Lalkarze performerzy i performująca materia

Pierwodruk: Marek Waszkiel, Lalkarze i performująca materia, TEATR 2022, nr 10, s. 80-82.

 

 

Kilka miesięcy temu ukazała się książka Marzenny Wiśniewskiej, badaczki związanej z Uniwersytetem Mikołaja Kopernika w Toruniu, a wcześniej z tamtejszym teatrem lalek Baj Pomorski. Nosi ona atrakcyjny, choć troszkę zagadkowy tytuł Archipelag indywidualności. Jeszcze bardziej tajemniczy jest podtytuł: Solowe teatry performerów współdziałających z materią. W rzeczywistości mowa o lalkarzach, lalkarzach solistach działających w drugiej połowie XX wieku i na początku obecnego stulecia.

Książka podejmuje temat nieoczywisty, w zasadzie umykający dotychczasowym badaniom naukowym, sporadycznie pojawiający się w poważnych pracach naukowych, tym większa jej wartość. Włącza ona do literatury naukowej dziedzinę teatru lalek dla dorosłych, na dodatek czyni to w aspekcie współczesnych kierunków metodologicznych, osiągając jednocześnie dwa cele: badania nad współczesnym teatrem uzyskują nowy kontekst, a teatr lalek – dzięki nowemu językowi opisu – powinien wreszcie trafić do literatury naukowej badań nad teatrem. Czy trafi – zobaczymy w niedalekiej przyszłości.                                                                    

W pierwszym rozdziale Autorka rysuje szeroką, międzynarodową perspektywę badawczą tematu. „Proponuję połączenie ustaleń wynikających z performatycznego namysłu nad lalkarzem jako performerem z […] redefinicją performujących przedmiotów, na którą obecnie najsilniejszy wpływ mają koncepcje związane ze zwrotem materialnym. Performatyka i nowy materializm zasadzają się na zwrocie ku sprawczości – pisze Wiśniewska. – W  centrum uwagi stawiają sposoby zachowań zarówno ludzi, jak i nie-ludzi (czyli со i jak ludzie i przedmioty robią), relacje, w których człowiek i materia wzajemnie na siebie wpływają w dynamicznym przepływie impulsów, reakcji, energii” (s. 45).  W konsekwencji Wiśniewska dokonuje redefinicji solowego lalkarstwa, a dla jej twórców proponuje określenie „performerzy współdziałający z materią”.

To zajmujący rozdział, porządkujący naszą dotychczasową wiedzę. Refleksja teoretyczna nad polskim lalkarstwem jest wciąż bardzo skąpa. Autorka, wykorzystując polskie teksty (Henryk Jurkowski, Halina Waszkiel), ale głównie bogatą międzynarodową literaturę przedmiotu, wprowadza do języka opisu działań polskich solistów lalkarzy/„performerów współdziałających z materią” zupełnie nowe pojęcia: „performujących przedmiotów (Frank Proschan, Richard Schechner), „negocjowania relacji z nimi” w miejsce mistrzowskiego opanowania (John Bell), „performansu materii” oraz „witalności materii” (Jane Bennett), ciała rozszerzonego, hybrydycznego, transgresyjnego (Erika Fischer-Lichte, Halina Waszkiel). Aż szkoda, że refleksje Wiśniewskiej zajmują tylko część rozdziału pierwszego, choć doskonale wprowadzają w „teatralne współdziałanie człowieka i materii w świetle przemian i redefinicji praktyk lalkarskich w XX i XXI wieku”, jak brzmi tytuł tej części pracy.

Rozdział pierwszy uzupełnia część o solowym lalkarstwie w Polsce, która jest swoistym przeglądem rozmaitych inicjatyw podejmowanych u nas po II wojnie światowej. Było ich kilka, poczynając od przedsięwzięć z połowy lat sześćdziesiątych inicjowanych przez Henryka Jurkowskiego, po imprezy festiwalowe Krzysztofa Raua w Białymstoku i Waldemara Wolańskiego w Łodzi, kontynuowane raczej z marnym efektem aż do końca pierwszej dekady naszego stulecia. W gruncie rzeczy dla solistów nie było u nas miejsca w zinstytucjonalizowanym życiu teatralnym.

Sytuację zmieniły odrobinę ostatnie dekady, o czym Marzenna Wiśniewska wspomina wprawdzie, choć nie podejmuje żadnej szerszej refleksji ani tym bardziej analizy. Myślę głównie o Marcinie Bikowskim, być może najwybitniejszym polskim „performerze  współdziałającym z materią” i jego dwóch spektaklach: Baldanders (BTL 2006) i Bacon (Malabar Hotel, 2013). Bikowski, wespół z Marcinem Bartnikowskim, z którym pracuje z ogromnym powodzeniem od samego początku, wybrał inną drogę teatralną, nie mniej atrakcyjną, choć jestem przekonany, że decydując się na karierę solową (oczywiście we współczesnym rozumieniu tego słowa, to jest nie rezygnując z partnerstwa wielu innych twórców) byłby dziś jednym z liderów europejskiego teatru ożywionej materii.

W czterech kolejnych rozdziałach Autorka analizuje drobiazgowo działalność  polskich performerów współdziałających z materią. Są to: Andrzej Dziedziul, Grzegorz Kwieciński, Tadeusz Wierzbicki i Adam Walny. To głównie dla ich działalności Wiśniewska znajduje nowe określenie: teatr jednego performera i performującej materii, doskonale współbrzmiący z aktualnymi kierunkami badawczymi. O ile twórczość Kwiecińskiego, Wierzbickiego i Walnego, wciąż przecież obecna w naszym życiu teatralnym, wpisuje się bez zastrzeżeń w tę koncepcję Marzenny Wiśniewskiej, wobec Andrzeja Dziedziula mam drobne wątpliwości.

Oczywiście, to pierwszy polski wielki solista lalkarz, więc w archipelagu indywidualności musi zająć poczesne miejsce i dobrze, że w książce Wiśniewskiej analiza jego spektakli wypełnia obszerny rozdział. Obok rozprawy Małgorzaty Aliszewskiej zamieszczonej w tomiku 33 serii „Lalkarze – materiały do biografii” (POLUNIMA, Łódź 2004) niewiele o Dziedziulu dotychczas napisano, choć to być może jeden z kilku polskich lalkarzy, których nazwiska utrwali historia lalkarstwa. Andrzej Dziedziul należy jednak do innych czasów. Jego polskie sukcesy przypadają na lata 60. i początek 70. XX wieku. Niezwykły parasol ochronny nad tym niepokornym artystą roztaczał ówczesny dyrektor wrocławskich lalek, Stanisław Stapf. Umożliwił mu solową pracę w strukturze instytucji państwowej, a Dziedziul odwdzięczył mu się z nawiązką. Dzięki Dziedziulowi wrocławskie lalki wypłynęły w świat, za sprawą jego przedstawień były obecne na Zachodzie i wprowadziły późniejszy WTL do międzynarodowego obiegu. Z czasem drogi Dziedziula i WTL-u zaczęły się rozchodzić. Artysta marzył, by swoje oryginalne spektakle pokazywać we własnym teatrze. I powstał wreszcie specjalnie dla niego Teatr Animacji w Jeleniej Górze. Nazwa „teatr animacji” to też pomysł Dziedziula. Tyle, że władze kolejnej państwowej instytucji domagały się repertuaru dla dzieci, któremu Andrzej Dziedziul się nie sprzeciwiał, ale i nie uznawał za najważniejszy. W 1980 roku porzucił teatr, wyjechał do Szwecji, a stan wojenny zatrzymał go tam na stałe (zmarł w 1988).

Moje drobniutkie wątpliwości budzi wszak nie obecność Andrzeja Dziedziula w książce Marzenny Wiśniewskiej ani doskonała analiza jego twórczości, ale zaproponowany sposób opisu działalności artysty. W niczym on nie odbiega od tradycyjnej metody, współcześnie nazywanej nowym historyzmem, którą Wiśniewska doskonale się posługuje. Było to przecież przed zwrotem performatywnym, więc i cała terminologia współczesnych badań teatrologicznych gdzieś niespodziewanie umknęła. Nie da się jej zastosować do większości spektakli Dziedziula? Nie wiem, ale wydaje mi się za mało obecna w tym opisie performująca materia. Autorka poszła za niekiedy przenikliwymi refleksjami autorów recenzji posługującymi się w sposób naturalny pojęciami związanymi z lalkarstwem, lalką i teatrem lalek. Został wprawdzie Dziedziul-performer, ale zniknęła performująca materia.

Twórczość Grzegorza Kwiecińskiego, Tadeusza Wierzbickiego i Adama Walnego omówiona w kolejnych rozdziałach wygląda doprawdy imponująco. Czytelnik spotykający się z tymi artystami po raz pierwszy za pośrednictwem książki Wiśniewskiej pewnie doświadczy szoku, że ich nazwiska nie są wyryte równie silnie, przynajmniej w obiegu teatralnym, jak nazwiska Tadeusza Kantora, Józefa Szajny czy Leszka Mądzika. Autorka w zasadzie jest tego świadoma. A może uświadomiła sobie pisząc, pewnie na końcu, wstęp do Archipelagu indywidualności, w którym nieco się usprawiedliwia i tonuje entuzjazm wobec omawianych twórców. Czytamy tam: „Trzeba również wziąć pod uwagę fakt, że do końca XX wieku indywidualne i eksperymentalne przedsięwzięcia solistów rozwijały się równocześnie z teatrem wybitnych polskich reżyserów lalkowych różnych pokoleń, których twórczość stanowiła centrum debat na temat nowoczesnego lalkarstwa (Jan Wilkowski, Jan Dorman, Leokadia Serafinowicz, Wiesław Hejno, Piotr Tomaszuk), co naturalnie przesuwało mniej rozgłośne przedstawienia niezależnych artystów na dalszy plan zainteresowań krytyków i badaczy. […] Choć autorskie przedsięwzięcia takich performerów jak Dziedziul, Kwieciński czy Wierzbicki były na tle dominujących trendów w równolegle uprawianym repertuarowym teatrze lalek spełnieniem awangardowego teatru formy, to w zestawieniu z wywołującymi twórczy ferment zjawiskami teatru głównego nurtu drugiej połowy XX wieku czy politycznie zaangażowanymi i prowokującymi nowe formy uprawiania teatru grupami alternatywnymi nie wyróżniały się już tak wyraziście” (s. 13). Bez wątpienia jednak wniosły one i wnoszą niezwykle cenne techniki i metody twórcze, które plasują ich autorów pomiędzy najciekawszymi współczesnymi twórcami teatru jednego performera i to w daleko szerszej niż polska perspektywie.

Ostatni rozdział książki Wiśniewskiej dotyczy „zwrotu kobiecego w polskim lalkarstwie solowym XXI wieku”, co być może jest tezą polemiczną już choćby wobec wciąż działających Kwiecińskiego, Wierzbickiego i Walnego, nie mówiąc o innych, jak: Krzysztof Falkowski, Henryk Hryniewicki, Łukasz Puczko, Krzysztof Zemło, Rafał Domagała, Marcin Tomkiel. Autorka rozpoczyna od przybliżenia Anny Proszkowskiej, ongiś także partnerki Andrzeja Dziedziula. W podrozdziale poświęconym „(nie)obecności lalkarek w polskim lalkarstwie solowym II połowy XX wieku”, odnotowuje inne etatowe aktorki, sporadycznie podejmujące solowe próby, m.in. troszkę więcej pisze o solowych premierach Jolanty Góralczyk, aktorki Wrocławskiego Teatru Lalek (Kraina pozorna, 1994 oraz Medea, 2007), wyławia temat feminizmu, który kieruje ją poza Polskę XXI wieku, na spektakle Ilki Schönbein czy Theodory Skipitaris, ale już nie wraca do wzmiankowanej na początku książki np. Eweliny Ciszewskiej (maria s., 2012) czy Karoliny Martin (Trzy ćwierci do śmierci, 2018), choć te ostatnie należą do XXI wieku, więc i „zwrotu kobiecego”. A wydaje się, że np. Ciszewska i Martin nie mniej niż Agata Kucińska wpisują się w koncepcję performerek współdziałających z materią.

„Zwrot kobiecy” Marzenna Wiśniewska koncentruje na twórczości Agaty Kucińskiej, Anny Skubik, Natalii Sakowicz i Anny Makowskiej-Kowalczyk. To świetne artystki, sam je podziwiam, ale czy reprezentują „zwrot kobiecy”? Zwłaszcza, że i Agatę Kucińską i Annę Skubik trudno już dziś włączyć do solistek-performerek współdziałających z materią. Agata Kucińska, może najciekawsza polska lalkarka współczesna, debiutowała niemal dwie dekady temu solowym dyplomem Sny Wyrypajewa (2005), a kilka lat później zrealizowała znakomite Żywoty świętych osiedlowych Lidii Amejko (2010). I na tym jej solowa aktywność się zakończyła. Skoncentrowała się, z równie wielkim powodzeniem, na aktorstwie, pracy pedagogicznej i reżyserskiej. Anna Skubik, autorka kilku solowych przedstawień, m.in. Złamanych paznokci. Rzecz o Marlenie Dietrich (2007), też milczy od niemal dekady. Zatem ten „zwrot kobiecy” jest chyba mimo wszystko bardziej efemerydą niż osobnym nurtem uprawianym przez artystki-lalkarki.

Wiśniewska, zasugerowana być może procesami zachodzącymi na świecie i literaturą międzynarodową, w ostatnich latach rzeczywiście podkreślającą wyjątkową aktywność kobiet-lalkarek, projektuje tę sytuację na polskie doświadczenia. I trudno nie zauważyć, że w jakimś stopniu są one podobne. Artystki/performerki kobiety współdziałają z materią dziś bez wątpienia częściej niż w przeszłości. Choć ich obecność po II wojnie światowej w obszarze sztuki lalkarskiej była i jest ogromna, i dotyczy to wszystkich krajów, bez wątpienia w ostatnich dekadach podejmują częściej solowe wyzwania. Składają się na to różne przyczyny, ale najważniejsza związana jest generalnie ze szczęśliwie wzrastającą pozycją kobiety we współczesnym świecie. Powoli uzyskują one miejsce równe temu, jakie od wieków zajmują mężczyźni.

Performerek współdziałających z materią w Polsce jest znacznie mniej. Do wyjątków należy Natalia Sakowicz, która buduje od kilku lat swoją karierę właśnie w tej kategorii. Jej solowe spektakle: Pobudka (2017), ostatnio Romans (2021), niezależnie od wielu innych projektów, w których bierze udział, zapowiadają konsekwentne rozwijanie własnej „metody” pracy z lalką, więc i własnego stylu współdziałania z materią, który staje się już przedmiotem warsztatów i nauczania. I wydaje się, że tylko Sakowicz podąża drogą wytyczoną przez wielkich lalkarzy XXI wieku.

Ostatni podrozdział części o „zwrocie kobiecym” Wiśniewska poświęca Annie Makowskiej-Kowalczyk i jej „lalkowemu stand-uperowi Kaziowi Sponge”. To rzeczywiście zjawisko niezwykłe, uprawiane jakby na marginesie kariery aktorskiej Makowskiej-Kowalczyk w WTL-u i wyznaczające nową przestrzeń w relacjach aktor – lalka. Na troszkę podobnej zasadzie błyskotliwych dialogów ojca z synem sto lat temu słynny czeski artysta Josef Skupa zbudował wciąż żywą legendę Spejbla i Hurvinka. Makowska-Kowalczyk dwie marionetki Skupy zastąpiła zderzeniem żywej aktorki i lalki, zgodnie ze współczesnym pojmowaniem lalkarstwa, jako sztuki aktora i ożywionej materii. Jej kabaretowe, improwizowane spektakle albo doraźne interwencje wypełniają – jak pisze Wiśniewska – „niszę w polskim lalkarstwie na kabaret lalkowy, który od początku XX wieku po lata dziewięćdziesiąte spełniał się w gorąco przyjmowanych szopkach satyrycznych i politycznych”.

O książce Marzenny Wiśniewskiej chciałoby się rozmawiać bez końca. Jest to praca rozległa, wielostronna, świetnie udokumentowana, rysująca niespodziewane i atrakcyjne konteksty do działań polskich performerów-lalkarzy. Autorka prezentuje znakomitą orientację nie tylko w zakresie polskiego i światowego lalkarstwa, ale też innych dziedzin i dyscyplin sztuk widowiskowych. No i wreszcie, nikt przed nią tego tematu nie podjął i tak profesjonalnie przedstawił.

To rzeczywiście w polskiej literaturze teatrologicznej nowe ujęcie problemu. Przyłożenie narzędzi performatywnych do działalności lalkarzy solistów wskazuje na całkowicie nowe przedstawienie ich dokonań. Wpisuje ich twórczość w ciąg osiągnięć performerów europejskich i szeroko rozumianej sztuki współczesnej. Jest też w zasadzie pierwszym rozległym opracowaniem działalności większości opisywanych artystów. Makowska-Kowalczyk, Sakowicz, Skubik czy Kucińska nie mają żądnych naukowych opracowań, Wierzbicki i Walny w zasadzie istnieją wyłącznie we własnych internetowych relacjach i dość atrakcyjnie wprawdzie prezentowanej dokumentacji, ale mającej cechy wypowiedzi autorskiej. Kwieciński, działający na pograniczu teatru i plastyki, funkcjonuje na marginesach obydwu dziedzin. Wreszcie teoretyczny wstępny rozdział książki jest właściwie pierwszą w polskiej literaturze naukowej pogłębioną próbą zmierzenia się ze współczesnym  rozumieniem lalki teatralnej, jej nazewnictwem, zakresami pojęcia i relacjami z działającym z nią/obok niej performerem.

Wreszcie, książka jest świetnie napisana, klarownie, doskonałym językiem, drobiazgowo precyzyjna, z ogromną ilością przypisów (blisko 700), niezwykle bogatą bibliografią, uwzględniającą niemal wszystko, co ukazało się na temat opisywanych indywidualności. Chwilami mam nawet wrażenie, że tekst nazbyt niesie Autorkę, w urodzie i zawiłości zdań łatwo zgubić sensy. To wspaniała lektura o współczesnych performerach współdziałających z materią, o lalkarzach.

Metaformy 2022

“Tworzenie/Stworzenie” AST Wrocław, scenariusz i reżyseria Jagoda Zimała

 

Dobiegły końca wrocławskie Metaformy, piętnasta już edycja Międzynarodowych Spotkań Szkół Lalkarskich. W ciągu czterech dni odbyło się blisko trzydzieści rozmaitych wydarzeń: warsztatów, spotkań, instalacji, prezentacji małych etiud i pełnowymiarowych spektakli teatralnych. Artystyczny zawrót głowy! Na szczęście wszystko działo się w przestrzeniach wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego, bez potrzeby wychodzenia poza budynek przy ul. Braniborskiej, dzięki czemu możliwe było zobaczenie wielu zdarzeń, choć trudniej już było nad nimi się zastanowić, przemyśleć, a i teraz – już po zakończeniu imprezy – niektóre prezentacje nakładają się na siebie, zlewają, albo po prostu zacierają. Tak bywa na festiwalach. Można rzecz jasna dokonywać wcześniejszej selekcji proponowanych atrakcji, choć kiedy spotykamy się z najmłodszym pokoleniem twórców, jeszcze bez ustalonej pozycji na artystycznym rynku, każde spotkanie może być swoistym odkryciem i żal cokolwiek przegapić.

Wrocławskie Metaformy to najdłużej istniejący festiwal młodych artystów lalkarzy w Polsce, choć w ciągu kilku dekad od powołania tej imprezy w zasadzie zmieniło się wszystko: nazewnictwo, teatralne upodobania, miejsce lalkarzy wśród artystów innych dyscyplin, oczywiście sami twórcy, no i publiczność. Artystyczną wizję historii festiwalu zaprezentował Mateusz Barta, który wraz z grafikiem Vladem Boyko przygotował art book, zatytułowany Tylko jeden egzemplarz, będący osobliwością wydawniczą, a sam sposób prezentacji książki (fizycznie naprawdę w jednym egzemplarzu), w formie muzyczno-wizualnego performansu, zaskoczył i zafascynował widzów. Książka dostępna będzie w wersji internetowej, na życzenie zainteresowanych, po uprzednim mailowym zgłoszeniu się do wydawcy. Brakuje w niej np. opisu zdjęć, uczestników. Gości i festiwalowe sławy rozpoznają już tylko nieliczni weterani, ale jest bez wątpienia artystycznym cackiem.

Metaformy inspirują nowe lalkarstwo. Pewnie już wkrótce zapomnimy o niedawnych sporach i dyskusjach, jakie wywołał choćby Słaby rok, bo rzeczywistość lalkarska zmienia się nieustannie. Ma na nią wpływ bez wątpienia białostocka Lalka-nie-lalka, od dawna rozszerzająca granice gatunku, który teraz wydaje się coraz bardziej precyzyjny, zwłaszcza od ubiegłorocznej ważnej artystyczno-naukowej konferencji wrocławskiej zatytułowanej „Lalka nova”. W tym nowym rozumieniu dyscypliny wielką pomocą służy termin animant, zaproponowany przed dekadą i dziś już powszechnie stosowany w środowisku lalkarskim, nie tylko polskim. Metaforma też stanie się terminem, który wejdzie do oficjalnego słownictwa lalkarzy. Bo samo słowo forma jest zbyt powszechnie używane, odnosi się w zasadzie do wszystkiego, bo wszystko ma formę. Metaforma to wyższy stopień formy, forma nabierająca nowego znaczenia, innego sensu, którego nabiera właśnie w przedstawieniu teatralnym, przedstawieniu lalkowym zwłaszcza, gdzie staje się postacią działającą, uzyskuje swoistą osobowość, jest podmiotem wypowiedzi artystycznej.

Wrocławski festiwal nie jest w zasadzie przeglądem lalkarskich nowości. Jego program koncentruje się na prezentacji procesu dydaktycznego, przez który przechodzą młodzi adepci sztuki lalkarskiej w różnych krajach. W tym roku, oprócz szkół polskich, bratysławskiej VŠMU, berlińskiej Akademii Ernsta Buscha, uczelni ukraińskich z Kijowa i Charkowa, pojawiły się po raz pierwszy dawno lub nigdy nie oglądane w Polsce chorwacka uczelnia z Osijeku oraz szwajcarska Accademia Dimitri.

Proces kształcenia lalkarzy jest skomplikowany, programy nieustannie ewoluują. Najważniejsza zmiana, zwłaszcza w regionie Europy Centralnej, polega na stopniowym przesuwaniu uwagi z kształcenia aktorów – członków dużych instytucjonalnych teatrów – na koncentrację na indywidualnym talencie przyszłego samodzielnego twórcy. Sporo absolwentów nadal trafia do wielkich zespołów teatralnych, ale rośnie liczba indywidualnych projektów, małych niezależnych zespołów tworzonych przez artystów kończących uczelnie lalkarskie. Ten kierunek z pewnością będzie się rozwijał, bo nie jest łatwo wypowiadać się własnym głosem w wielkim organizmie teatralnym, gdzie w gruncie rzeczy nic bądź bardzo niewiele zależy od ambitnego aktora.

Ta dominująca dziś tendencja wyraźnie zarysowała się w programie wrocławskich Metaform.  Dominowały projekty, etiudy, małe spektakle, nad którymi pracowali w mniejszych lub większych grupach, a czasem indywidualnie, sami studenci. Oczywiście, te prezentacje należą do szkolnych programów dydaktycznych, opiekę nad nimi sprawują wykładowcy, nadzorujący pracę, konsultujący i ukierunkowujący poczynania młodych twórców. Ale zdecydowana większość pokazów to projekty studenckie. Dlatego też są one tak różnorodne, niemal zawsze oryginalne, a często także atrakcyjne.

Na Metaformach pojawiło się kilka spektakli dyplomowych. Duże inscenizacje kończące proces kształcenia lalkarzy to niemal już wyłącznie praktyka szkół należących do naszego regionu. Studenci wrocławscy pokazali premierową realizację pt. Żyję! Łukasza Zaleskiego w reżyserii Magdaleny Miklasz, Słowacy – premierę sprzed kilku miesięcy: Sen o pralesie na podstawie scenariusza i w reżyserii Joanny Marii Gierdal, zainspirowaną książką Bambi Felixa Saltena, napisaną sto lat temu. Obydwa spektakle, pierwszy otwierający festiwal, drugi kończący Metaformy, na długo pozostaną w pamięci. Nie tak często zdarzają się dyplomy studenckie będące znakomitymi realizacjami teatralnymi.

Żyję! to swoisty aktorsko-lalkowy musical, z elementami kabaretu, drapieżny, prowokacyjny, osadzony w końcu XX wieku spektakl, eksploatujący tematy żydowskie, opowiadający o dramatycznych losach niezwykłej izraelskiej piosenkarki Ofry Hazy i jej relacjach z międzynarodowym artystycznym środowiskiem, a zwłaszcza kłopotami z dostaniem się do izraelskiego nieba, bo w zaprezentowanej na scenie wizji każdy naród ma swoje własne niebo, którym wszak rządzą osobliwe prawa. Błyskotliwe partie tekstu są znakomicie realizowane przez aktorów, partie wokalne oszałamiają, pojawiające się lalki znajdują mistrzowskie zastosowanie. A używa się tu i lalek-figur, i masek, i rodzaju mapetów. Lalki są w przedstawieniu jednym z elementów inscenizacyjnych, wiele scen obywa się bez nich, o brak konsekwencji w ich stosowaniu można się nawet pospierać, ale nie wpływa to na jakość i ostateczny artystyczny wyraz przedstawienia. Wielkie show o wiecznie pogmatwanych losach kobiety, na dodatek artystki, która urodziła się by umrzeć w cieniu, jeśli nie podporządkuje się męskiemu prymatowi.

Zupełnie inny świat kreślą na scenie studenci z Bratysławy. Oni skończyli już edukację przed wakacjami, ale nie rozstali się jeszcze ze swoim dyplomowym przedstawieniem. Joanna Maria Gierdal, reżyserka, jest Polką, która skończyła bratysławską reżyserię lalkową rok wcześniej. Sen o pralesie to wizja nieustającej walki, jaką człowiek toczy ze światem przyrody wybijając dzikie zwierzęta. To także nadzieja, że opamięta się wreszcie i zrozumie swoje błędy. Ale, niezależnie od swojej intelektualnej, moralnej i wizualnej wagi, spektakl jest zachwycający przede wszystkim w warstwie lalkowej. Wszystko dzieje się wśród porozrzucanych gałęzi, jakby zwierzęcych kryjówek,  zwisających z góry konarów drzew. Prostymi środkami twórcy uzyskują przestrzeń, głębię, budują klimat i napięcie dramatyczne. A lalki są swoistymi hybrydami. Pojawiają się w różnych wariantach, ptaków i zwierząt, saren i jeleni, dojrzałych osobników i ledwie urodzonych. Najsilniej zapadają w pamięć te, które tworzą nagie ciała aktorów, wspierających się na przednich, drewnianych kijach-kończynach, z obnażonym ramieniem innego aktora trzymającego w dłoni głowę-czaszkę zwierzęcia. Powolna i błyskotliwa animacja, dbałość o szczegóły, łączenie obnażonego ciała człowieka bądź odsłoniętych z czarnych trykotów części ciała (rąk i nóg) konstruują postaci zwierząt o niebywałej sile oddziaływania. Jest w tym obrazie zawarty i ten element, że człowieka i zwierzę różni tak niewiele, co wybrzmiewa w finałowej scenie, kiedy myśliwy-człowiek zrzuca wreszcie swoje ubranie i wspólnie z nagimi aktorami grającymi wcześniej mordowane zwierzęta wykonuje wspólnie pieśń-song o potędze natury. Zachwycający spektakl!

Nie zdołam zrecenzować w krótkiej pofestiwalowej refleksji pokazywanych przedstawień. Wielu z nich należałyby się oddzielne omówienia. Może jacyś recenzenci śledzili Metaformy, które dostarczyły ogromnego materiału do przemyślenia. Tu jeszcze kilka uwag o spektaklach, które zrobiły na mnie największe wrażenie.

Solowy dyplom Upside Inside pokazał niedawny absolwent szwajcarskiej Accademia Dimitri – Duńczyk Finn Jagd Andersen. Accademia Dimitri jest uczelnią kształcącą aktorów teatru fizycznego i taki kierunek ukończył Anderson, ale ma ona też specjalizację teatru figuralnego (lalkowego), choć ograniczona liczba zainteresowanych uniemożliwia coroczny nabór studentów na ten kierunek. Spektakl Andersena wykracza zatem poza konwencję teatru ożywionej materii, ale bez wątpienia mieści się w kategorii teatru metaformy. Program kształcenia lalkarzy wszędzie przecież daleko wykracza poza wąsko rozumiane techniki lalkowe czy maskowe i obejmuje nie tylko warsztat aktorski, wokalny, ruchowy, ale konstrukcyjny, plastyczny, a nawet cyrkowy. W ramach Metaform oglądaliśmy i naszych studentów demonstrujących efekty uzyskane w procesie poznawania rozmaitych dyscyplin związanych ze światem szeroko pojętych sztuk widowiskowych.

Upside Inside Andersena był w tym kontekście dosyć nietypowy. Sam artysta też zresztą przekroczył już czwarty krzyżyk i od dwóch dekad profesjonalnie uprawia różne gatunki sztuk cyrkowych i widowiskowych, mając za sobą profesjonalne wykształcenie w szkołach Berlina czy francuskiej Tuluzy, dziesiątki festiwali i całe cykle prowadzonych warsztatów i kursów. Upside Inside przyniósł mu stopień magistra w 2022 roku i to przedstawienie zaprezentował wrocławskiej publiczności. To spektakl mistrzowski, należący do kategorii działań ruchowych, podejmujący – jak pisze sam artysta – „temat percepcji, tworzenia sensów, ludzkiej anatomii i absurdalny pomysł, by nadać sens czemukolwiek, co zostanie umieszczone w przestrzeni scenicznej”. Twórca umieszcza w niej własne ciało i poddaje je takiej akrobacji, kinetycznej wirtuozerii, że przez 50 minut trudno oderwać wzrok od Andersena. Chwilami miałem wręcz wrażenie, że np. przekształcenia pleców performera zawierały wyświetlane na nich obrazy. To zupełnie jak z odbiorem niektórych japońskich lalek (w teatrze Bunraku, czy lalek Hoichiego Okamoto), które zdają się generować kolory i emocje na twarzach. Oczywiście nic takiego nie ma miejsca, to tylko siła ekspresji metaformy.

Niezrównanym popisem sztuki lalkarskiej był spektakl berlińskiej Akademii Sztuk Dramatycznych im. Ernsta Buscha Subretki w reżyserii Naemi Friedmann. Troje aktorów grających pokojówki podstarzałej Madame i ona sama – lalka, animowana w najrozmaitszych kombinacjach przez jednego, dwoje lub troje aktorów. To już doskonała egzemplifikacja współczesnego animanta, lalki nowej i wszelkich wyobrażalnych wariantów relacji aktor-lalka. To współczesny teatr lalek w najczystszej i wirtuozerskiej wersji. Subretki  nie istnieją bez Almut Schäfer-Kubelki, Maximiliana Teschemachera i Svena Tillmanna, ale Subretki nie istnieją także bez lalki Madame. Trudno taką refleksję wygłosić wobec zdecydowanej większości polskich przedstawień i to bynajmniej nie w kontekście wrocławskich Metaform. Świadomość lalki w polskim środowisku lalkarskim istnieje na poziomie losu Ofry Hazy próbującej przekroczyć bramę izraelskiego nieba, by posłużyć się festiwalowym przykładem.

Kilka innych spektakli chciałbym choć odnotować, poświęcając im parę słów. Wśród nich przynajmniej dwa pokazy wrocławskie: Witkacego w reżyserii Macieja Ćwielucha oraz Lailonię Konrada Dworakowskiego. Przedstawienie Ćwielucha, wciąż jeszcze studenta reżyserii, wydaje mi się propozycją znakomitą, a samego młodego artystę chciałoby się przyrównać do Piotra Tomaszuka, gdy ten w latach 80. wystawiał w białostockiej szkole Testament psa Suassuny, zanim chwilę później zabłysnął kilkoma tytułami na scenie BTL-u. Kilka miesięcy wcześniej widziałem Lema wg Ćwielucha, prościutki, efektowny i zajmujący teatr, przygotowany minimalnymi środkami. Witkacy to już propozycja solidna, efektowna, a ośmielę się dodać, że błyskotliwa. To bodaj najlepsza inscenizacja oparta na twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza jaką widziałem w polskim teatrze. Czysta forma w czystej formie! Witkacy pewnie by się ucieszył! Znakomita przestrzeń zaprojektowana przez Ćwielucha, błyskotliwa dramaturgia, a jaka praca z aktorami, nad tekstem, ruchem, interpretacją? Niech tu się pojawią przynajmniej nazwiska studentów, współtwórców tego wydarzenia: Aleksandra Kołtuniak, Maja Kowalska, Kacper Lorens, Patrycja Skrzypczak i Maciej Szczepanik. A Macieja Ćwielucha trzeba dobrze zapamiętać. Będzie jeszcze o nim głośno!

Lailonia Konrada Dworakowskiego, rutynowy skądinąd egzamin gry w planie lalkowym, to atrakcyjny spektakl metaformy w papierze. Na tym etapie kształcenia rzadko pojawiają się takie wysublimowane przedstawienia. Jakie szczęście, że spektakl nie powstał w Łodzi! Pewnie nigdy byśmy go nie zobaczyli.

Wrocławska AST zaoferowała szerszą propozycję, choćby Spektakl może zostać przerwany Wojciecha Parszewskiego, a były i dwa atrakcyjne monodramy studentów białostockiej ATB, przejmujący spektakl chorwacki, zaskakujący koncert-instalacja małych instrumentów Pawła Romańczuka, zdarzenia wizualne, cały cykl spektakli ukraińskich twórców, wśród nich kilkudniowe warsztaty poprzedzające Metaformy z Julią Bilińską i Natalią Szapowałową z Akademii w Charkowie. Oj, działo się, działo!

Najważniejsze wydaje mi się to, że wrocławska impreza otwiera strefę wolności młodych lalkarzy. Ogromna w tym zasługa Eweliny Ciszewskiej, dziekanki i głównej organizatorki festiwalu, która roztacza dobre fluidy wokół siebie, a energią i radością zapala nie tylko swoich współpracowników i studentów. Pewnie nie wszyscy z nich pozostaną w lalkarskiej profesji, ale tych niezwykłych spotkań z lalkami, których dostarczył tegoroczny festiwal Metaforma, z pewnością nie zapomną.

 

Fot. Joanna  Żądło, Rafał Skwarek (“Witkacy”)

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności

    You cannot copy content of this page