animation of this enormous puppet is extraordinarily illusive, impeccable, and overwhelmingly skilful. Ahab’s sonorous voice and motions forbid all resistance; the Captain’s immense frame is the reason why the human proportions of the animators are almost invisible. Only their glimmerings death faces are those of servants willing to support their master without any reservation, all the way to the very end.
There are more puppet copies and human dimensions of Ahab – in such cases he is guided by two animators. Upon occasion figures of the Captain are multiplied and appear in assorted spaces simultaneously. This unusual staging operation proposed by Yngvild Aspeli makes it possible to observe the acts performed by Ahab both at the same moment as well as in different perspectives and various proportions. We are dealing with sui generis magical realism, in which everything is real and, at the same time, unreal. One of the most enchanting scenes in the spectacle is the attachment of the Ahab puppet to over ten ship cables and the remote animation of the figure, soaring in space and towering over the entire created world – a world of his fantasies, dreams, and encroaching decline.
An important element of the spectacle involves the director juggling proportions, as observed in numerous scenes. At the bottom of the stage space, as if below the deck, members the crew rest in hammocks extracted from blackness by spotlights, while above the platform the white tail fin of the enormous whale majestically moves in brilliant projections amongst visible fountains of water droplets. Or suddenly, as if from afar, we watch Moby Dick swimming by and a whaling ship, twice as small, clinging to its back. Time and again we leap from the deck of The Pequod into the open space of the ocean. Diverse images become intermingled and superimposed. An enormous impression is made by the majestically moving whales. Sometimes we see only their parts, a head or a tail. A visual feast.
Ahab loses his battle. In the finale the gigantic puppet portraying Moby Dick – certainly more than 20 metres long – passes across the entire length of the stage window. The enormous eye of the whale moves, as does the side fin. Nature wins. Human ambitions are mortal.
But it is people who are capable of rendering permanent the beauty of the reality around us, and of transferring it into the sphere of meta-language and generalisation and placing it beyond concrete time and space. This is the great accomplishment of lighting designers and video artists, who conjure up in front of the audience unforgettable images, subsequently arranged in sequences or scattered and left behind in the shadows. The magical realism of this spectacle resembles the greatest work of Ibero-American literature. Time becomes obliterated as does the border between truth and illusion. Ship ropes, maritime maps, past emotions – all sink in the frenzied whirlpool of Captain Ahab’s thoughts. Moby Dick by Yngvild Aspeli is an unusual spectacle – brilliant, luminous with visuality and amazing puppetry craft.
The most recent Plexus Polaire production (or actually co-production with the German Puppentheater Halle) is Dracula – Powers of Darkness, inspired by Bram Stoker’s Dracula, published at the end of the nineteenth century and still regarded as the Biblical version of the story about the Transylvanian monster. The Aspeli adaptation differs from heretofore productions. It makes extremely modest use of the word, and thus concentrates on capturing traits of the dramatis personae and creating relations between them; by basing itself on the familiar intrigue it focuses on the activity, action, visual quality and, first and foremost, beauty of the co-existence of the actor and the puppet as well as the latter’s intricate animation. By referring to universally known tales, Yngvild Aspeli once again spins her story about the powers of darkness, but as always continues to be fascinated by the performance given by the actor and the puppet, and the mutual permeation of both subjects.
The spectacle begins and ends with a scene of flying birds emerging from darkness – a foretaste of entering the world of fantasy and magic. A moment later a huge dog materializes from the blackness, making an impression more due to its size than to animation, albeit the effect of illusion remains sufficiently powerful. Finally, there appears on the proscenium an actress playing the lead part, wearing a pink dress/dressing gown and with a shock of copper-coloured hair. Diagonally we see her mirror reflection of sorts against the backdrop of woodland projections – an illusion of multiplication. An identical third actress is present in successive scenes – all three will become a mere multiplication of a twin puppet once the woman becomes bitten by Dracula. It is Dracula himself or rather his head, that also reveals itself from profound obscurity so as to commit the bloody act.
The plot now shifts from the space between the bed-coffin of the female protagonist, on which four actors-servants arrange the victim in an attempt at bringing her relief and offering medical aid or, at the very least, support, to the gloomy forest – the site of Dracula’s residence. These scenes are expanded, mute, albeit full of meanings and significance and, predominantly, brimming with perfect acting. Already the first replacement of the actress by a natural-size puppet lying on the bed is sheer mastery. And when in consecutive images one of the actors-servants, now a physician, decides to conduct a blood transfusion we enter a sphere of exceptionally striking metaphors. The actor draws forth, seemingly from his forearm, a scarlet thread that slowly crosses space before it reaches the hand of the reclining puppet which it ultimately penetrates. When the girl begins to hallucinate, other actors, wearing costumes identical to hers, surround the bed. The spectacle includes many more such multiplications, although it is always the puppet that experiences hallucinations subsequently realised by the actors.
The same is true of Dracula, whose life-sized puppet can be subjected to destruction and transformations. It can also become multiplied – then the remaining actors put on Dracula masks-heads and fill the space. The faces of the puppets are exquisitely styled, with skin and hair strikingly recalling natural features, and their wrists are perfectly constructed wrists. At certain moments we recognise the puppets only because they are dismembered.
In mid-2022 Yngvild Aspeli will, without resigning from directing Plexus Polaire, become for the next four years the artistic director of Nordland Visual Theatre – currently the most famous Norwegian puppetry and visual theatre landmark in Europe, site of numerous artist residencies, and partner of many international puppetry projects. Exciting things are bound to happen – after all, Yngvild Aspeli is still not quite forty years old….
[1] All statements used in the text come from: www.plexuspolaire.com (accessed: 18.12.2021).
Photos by Benoit Schupp (“Ashes”), Stas Levshin (“Chambre noir”), Christophe Raynaud de Lage (“Moby Dick”, “Dracula”) and www.plexuspolaire.com.
You cannot copy content of this page