Pierwszy wpis na tym blogu, poświęconym wyłącznie wydarzeniom w świecie teatru lalek, zamieściłem dokładnie pięć lat temu. Była to minirecenzja – seria wrażeń z marionetkowej opery Uprowadzenie z Seraju Mozarta wystawionej w Lindauer Marionettenoper nad Jeziorem Bodeńskim. Zespół w niemieckim Lindau, który jest bez wątpienia ozdobą europejskiego lalkarstwa, założył i wciąż prowadzi Bernhard Leismüller.
Najsłynniejszą wszak europejską operą lalkową i najstarszą jest austriacki Salzburger Marionettentheater. Wybrałem się na kilka przedstawień do Salzburga w końcu lipca, z zamiarem zobaczenia The Sound of Music, opartego na broadwayowskim musicalu Richarda Rodgersa i Oscara Hammersteina II z 1959 roku oraz Czarodziejskiego fletu Mozarta. The Sound of Music niestety został odwołany z powodu covidu jednego z członków zespołu, Czarodziejski flet – szczęśliwie zobaczyłem. Co za radość!
Wydawać się może nieprawdopodobne oglądać dziś przedstawienie, którego premiera odbyła się 70 lat temu. W 2017 roku Thomas Reichert dokonał wprawdzie reinscenizacji oryginalnego spektaklu Gézy Recha z 1951 roku, ale zmiany są raczej kosmetyczne. Odświeżono scenografię Günthera Schneidera-Siemssena (związanego z salzburską sceną do początku lat 90.), lalki – rzeźbione przez Josefa Magnusa (podjął współpracę z teatrem w 1945 roku), kostiumy Friedla Aichera. Do tej pory znałem wyłącznie wersję telewizyjną z połowy lat 90., z sir Peterem Ustinovem jako narratorem, oraz nagranie dvd z początku XXI wieku. Reinscenizowany spektakl zawiera przede wszystkim nowy, oryginalny początek. Podczas gdy słuchamy uwertury Mozarta, niska i szeroka scena marionetkowa zostaje prześwietlona i oglądamy kulisy przedstawienia: wnoszenie dekoracji, sprawdzanie nitek lalek, kosmetyczne poprawki w kostiumach. Widzimy aktorów i techników krzątających się po scenie, ale to pozwala uchwycić proporcje lalek i ludzi, przyjrzeć się urządzeniom teatralnym, marionetkowemu pomostowi, parkowi technicznemu. Marionetki mają wysokość 50-70 cm i wiszą na długich 2-2,5 metrowych niciach. Ci, którzy trzymali kiedykolwiek marionetkę w dłoniach wiedzą, jaka to trudność: zapanować nad delikatnym, kruchym ciałem lalki podwieszonej do długich nici. Scena ma wymiary mniej więcej 1,50 metra wysokości i 5-6 metrów szerokości. Dekoracje są iluzjonistycznie malowane na blejtramach, podnoszone do góry, ale obrazy mogą też być prześwietlane, dzięki bardzo precyzyjnie prowadzonym światłom. Most marionetkowy jest na tyle wysoki, że w zasadzie ręka animatora nie ma prawa pojawić się w oknie sceny. Kulisy, jak zawsze w teatrze, są zajmujące i uwertura mija niepostrzeżenie.
Kiedy zaczyna się właściwe przedstawienie, wkraczamy całkowicie w świat iluzji. Artyści z Salzburga korzystają z nagrania RIAS-Kammerchor/Berliner Motetten Chor przygotowanego pod batutą Ferenca Friscaya przez RIAS-Symphonie-Orchester Berlin i nagranego przez Deutsche Grammophon. W partiach solowych śpiewają: Josef Greindl (Sarastro), Rita Streich (Królowa Nocy), Maria Stader (Pamina), Ernst Hälfinger (Tamino), Dietrich Fischer-Dieskau (Papageno) – wielcy śpiewacy XX wieku, których od dawna nie ma już wśród nas. Żyją ich wspaniałe głosy we wciąż odtwarzanych marionetkowych postaciach.
Czarodziejski flet Wolfganga Amadeusza Mozarta, dwuaktowa opera, a właściwie śpiewogra z librettem Emanuela Schikanedera, jest pełną fantastycznych przygód historią wędrówki i miłości młodego księcia, który pragnie zdobyć rękę ukochanej dziewczyny. Razem przechodzą przez wielorakie próby, by poznać prawdę i dostąpić wtajemniczenia. Tytułowy instrument ma chronić bohatera przed czyhającymi na niego niebezpieczeństwami. Ostatecznie w finale zło zostaje pokonane, a wiedza i dobro zwyciężają. Fabuła, jak to w klasycznych utworach muzycznych, dziś pozostawia wiele do życzenia, ale uruchomiona machina teatralna, świat wykreowanej rzeczywistości scenicznej, a zwłaszcza doskonałość realizacyjna wprawiają nieustająco w zachwyt.
W naturalny sposób koncentrujemy się na lalkach. To z ich powodu odwiedzamy Salzburger Marionettentheater i ta wizyta z pewnością na długo pozostanie w pamięci każdego widza. Istotą salzburskich marionetek jest idealne naśladownictwo ludzkich gestów. Taki był cel Antona Aichera, twórcy teatru sprzed 110 lat i tak pozostało do dziś. Wszak na przestrzeni ostatniego wieku lalkarstwo przeszło niewyobrażalne metamorfozy i mało kto już pamięta ten podstawowy walor sztuki marionetkowej z przeszłości. Marionetki były kopiami ludzkich aktorów, a w najlepszych wykonaniach aktorów z krwi i kości nawet przewyższały. Dlaczego? Bo potrafiły pokazać uogólnione ludzkie reakcje, wolne od jakiegokolwiek przypadku, stresu czy indywidualnych umiejętności i chwilowej dyspozycji. Mogły zawisnąć w przestrzeni, wykonać ćwiczenia nieosiągalne dla ludzkiego ciała, przedłużyć trwanie jakiejś wysublimowanej pozy, wstrzymać w nieskończoność „oddech”, nie mówiąc już o ich całkowitej nieważkości, której człowiek nie może doświadczyć.
Nie dziwią więc zachwyty tak wielu zwykłych widzów, ale i fachowców, nad sztuką marionetkową. Dziś jest już jej coraz mniej. Idea przewodnia dawnego lalkarstwa, naśladowanie i kopiowanie rzeczywistości, odeszła do lamusa. Lalkarstwo dziś odkrywa zupełnie nowe, równie fascynujące wymiary, dzięki zderzeniu martwej materii z żywym człowiekiem właśnie. Na szczęście ta stara sztuka lalkarska tu i ówdzie jeszcze trwa. W Salzburgu przeżywa nieustanny rozkwit.
To ciekawe, że bodaj w dziesięcioosobowym ensemblu Salzburger Marionettentheater nie ma lalkarzy w naszym rozumieniu, tj. absolwentów szkół lalkarskich, profesjonalnych aktorów. Swoistą szkołą jest sam teatr i tak było od początku istnienia zespołu. Trafiają do niego pasjonaci, mający generalnie artystyczno-manualne umiejętności i przede wszystkim rękę marionetkarza. Wszelkie nauki pobierają bezpośrednio w teatrze. Uczą się w praktyce, jak instrumentaliści. W Salzburgu mówi się nawet, że opanowanie animacji marionetki jest tym samym, co opanowanie instrumentu muzycznego i tyle samo czasu potrzeba na wykształcenie wirtuoza. Choć artyści z Salzburga nie mają lalkarskich dyplomów, są lalkarskimi mistrzami. Mistrzami marionetki rzecz jasna, może nawet mistrzami tej specyficznej konstrukcji lalki, jaką posługują się w swoim teatrze. Bo ona jest bardzo inna. Każda marionetka jest inna.
Mówi się, że duszą marionetki jest krzyżak. To drewniana konstrukcja trzymana w dłoniach animatora, do której zaczepione są wszystkie nitki podwiązane do znajdującej się na dole lalki. Każdy ruch lalki jest zainicjowany ruchem dłoni/ręki animatora i przeniesiony za pomocą nitki na lalkę. Utrzymuje ona właściwą pozycję dzięki własnemu ciężarowi i nitkom ja podtrzymującym. Poruszanie tymi nitkami to istota lalkarskiej profesji. Brzmi banalnie, ale wystarczy przywołać w pamięci kilka strun skrzypiec czy gitary, klawisze fortepianu, którym przypisane są przecież konkretne dźwięki, by uświadomić sobie, z jakim wyzwaniem mierzy się lalkarz próbujący ożywić marionetkę. A nie chodzi przecież o wydobycie dźwięku tylko, ale o wirtuozerskie wykonanie całego utworu muzycznego, o nadanie martwemu przedmiotowi autentycznego życia.
Krzyżaki marionetek salzburskich są niezwykle małe i nadspodziewanie proste, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie konstrukcje solistów marionetkarzy z różnych stron świata. Mieszczą się w dłoni lalkarza, choć niejednokrotnie mają doczepionych kilkadziesiąt nitek. Jedna ręka lalki może mieć kilka nitek pozwalających uzyskać właściwy efekt. W jednej dłoni animator trzyma krzyżak, drugą – krótki niezależny drążek, do którego podwiązane są nogi; zdarza się też często, że jedną ręką lalkarz chwyta bezpośrednio właściwe nitki, odpowiadające za poruszenia konkretnych partii animanta. W zasadzie jeden animator odpowiada za ruch jednej postaci, ale pewne marionetki, ich konstrukcje i zadania wymagają wielu animatorów, nawet pięciu.
Przypomina mi się scena tańca arabskiego z Dziadka do orzechów Czajkowskiego według E.T.A. Hoffmanna, wystawionego po raz pierwszy w Salzburger Marionettentheater w końcu lat 70. i oczywiście wciąż obecnego w repertuarze teatru. Szczupła, wydłużona postać tancerki mającej miękki korpus, ubrana jest w spódnicę z nanizanych na siebie wstążek koralików. Najpierw leży, potem klęka, wreszcie wstaje. Animacji poddawany jest jej tułów i zwłaszcza ręce. Każda ręka ma pięć czy sześć niezależnych nitek, przymocowanych do dłoni, przedramienia, łokcia, ramienia. Korpus, głowa, szyja też mają wiele nici. Niektóre przechodzą z jednego elementu do innego. Taniec uruchamia dosłownie każdy mięsień korpusu i rąk dziewczyny. Falowanie ramion, pleców, szyi, głowy, całego torsu jest niewiarygodne. To ruch z jednej strony naturalistyczny, z drugiej chyba żadna żywa tancerka kumulacji tych wszystkich elementów w jednym pokazie nie uzyska. I nie uzyska takiej energii, gracji i ekwilibrystyki zarazem. To artystyczne cudo. I jeden animator nie uzyska takiego efektu. Podobnie jest w tym samym spektaklu z etiudą tańca wróżki, zainspirowanego rosyjską baleriną Anną Pawłową i sceną z Umierającego łabędzia z Karnawału zwierząt Camille’a Saint-Saënsa. Doprawdy nie można oderwać wzroku od genialnej animacji marionetki: poruszenia na pointach, skoków, przegięć ciała, pracy rąk i nóg tancerki i estetycznego efektu kompozycji sceny. Podobno pięciu animatorów czuwa nad zrealizowaniem tej sceny: jeden pod podłogą konstrukcji i czworo odpowiadających za animację baletnicy.
W Czarodziejskim flecie też nie brakuje fascynujących obrazów. Poczynając od żywiołowego wejścia na scenę Tamina i jego spotkania z błyskotliwie animowanym smokiem, nieprawdopodobnie zsynchronizowanych działań trzech Dam, poprzez mistrzowską animację Tamina i Paminy, Papagena i Papageny, zabawną scenę z przypadkowym wyczarowaniem dzikich zwierząt, po zjawiskową Królową Nocy, majestatycznego Sarastra i jego dwór etc. Trudno zrozumieć, dlaczego w żadnych materiałach teatru, ani drukowanych, ani internetowych, nie ma nazwisk marionetkarzy. Wciąż wymienia się nazwiska śpiewaków, choć słyszymy ich z nagrań, o marionetkarzach, choć dla ich umiejętności (bo nawet nie wielkiego Mozarta) odwiedzamy Salzburger Marionettentheater – cisza. Niektórzy z nich pojawiają się na scenie w czasie uwertury, wszyscy uśmiechają się po spektaklu z na kilka chwil odsłoniętej góry mostu marionetkowego i to jedyna szansa, by zobaczyć kim są, jak wyglądają. I nie chodzi mi o jakieś gwiazdorskie zachowania zachwyconych sobą artystów, ale dobrze byłoby wiedzieć jak się nazywają. To przecież mistrzowie swojej sztuki. Niektórzy spędzili na scenie marionetkowej kilkadziesiąt lat, jak Pierre Droin, Vladimir Fediakov, Heide Hölzl, Eva Wiener, Ursula Winzer – i myślę, że do dziś są animatorami w Czarodziejskim flecie. Przynajmniej niektórzy z nas te nazwiska powinni znać na pamięć!
Warto wspomnieć o jednej rzeczy przy okazji Czarodziejskiego fletu. Twórcy z Salzburga z nieprawdopodobną determinacją kopiują przedstawienie operowe. I nie chodzi mi o samą inscenizację marionetkową, która jest bez wątpienia oryginalna, wymyślona dla lalek. Oni kopiują operę jako gatunek. Ich celem jest pokazanie lalki jako śpiewającego aktora. Stąd koncentrują się na ruchu postaci, najdoskonalej naśladującym ruch żywych śpiewaków. W kilku innych marionetkowych inscenizacjach oper widziałem sceny bez mała wymyślone i dodane, bo lalki mogą coś zrobić, pokazać, sparodiować. W salzburskim spektaklu takie lalkarskie efekty dodane są niemożliwe. Tu wszystko jest serio, z niewiarygodną precyzją, nawet jeśli chwilami wkrada się nuda do jakiejś statycznej sceny. Wszak tak było od początku. Może dlatego też Salzburger Marionettentheater kilka lat temu został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To bodaj jedyny konkretny teatr widniejący na tej liście, nie gatunek jak indonezyjski wayang purwa czy sycylijska opera dei pupi, albo choćby nasze krakowskie szopkarstwo. Światowym dziedzictwem kultury jest marionetkowy teatr operowy założony w 1913 roku przez Antona Aichera.
Anton Aicher (1859-1930), wykształcony rzeźbiarz, absolwent Akademii Sztuki w Wiedniu, zasiadł kiedyś na widowni słynnego już wówczas monachijskiego teatru marionetek Papy Schmida i jego dawniejsze marzenie, by zbudować własny teatr lalek, osadzony w tradycji salzburskiego Kasperla, nabrało realnych kształtów. Uczynił to w 1913 roku w Salzburgu, gdzie prowadził klasę rzeźby w tamtejszej szkole handlowej, doprowadzając do premiery śpiewogry Mozarta Bastien i Bastienne. Korzystał z pomocy swoich studentów, córki Notburgi i zwłaszcza czterdziestoletniego wówczas syna Karla, który był prawą ręką ojca. Marionetki Aichera miały zaledwie 20-30 cm wysokości, oryginalny prosty krzyżak według własnego pomysłu. Przyjaciele-aktorzy wygłaszali teksty, grał kwartet smyczkowy lub pianista, a na scenie dominował Kasperle, znacznie bardziej czuły, nawet melancholijny, w przeciwieństwie do nieco prostackiego Kasperla Larifariego Schmida/Pocciego, który wprowadzał publiczność w świat baśni i teatru, posługując się żartami i własną mądrością inteligentnie komunikował się w widownią. W repertuarze pojawiły się następne małe opery i dziesiątki kolejnych przygód Kasperla, także sztuki dla dzieci. W 1914 repertuar teatru składał się już z 14 pozycji. Problemy pojawiły się zaraz po I wojnie światowej, z której Karl Aicher wrócił ciężko chory i wkrótce zmarł. Teatr ograniczył działalność aż do 1926 roku, kiedy młodszy syn Aichera – Hermann wstąpił w związek małżeński ze śpiewaczką Elfriede Eschenlohr, a ojciec podarował mu w prezencie ślubnym własny teatr marionetek i zarządzanie nim.
Hermann Aicher (1902-1977), od dzieciństwa oswojony i zaprzyjaźniony z lalkami, poświęcił im całe swoje życie. Niemal od razu wprowadził rozmaite nowinki techniczne i poszerzył repertuar. Dzielnie sekundowała mu żona, odpowiadająca odtąd za kostiumy i opiekę nad śpiewakami i aktorami. Wkrótce potem, w 1927 roku, występami w Hamburgu teatr zapoczątkował międzynarodowe tournées. Lata kryzysu odbiły się na finansach prywatnego przecież teatru, który angażował nie tylko lalkarzy i techników, ale śpiewaków, muzyków, dyrygentów, choć na szczęście nie ograniczyło to działalności artystycznej. Jeszcze przed wojną salzburskie marionetki odbyły entuzjastycznie przyjmowane występy w Niemczech, Grecji, Bułgarii, Turcji, Szwecji. W 1936 przygotowano nową konstrukcję sceniczną i zestaw metrowych marionetek w związku z tournée po Związku Radzieckim, gdzie grano w salach mieszczących 2 500 widzów. To w związku z leningradzkimi pokazami skonstruowano lalkę wzorowaną na słynnej balerinie Annie Pawłowej i przygotowano jej popisowy numer Umierającego łabędzia. W rok później zespół uhonorowano złotym medalem na Światowej Wystawie w Paryżu.
Anschluss Austrii do nazistowskich Niemiec wpłynął także na losy zespołu marionetkowego. Stał się on odtąd narzędziem hitlerowskiej propagandy i jako teatr frontowy urządzał przedstawienia dla niemieckich żołnierzy w Niemczech i okupowanych krajach, poczynając od Norwegii, po Rosję i Rumunię. Zaskakująca jest wiadomość o występach salzburskich marionetek na ziemiach okupowanej Polski. W końcu 1944 zamknięto wszystkie austriackie teatry.
Niemal natychmiast po upadku III Rzeszy Hermann Aicher przystąpił do reaktywacji marionetkowego zespołu w jego starej siedzibie w Borromäum w Salzburgu. Załamanie przyszło w 1950, kiedy ze względu na katastrofalny stan budynku sala marionetkowa została zamknięta, a teatr musiał zakończyć eksploatację dziesiątków spektakli dostosowanych do tej przestrzeni. Jednocześnie nastąpiła rewolucja w technikach nagraniowych, która obniżyła koszty funkcjonowania zespołu i ułatwiła jego międzynarodową obecność. Poczynając od lat 50. Salzburger Marionettentheater rozpoczął tournées po całym świecie, koncentrując się na prezentacji repertuaru muzycznego, w tym Wolfganga Amadeusza Mozarta (zwłaszcza Czarodziejski flet), ale też Czajkowskiego (Dziadek do orzechów) i innych kompozytorów. Wieloletnie amerykańskie kontrakty otworzyły drogi do Kanady, krajów Ameryki Południowej i Azji. Do dziś ok. 170 przedstawień w każdym sezonie pokazywanych jest w siedzibie teatru przy Schwarzstrasse w Salzburgu, 60-80 podczas nieustających wojaży po wszystkich kontynentach.
Siedzibę przy Schwarzstrasse teatr uzyskał w 1971 roku, po 10 latach korzystania z alternatywnej kwatery i był to wielki sukces epoki Hermanna Aichera. Po jego śmierci w 1977 kierownictwo objęła córka Hermanna – Gretl Aicher, od dziecka związana z rodzinnymi marionetkami, świetna animatorka, pod której okiem wychowywali się dzisiejsi lalkarze z Salzburga. Zmarła niespodziewanie w 2012 i tak zakończyła się era stuletniej historii salzburskich marionetek rodziny Aicherów. Teatr oczywiście przetrwał, powstało stowarzyszenie sprawujące pieczę nad tą niezwykłą instytucją, a wpisanie jej na listę światowego dziedzictwa UNESCO gwarantuje nieprzerwaną opiekę austriackich władz. Dziś szefem artystycznym teatru jest Philippe Brunner, niemiecki muzykolog, literaturoznawca, producent i lalkarz, od 20 lat związany z Salzburger Marionettentheter.
Repertuar teatru jest doprawdy fascynujący. Są w nim wszystkie wielkie opery Mozarta, wiele dzieł Offenbacha, utwory Glucka, Wagnera, Pergolesiego, Webera, Beethovena, są balety i pantomimy m.in. Schumanna i Saint-Saënsa, są sztuki teatralne, m.in. Sen nocy letniej Shakespeare’a, Dramaty księżniczek Jelinek, Mały książę Saint-Exupéry’ego. Nowe spektakle, dla dzieci i dla dorosłych, powstają raz na jeden/dwa sezony, czasem w koprodukcji z innymi europejskimi instytucjami muzycznymi. Salzburger Marionettentheater to absolutnie wyjątkowe miejsce na europejskiej mapie lalkarskiej, to ważne zjawisko teatralnej Europy.