Open Window Theatre

 

Archipelag polskich performerów współdziałających z materią – by użyć określenia Marzenny Wiśniewskiej – powiększa się. Na dodatek pozyskaliśmy nowe terytoria. Poza Polską działają przecież od dość dawna polscy lalkarze tworzący własne grupy artystyczne, by wspomnieć choćby Jacka Zuzańskiego w USA czy Dominika Gąsowskiego w Rosji, a i wciąż ktoś dołącza, jak ostatnio Wojciech Stachura w Holandii. Są i kobiety. Prawdziwym odkryciem jest dla mnie Dominika Mintacz-Sira – czy nie pierwsza (od Anny Skubik przed laty) Polka, która niemal od dekady oswaja północne regiony Europy i w norweskim Bergen prowadzi własny Open Window Theatre.

Pewnie niewiele osób zetknęło się z jej twórczością, choć na przestrzeni ostatnich lat oprócz występów w Norwegii, Niemczech czy w Litwie, kilkakrotnie gościła w Polsce. Zawsze ze spektaklami dla dzieci, czasem najmłodszych, bo to była dotąd jej główna aktywność. Po ukończeniu studiów lalkarskich we Wrocławiu troszkę trwało zanim odnalazła się w pracy z dziećmi i wokół teatru, ale osiadłszy w 2006 roku w Bergen zajęła się prowadzeniem regularnych zajęć teatralnych z dziećmi i młodzieżą, także pracą pedagogiczną, ucząc norweskiego coraz liczniej napływających do  krainy fiordów rodaków. W 2015 otworzyła własny teatr – Otwarte okno. Jego siedziba mieści się dziś w budynku Cornerteateret, ale przestrzeń do gry musi być za każdym razem pozyskiwana niezależnie: „otwarte okno” to zaproszenie i zarazem wyzwanie.

Open Window Theatre Dominiki Minkacz-Siry zrealizował dotąd pięć premier: od Grzecznej Gro Dahle, przez Greger Grinebiter Camilli Kuhn (obydwie w reżyserii Przemysława Jaszczaka), dwie premiery dla najnajów we współpracy z Den Nationale Scene (Teatr Narodowy w Bergen, w reżyserii Alicji Morawskiej-Rubczak), w 2020 – 365 pingwinów J. L. Fromental w koprodukcji z Det Vestnorske Teateret w Bergen (w reżyserii Radosława Kasiukiewicza). Spektakle są wciąż w repertuarze teatru, choć grane nieregularnie, jak to zwykle bywa z aktywnością niezależnych zespołów. Wszystkie dotychczasowe premiery (wystawiane w języku norweskim) powstały we współpracy z polskimi twórcami, ale przybywa wciąż partnerów norweskich – aktorów, realizatorów projekcji, twórców odpowiedzialnych za światło i dźwięk, techników rozmaitych specjalności, producentów przedstawień. Sama artystka angażuje się ponadto we współpracę przy innych projektach jako aktorka, lalkarka, asystentka reżysera, animatorka. Open Window Theatre to już firma z prawdziwego zdarzenia: rozpoznawalna, przynajmniej w Bergen, mająca swoją publiczność zarówno wśród Norwegów, jak i Polaków, oferująca spektakle teatralne, a nie jest to wciąż gatunek dostatecznie spopularyzowany w Norwegii (nawet sława Plexus Polaire Yngvild Aspeli nie tak łatwo dociera do ojczyzny), zwłaszcza gdy myślimy o teatrze ożywionej materii, wszelkiego rodzaju animantach, nowoczesnym gatunku sztuki teatralnej łączącym element żywy z nieożywionym.

Kilka dni temu odbyła się najnowsza premiera Open Window Theatre zatytułowana Panoptikon. Freak show. To spektakl lalkowy dla dorosłych, którym Dominika Minkacz-Sira dołącza do bogatej listy współczesnych performerów współdziałających z materią i wypada tylko życzyć, by tą drogą podążała.

Pomysł na spektakl urodził się pewnie w rozmowach Dominiki Minkacz-Siry i Przemka Jaszczaka, ponownie odpowiadającego za reżyserię, i obracał się w kręgu mitologii skandynawskiej i słowiańskiej, stopniowo rozszerzanej o inne kultury, także grecką i meksykańską. Eksploatował mityczne i legendarne postaci, a ostateczny kształt przybrał w zamówionym tekście sztuki/scenariusza, o którego napisanie poproszono Magdę Fertacz. Wszystko rozgrywa się w dwunastu scenach. Spotykają się w nich parami Przewodniczka, będąca rodzajem konferansjerki i antreprenerki zarazem (w tej aktorskiej roli występuje Dominika Minkacz-Sira) i przywoływane przez nią postaci-dziwadła, pokraczne twory, wypełniające gabinet osobliwości, do którego obejrzenia zostajemy zaproszeni. Jest tu kobieta-potwór Julia Pastrana, zwana Mutantką, cierpiąca na hipertrichiozę, jest Topielica widząca na jedno oko i nie pamiętająca swojej historii, Frankenstein poszukujący swojego imienia – syn słynnego Wiktora Frankensteina, złożony z kawałków nieboszczyków i ożywiany iskrą elektryczną, jest niewidoczny Troll – ojciec Przewodniczki, materializujący się w projekcji na kamieniu, jest wreszcie narcystyczny Minotaur, pół człowiek pół byk, pojawiający się w złotej masce byka.

Ta menażeria postaci występuje w spektaklu wydawałoby się rozrywkowym, w specyficznym gabinecie osobliwości, który prowadzi Przewodniczka, ukazując widzom dziwa natury i rzadkie ludzkie okazy. Minkacz-Sira jako konferansjerka jest władcza, zaborcza, chwilami agresywna wobec przedstawianych postaci, ale w miarę trwania spektaklu okazuje się, że sama przeżywa depresję, ciężar historii pokazywanych dziwolągów ją samą przytłacza, śmiech widzów nie rozbrzmiewa, bo podobnie jak ona odnajdują w strasznych opowieściach drugie dno: to przecież w jakimś stopniu historie nas samych, naszych lęków, niespełnionych marzeń, niezrealizowanych pragnień, porażek i klęsk, braku akceptacji i doznawania pogardy. Epoka, w której to wszystko było atrakcją i rozrywką dla publiczności minęła. Przewodniczka odnajduje własną przeszłość, nazywa się Oda. W Trolu odkrywa Ojca, a bohaterowie jej spektaklu – własną tożsamość: Mutantka jest Julią Pastraną (nb. przed blisko 150 laty zmumifikowaną, wypchaną i obwożoną po świecie jako atrakcja najpierw przez swojego  męża, a przez kolejne dekady przechowywaną w magazynach policyjnych lub kryminalistycznych w Oslo, zanim ostatecznie pochowano ją w ziemi, w Meksyku w 2013 roku), Topielica – okazuje się polską dziewczyną Zosią, Frankenstein – otrzymuje imię Kim, pozbawione określenia płci i będzie szukał własnej historii, Minotaur – to Asterion, dziecko mitologicznej greckiej plotki. Uznawane za potwory i dziwadła postaci też mają swoją historię, czasem bardzo ludzką.

Warstwa słowna scenariusza Magdy Fertacz prowadzi nas przez te literackie meandry, ale właściwy sens przedstawienia ujawnia jego teatralna wizja. Nie mam poczucia nadmiaru tekstu, nawet w wersji norweskiej, bo w Panoptikon Dominiki Minkacz-Siry dominuje teatr. Wszelkie sensy, niuanse, zwroty akcji czytamy w obrazie, w dźwięku (autorką muzyki jest Urszula Chrzanowska – wielkie brawa za kompozycje i sferę dźwiękową), w grze aktorskiej i animacji.

Twórczynią przestrzeni scenicznej, scenografii, kostiumów i lalek jest – wraz z Przemysławem Jaszczakiem jako inscenizatorem – Aleksandra Starzyńska, absolwentka scenografii warszawskiej ASP przed kilkoma laty, mająca już niemały dorobek we współpracy z licznymi teatrami, także lalkowymi. Scenografka zaproponowała niezwykle estetyczną przestrzeń ujętą na podłodze w kształt panopticonu, w którego centrum znajduje się obrotowa platforma-scena wsparta na trzech atrakcyjnych, wysokich kolumnach, pomiędzy którymi znajdują się rozsuwane kurtyny. To główna przestrzeń gry, choć akcja wielokrotnie przenosi się także poza obrotówkę. Na inwalidzkim wózku przesuwana jest postać Frankensteina, z boku sceny wysuwana jest przeszkolona i podświetlana gablota z Pastraną. Po prawej stronie znajduje się garderobiana toaletka Przewodniczki. Z obu stron przestrzeni scenicznej widoczne są dwa wielkie kamienie – w jednym ukryte są członki Frankensteina, drugi posłuży do projekcji twarzy Trola-Ojca. U góry sceny, po bokach, podwieszone są dwa ekrany, będące zarazem elementem scenografii, na których wyświetlane będą projekcje o tematach meksykańskich, greckich czy wodnych. Całość stanowi doprawdy zajmujący obraz: czysty, nośny, funkcjonalny.

Spośród wykorzystanych animantów szczególną uwagę wzbudzają Pastrana i Frankenstein. Mutantka jest śliczną formą, filigranową, ubraną w zdobną białą suknię z wysokim kołnierzem kryjącym (gdy trzeba) animatorkę. Ta oddaje lalce własne nogi, przekształcając Pastranę chwilami w lalkę hybrydową. Ukryte za kostiumem drążki pozwalają na swobodną animację rąk animanta. Sceny Minkacz-Siry z Pastraną są doskonałym przykładem współczesnej konwencji lalkarskiej, w której aktorka i lalka grają dwie niezależne postaci sceniczne. Od Pastrany trudno oderwać wzrok i trzeba troszkę szczęścia, by uchwycić twarz lalki w takim świetle, które pozwala zobaczyć na jej policzkach długie pasma włosów przyrośnięte do skóry.

Frankenstein pojawia się jako nagi latekstowy korpusik siedzący na wózku. Jego postać jest budowana na scenie. Najpierw zostają przytroczone nogi, potem ręce, wreszcie głowa. A kiedy lalka jest już kompletna okazuje się, że mamy do czynienia z rodzajem androida, którego głowa i prawa ręka obsługiwane przez komputerowy program, poruszają się niezależnie od animatorki. To zaskakujący efekt i bardzo przyciągający uwagę. Ruch gałek ocznych, całej głowy, poszczególnych palców jest niemal magiczny. Twórcom udało się pokazać, że Frankenstein jest doprawdy żywą postacią, a co za tym idzie, ma swoją osobowość i marzenia. I nie dziwi nas, że chce je spełnić.

Maleńki niedosyt wywołuje lalka Topielicy-Zosi. Jest atrakcyjna – niewielka główka osadzona na długim giętkim kręgosłupie zakończonym rodzajem tiulowej płetwy. Współpraca z tą formą ma  jednak ograniczony wachlarz działań animacyjnych i szkoda, że twórcy nie znaleźli sposobu, zwłaszcza w drugiej części spektaklu, po dotarciu przez Topielicę do przeszłości swojej poprzedniczki Zosi, by wzbogacić jej kształt plastyczny i możliwości animacyjne.

Podobny niedosyt wywołuje Trol, nie istniejący na scenie, choć Przewodniczka co i raz opryskuje się odświeżaczem powietrza, by usunąć smród jaki pozostawia po sobie. A to przecież wymarzona postać dla teatru ożywionej materii. Za to po przeistoczeniu się w Ojca, jego twarz – stara i pomarszczona – wyświetlana jest na plecach aktorki, a potem na kamieniu. Wizualizuje się, a w teatrze doprawdy ważne jest zobaczyć i przeżyć emocje związane z oglądaniem właśnie. Są to przejmujące sceny, budujące świetne dialogi Minkacz-Siry i Trola-Ojca, interpretowanego w nagraniu przez Bjørna «Bamse» Willberga Andersena, aktora Den Nationale Scene, dysponującego miękkim, głębokim, poruszającym głosem.

Dominika Minkacz-Sira korzysta w Panoptikon z pomocy wielu partnerów. Na scenie towarzyszy jej Maja Bergebakken Sundt w niemej roli Brigitte, troszkę sprzątaczki teatralnej, troszkę asystentki. Nagrany głos Minotaura podkłada inny norweski aktor – Arild Brakstad, ale nie zmienia to faktu, że Panoptikon jest spektaklem Dominiki Minkacz-Siry. To na niej spoczywa ciężar zrealizowania i zagrania tego przedstawienia.

Wydaje mi się, że Panoptikon jest ważnym etapem w dochodzeniu do istoty lalkarstwa dla całej ekipy twórczej. Mam na myśli może przede wszystkim Przemka Jaszczaka, reżysera młodego pokolenia, bardzo aktywnego od dobrej dekady, dziś szefa artystycznego rzeszowskiej Maski. Teatr ożywionej materii to nie jest teatr literatury. W nim wprawdzie też często opowiada się rozmaite historie, ale tekst może być czasem tylko pretekstem do budowania sensów z obrazów, z dźwięków i przede wszystkim z działań animantów-postaci. W ich relacjach z żywym aktorem rodzi się istota współczesnego lalkarstwa.

Open Window Theatre Dominiki Minkacz-Siry wkracza w nową rzeczywistość. W dobie kończącego się antropocenu ta rzeczywistość coraz częściej przyciągać będzie naszą uwagę, bo ujawnia rzeczywistość, której nie dostrzegaliśmy albo którą lekceważyliśmy w przeszłości.

 

Fot. HaWa

Szopka jako teatr

Pierwodruk w: DRAMATURGIA SZOPKI I JEJ OBECNOŚĆ W HISTORII TEATRU POLSKIEGO, pod red. Kariny Janik, Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, Kraków 2022, ss. 50-63.

 

 Zanim przystąpię do wygłoszenia mojego wykładu o szopce jako teatrze, warto może zatrzymać się na chwilę nad obiegową i wciąż popularną, choć całkowicie nieprawdziwą legendą szopki, bo pewnie niełatwo będzie ją zmienić, jak niełatwo wyzbywamy się nawyków i przyzwyczajeń, zwłaszcza jeśli powtarza się je z pokolenia na pokolenie.

Utarła się opinia, według której szopka stoi u źródeł polskiego teatru lalek. Pewnie – mówiąc nieco ironicznie – ta  kolorowa, parokondygnacyjna, najlepiej… krakowska! W Krakowie powstała, tam się rozwinęła, tam ją do dziś pielęgnują, choćby poprzez coroczne tradycyjne konkursy urządzane od 1937 roku na Rynku Głównym. W myśl tej opinii, szopka wyłoniła się z kościelnego żłobka, który zaczął obrastać w sceny świeckie, nieprzystojne, na dodatek wykorzystujące animowane figury, co spowodowało zakaz urządzania ruchomych żłobków w kościołach (połowa XVIII wieku) i otworzyło drogę do świeckiej kariery szopek, w konsekwencji i do powstania teatru lalek.

Rutynowo, kreśląc tę linię rozwojową, jej zwolennicy odwołują się do Opisu obyczajów za panowania Augusta III Jędrzeja Kitowicza[1], w którym autor wspominał kościelne żłobki: że „rokrocznie w jednakowej postaci wystawiane, jako martwe posągi nie wzniecały w ludziach stygnącej ciekawości, przeto reformaci, bernardyni i franciszkanie dla większego powabu ludu do swoich kościołów jasełkom przydali ruchawości, między osóbki stojące mieszając chwilami ruszane, które przez szpary w rusztowaniu, na ten koniec zrobione, wytykając na widok braciszkowie zakonni lub inni posługacze klasztorni rozmaite figle nimi wyrabiali. Tam Żyd wytrząsał futrem pokazując go z obu stron, jakoby do sprzedania, które nadchodzący znienacka żołnierz Żydowi porywał […]. Gdy taka scena zniknęła, pokazała się druga, na przykład: chłopów pijanych bijących się pałkami, albo szynkarka tańcująca z gachem i potem od diabła razem oboje porwani, albo śmierć z diabłem najpierw tańcująca, a potem się bijące z sobą i w bitwie znikające. To znowu musztrujący się żołnierze, tracze drzewo trący i tym podobne akcje”.

Nadmiar rubaszności w kościele sprawił, że jeden z biskupów zakazał urządzania ruchomych żłobków, za nim poszli i inni. Kościelne żłobki wróciły do pierwotnych kształtów i mają się dobrze aż do dziś. Tyle, że nie miały i nie mają wiele wspólnego z formą szopki, która jest odmianą teatru lalek. Skłonni jesteśmy wręcz przypuszczać, że to kościelne żłobki wykorzystały te wszystkie tematy i sceny, które spopularyzował ówczesny teatr lalek.  Musimy nie tylko całkowicie porzucić popularny pogląd, że szopka rozwinęła się jako świecka forma teatru po owym zakazie biskupim, ale że w ogóle zapoczątkowała czy choćby ukształtowała polskie lalkarstwo.

Sami lalkarze mają to i owo na sumieniu w podtrzymywaniu tych obiegowych i bałamutnych opinii, choć mówimy tu o twórcach powojennych, niemal nam współczesnych, którzy pamiętali szopki (i tradycyjne, i satyryczne) z czasów swojego dzieciństwa, kiedy o polskich tradycjach lalkarskich nie wiedzieli nic, bądź prawie nic. Niektórzy z nich rzeczywiście w przedstawieniach szopkowych upatrywali swoich późniejszych fascynacji teatralnych i taka postawa artystyczna nie budzi najmniejszych wątpliwości. Wszak i Juliusz Słowacki pisał, że krzemienieckiemu wertepowi (ukraińskiej odmianie szopki) „może winien jestem mój szekspirowski zapał”[2], co nie uprawnia nas do formułowania opinii, że dramaty Słowackiego mają początek w wertepie (ani – tym bardziej, co sugerował jeden z historyków literatury, nie znający w ogóle teatralnego wertepu – że spacerom po krzemienieckich bezdrożach/wertepach, z tomikiem Shakespeare’a pod pachą, Słowacki zawdzięczał swój dramatopisarski talent). Gorzej, jeśli lalkarze uogólniali te indywidualne inspiracje, powtarzali, że „my wszyscy z szopki” i gotowi byli osadzić szopkę dawno temu, upierać się co do jej starożytności i w ten sposób dowodzić sędziwości polskiego lalkarstwa. Poglądy takie były rozpowszechnione.[3] Sięgają jeszcze XIX wieku, kiedy po raz pierwszy wskazano na związki pomiędzy szopką i rozwijającym się w Europie Zachodniej teatrem lalek; spopularyzowano je na przełomie wieków, głównie dzięki pracom Alfreda Szczepańskiego, Ignacego Matuszewskiego, Wilhelma Bruchnalskiego, zaś po drugiej wojnie światowej sprowadzono do obiegowych sloganów, że tradycje lalkarskie w Polsce to tradycje szopkowe, a teatr lalek jest z szopki.

Dzisiejszym pokoleniom twórców teatru lalek takie opinie są obce, jak obca i nieznana jest sama szopka – teatralna forma lalkowa, która od wielu już lat właściwie nie istnieje.[4] Elementy szopkowe zachowały się w niektórych powojennych przedstawieniach teatrów lalek, poczynając od 1957 roku, kiedy temat Bożonarodzeniowego misterium mógł pojawić się oficjalnie w repertuarze teatralnym.[5]

 

                                                           x x x

 

Przystępując, po latach, jeszcze raz do refleksji na temat szopki, bezwzględnie uwzględnić trzeba dwa założenia, które określą dalsze badania tego gatunku.

 

Po pierwsze trzeba pamiętać, że na przestrzeni wieków posługiwano się niezwykle różnorodną i nieprecyzyjną terminologią odnoszącą się do szopki. Takie określenia jak jasełka, żłobek, żłóbek, szopka, a nawet teatr lalek traktowano jak synonimy. Dobrze to pokazuje monumentalna, skądinąd znakomita praca Anny Szałapak Szopka krakowska jako zjawisko folkloru krakowskiego na tle szopki europejskiej. Studium historyczno-etnograficzne, wydana w 2012 przez Muzeum Historyczne m. Krakowa. To bodaj ostatnia publikacja o szopce, a jakże – krakowskiej – na dodatek na tle szopki europejskiej, choć takie zjawisko jak „szopka europejska” w ogóle nie istnieje. Po publikacji rozprawy Anny Szałapak znacznie oddaliliśmy się od marzenia o przygotowaniu wreszcie monografii szopki.

 

Po drugie trzeba koniecznie przypomnieć (a najlepiej stosować!) rozróżnienie terminologiczne, jakie wprowadził przed pół wiekiem Henryk Jurkowski:

szopka – „oznacza zasadniczo lalkowe misterium na Boże Narodzenie i nazwę tę stosuje się we wszystkich okresach historycznych”;

żłobek – to „zespół nieruchomych figur wystawianych w kościołach w okresie Bożego Narodzenia” (tu warto dodać, że podobne do kościelnych żłobki budowano i w domach prywatnych, nawet od końca XVII wieku; w końcu wieku XIX spopularyzowały się zaś żłobki mechaniczne, by wspomnieć choćby tzw. „szopkę” Wambierzycką, czy niektóre żłobki we współczesnych świątyniach, np. u kapucynów na Miodowej w Warszawie; są one zdecydowanie bliższe formom teatru mechanicznego niż szopki);

jasełka – „początkowo nieruchomy żłobek. Znaczenie tego słowa zmieniało się w ciągu stuleci. W wieku XVIII oznaczało zarówno żłobek, jak i szopkę. W drugiej połowie XIX wieku używano go jako nazwy żłobka nieruchomego i w ogóle jako nazwy misterium na Boże Narodzenie [a także ogólnej nazwy teatru lalek – przyp. MW], w pierwszej połowie XX wieku jasełka oznaczały widowisko na Boże Narodzenie wykonywane przez aktorów [i tak je rozumiemy dziś – przyp. MW].”[6]

Zgodnie z tą propozycją będziemy używać w tej pracy w zasadzie dwóch terminów – szopka, na określenie lalkowego misterium i żłobek – zespół nieruchomych (lub ruchomych!) figur.

 

                                                                       x x x

 

Szopka jest specyficznym gatunkiem teatralnym: misteryjnym, Bożonarodzeniowym, sezonowym, związanym z obyczajem, będącym własnością ludową, rozwijającym się niezależnie od wszelkich przedsięwzięć teatru lalek, choć ukształtowanym na ich podobieństwo, czerpiącym z nich, a jednocześnie będącym źródłem inspiracji dla rozmaitych teatralnych czy parateatralnych działań. Szopkarstwem, tj. konstruowaniem szopek i szopkowych lalek oraz chodzeniem z szopką, zajmowali się szopkarze, którzy nigdy nie nazywali siebie lalkarzami. Nie uprawiali lalkarskiej profesji. Bo też ich zajęcie nie było profesją, miało charakter sezonowy.[7] Lalkarze w zasadzie także nigdy nie zajmowali się szopkarstwem.

Wszystko to sprawia, że – wbrew przyjętym opiniom – trudno identyfikować szopkę z teatrem lalek. W każdym razie nie jest ona jego formą typową. Ta nietypowość dotyczy bardziej elementu teatralnego niż lalkowego. Wprawdzie wszystkie widowiska teatralne wywodzą się z obrzędu, ale teatr (w tradycyjnym pojęciu) zaczyna się dopiero po oderwaniu od obrzędu. Szopka Bożonarodzeniowa (tradycyjna, kolędowa) nigdy tej granicy nie przekroczyła. Świadczy o tym także szczątkowość fabuły w widowisku szopkowym, eksploatującym jeden tylko wątek biblijny (choć w wielu wariantach), co także oddala ją od właściwego teatru. Nawet lalkowość szopki jest specyficzna. Nie zwracano uwagi na animację lalek w szopce, na organizowanie działań scenicznych. Wystawiano ją i analizowano wyłącznie w kontekście obrzędowym, obyczajowym, literackim, prawie nigdy teatralnym. Żadne zmiany, jakim podlegała do końca XIX wieku, nie naruszyły jej kształtu. Nawet jeśli w połowie XIX wieku szopka zbliżyła się do świeckiego teatrzyku, to w sensie gatunkowym pozostała widowiskiem Bożonarodzeniowym. W Czechach jesle urządzali lalkarze, w Belgii czy Francji teatry marionetkowe wystawiały misteria w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Dopiero w XX wieku teatry lalek w Polsce sięgnęły po Bożonarodzeniowy, misteryjny repertuar, choć niekoniecznie szopkowy.

Średniowieczne i renesansowe misteria lalkowe weszły do repertuaru europejskiego lalkarstwa. Dokonało się to za sprawą retablo/retabulum (od łac. retro tabula – tylna tablica) przenośnej, skrzynkowej nastawy ołtarza, przedstawiającej sceny z życia Chrystusa, Marii i świętych (najpierw malowane, później płaskorzeźbione, wreszcie rzeźbione). [fot. 2, 3] Ta przenośna nastawa ołtarza, która pojawiła się w XII wieku (od XIV – wyposażona w rodzaj okiennic, tworząc skrzynkę ołtarzową) została zastąpiona wspaniałymi, wielkimi, montowanymi na stałe gotyckimi ołtarzami, sama zaś stopniowo przeszła w ręce komediantów, popularyzujących zrazu misteryjny repertuar, z czasem rozwijających różne formy teatru lalek.

W Polsce te średniowieczne i renesansowe misteria skoncentrowały się na jednym wątku tematycznym – Bożonarodzeniowym i ukształtowały własną lalkową scenę – szopkę, która rozwijała się do końca XIX wieku niezależnie od innych przedsięwzięć świata widowisk, choć w pewnym sensie sama z nich wyrosła, a w przyszłości będzie je inspirować.[8]

Spory i dyskusje wokół szopki trwają już prawie dwieście lat.[9] Zebrano przez ten czas ogromny materiał, ustalono wiele nowych szczegółów, sformułowano sporo hipotez, ale monografii tego niezwykłego zjawiska nie mamy.[10] Nie wiemy też najważniejszego – kiedy i jak powstała szopka?

 

Szopka – niekiedy uzupełniana dodatkowym określeniem kolędowa czy tradycyjna, dla odróżnienia od późniejszego gatunku pokrewnego (szopka satyryczna) – jest polskim gatunkiem widowiska lalkowego związanym z ewangeliczną i ludową tradycją Bożego Narodzenia; to także nazwa scenki teatralnej, na której to widowisko było odgrywane.[11] Termin ten upowszechnił się w XIX wieku. Pochodził od wyrazu szopa, stajenka, którym tradycyjnie określano w Polsce miejsce narodzin Chrystusa w Betlejem (stajenka betlejemska). Szopka przedstawiała sceny narodzenia i adoracji Jezusa: glorię anielską, pokłon pasterzy, hołd Trzech Króli oraz całą galerię postaci różnych stanów, zawodów i grup etnicznych, które przybywają do stajenki, by uczcić Chrystusa tańcem i śpiewem, często wierszowanym krótkim tekstem, bądź mini dialogiem, nieuporządkowanym fabularnie i nierzadko parodystycznym. Stałą częścią szopki był wątek króla Heroda, kończący się ścięciem tyrana i porwaniem go do piekła.

Szopka miała luźną strukturę literacką, nawiązującą do konstrukcji utworów średniowiecznych, „nacechowanych moralitetową surowością oraz intermedyjną  rubasznością i werwą”.[12] Najstarsze znane dziś teksty szopkowe pochodzą z połowy XIX wieku i wskazują na silną aktywność szopki w przyswajaniu i przetwarzaniu innych form literackich, od kolęd i pieśni ludowych do fragmentów literatury dramatycznej, uwzględniających także wątki narodowe i patriotyczne. Teksty szopkowe różniły się w doborze wątków i motywów w różnych regionach Polski.

Jako przenośna forma widowiska lalkowego szopka pojawiła się być może w wieku XVI. Z końca tego wieku i z początku następnego zachowały się świadectwa dotyczące wertepu, ukraińskiej odmiany Bożonarodzeniowej scenki lalkowej. Skrzynki wertepowe opatrzone datami 1591 i 1639 przywoływał Erazm Izopolski.[13] Według wielu opinii wertep wzorował się na szopce, powstał pod jej wpływem, szopka musiała więc pojawić się wcześniej. Ponadto w XVI wieku upowszechniło się retablo, przenośna skrzynkowa nastawa ołtarza, która również mogła być – zdaniem Henryka Jurkowskiego była – inspiracją czy nawet bezpośrednim wzorem dla scenki szopkowej.[14] Mechaniczne retablo, które „cudzoziemcy przywieźli tutaj przeszłego roku, w którym za pomocą drewnianych przedstawień i dzięki znakomitemu wykorzystaniu mechanizmu zegarowego dali oni przedstawienie tak, że w jednej części retablo widzieliśmy Narodzenie Chrystusa, a w innej wydarzenia Pasji tak naturalnie przedstawione, że mogły wydawać się prawdziwe”[15], po raz pierwszy odnotowano w Hiszpanii w 1538 roku.

Koncepcja wyprowadzenia szopki z lalkowego misterium zachodnioeuropejskiego z pozoru nie wzbudza wątpliwości, wydaje się nawet logiczną konsekwencją dwóch oczywistych prawd: szopka jest formą teatru lalek oraz formą teatru misteryjnego. Niejasne jest:

– jak retablo (czy tabernaculum cum personis, które pokazywano w Krakowie w 1506 roku w obecności królewicza Zygmunta[16]) przekształciło się w szopkę,

– dlaczego dwa wieki później, w XVIII wieku, „wyrosły wieże, upodabniając ją do makiety kościoła gotyckiego”, jak sugerował Jurkowski, a nie wyrosły ani na wertepie, ani na białoruskiej betlejce/batlejce, choć rodowód ich był podobny do genezy szopki?

 

Wspólne źródło Bożonarodzeniowego misterium wiąże się ze zwyczajem,  zapoczątkowanym w 1223 przez św. Franciszka z Asyżu, urządzania procesji wiernych do symbolicznego miejsca narodzin Chrystusa. Pewnie konsekwencją tych procesji było stopniowe ustawianie figur wokół symbolicznego żłobka w kościołach. Zwyczaj ten upowszechnił się w całej Europie. Także w Polsce. Z II połowy XIV wieku zachowały się nawet w klasztorze Klarysek w Krakowie dwie snycerskie 30-centymetrowe figury Matki Boskiej i św. Józefa. Pochodziły z pewnością ze żłobka urządzanego w kościele z okazji Bożego Narodzenia. Więc tradycja ta znana była i w Polsce. Podobnie jak docierało do Polski lalkowe misterium obecne w teatrze  najpierw mechanicznym, tym wyprowadzonym z retabla, stopniowo animowanym bezpośrednio. Ale nigdzie w Europie nie określiło swojej sceny w tak specyficznej architekturze, jaką ma polska szopka. Wszędzie było jakimś repertuarowym etapem w rozwoju teatru lalek.

W Polsce stało się inaczej. Zrodziła się szopka, niezależnie od kościelnych żłobków, niezależnie od rozwijających się form teatru lalek. Czy skomoroch, który „i kolendować umie”, o którym pisze w 1644 metropolita kijowski Piotr Mohiła, mógł mieć coś wspólnego z widowiskiem szopkowym? A „komedia łątek”, którą w 1672 roku, w okresie Bożego Narodzenia, oglądali synowie Władysława Morsztynowie w Gdańsku, jedyny wydatek zapisany przez ich guwernera Jaszkiewicza po polsku, mogła być przedstawieniem szopkowym?

Julian Pagaczewski, który jako pierwszy zwrócił uwagę na gotyckie krakowskie drewniane figurki żłobkowe sugerował, że Bożonarodzeniowe misterium lalkowe (szopka) w XVII wieku odbywało się w „małych rozmiarów skrzyneczce, ozdobionej na ściankach barokowym, z drzewa rzeźbionym ornamentem”.[17] Skąd się wzięła ta skrzyneczka? Z nastawy ołtarza, jak chce Jurkowski, czy z własnej inwencji szopkarzy? 

Może ta właśnie inwencja skłoniła demonstratorów szopek do skopiowania budynku kościoła, z wieżami, i w zminiaturyzowanej formie jakby makiety pokazywania spektakli o Narodzeniu? Wędrując od domu do domu, od wsi do wsi? Wszystkie znane nam ikonograficzne wizerunki szopki, poczynając od połowy XVIII wieku, miały wieże. Były całkowicie świecką formą, zainspirowaną wprawdzie kościelnymi żłobkami czy rozmaitymi formami teatru lalek, ale rozwijającą się niezależnie, silnie akcentującą te wszystkie elementy społeczne, sceny z udziałem postaci lokalnych, dla których w żłobkach miejsca było niewiele, a już z pewnością nie było go dla działań animacyjnych, którym towarzyszyły krótkie teksty bądź przyśpiewki.

Jak widzimy, dzieje szopki wzbudzają wiele pytań, na które wciąż nie mamy odpowiedzi. Szesnastowieczny rodowód szopki jest wyłącznie hipotetyczny. Wszyscy badacze zgadzają się, że szopka jako teatralna, przenośna forma misteryjnego widowiska lalkowego pojawiła się nie później niż w II połowie XVII stulecia. Tak możemy domniemywać na podstawie znanych dziś dokumentów.

Niezidentyfikowane zapiski niejakiego Janickiego, na które powołał się w 1867 (nr 384, s. 51) „Tygodnik Ilustrowany”, sugerują pojawienie się po raz pierwszy obnoszonych szopek w Warszawie na samym początku wieku XVIII, w roku 1701. Udokumentowane XVIII-wieczne źródła wskazują, że szopka znana była wówczas w trzech odmianach, jako:

  1. widowisko domowe, urządzane i wykonywane przez domowników, niejako dla własnej przyjemności;
  2. płatne widowisko, urządzane w domach prywatnych dla grona domowników i ich przyjaciół przez wyspecjalizowane zespoły szopkarzy;
  3. widowisko publiczne, urządzane dla szerokiej publiczności w specjalnie wynajętych salach.

 

O domowych szopkach wiemy z inwentarza spadkowego krakowskiego rajcy Józefa Wadowskiego, z 1738 roku. Wymienia się tam „jasełka stare ruszane, w których osóbek różnych 16, 2 konie i owieczka”.[18] Trudno powiedzieć, co mogło oznaczać użyte w inwentarzu słowo stare. Jak stare? Mające lat kilkanaście czy może kilkadziesiąt? Dla sporządzającego inwentarz odróżniały się od „jasełek nowych”, pewnie urządzanych w zamożnych domach na wzór kościelnych żłobków, statycznych dekoracji na czas Bożego Narodzenia.[19] Istotną cechą starych jasełek, czyli starej szopki było to, że lalki można w niej było animować. W następnych wiekach z takimi domowymi szopkami, mającymi nadto komplet lalek, spotykać się będziemy znacznie częściej, głównie w domach inteligenckich.

 

Szopka urządzana jako płatne widowisko dla grona domowników była najpopularniejszą formą widowiska szopkowego. Z połowy XVIII wieku pochodzi frapująca informacja o wędrownym zespole szopkowym. Zorganizował go dyrektor szkoły w Radomsku Wojciech Choszczyński. Zapewne zespół szopkowy zwerbował spośród swoich  uczniów, z którymi obchodził przez trzy kolejne lata (1755-1757) domy mieszkańców miasta. Szopkarze nosili ze sobą przenośną scenkę i dawali płatne przedstawienia lalkowe. Był to całkiem intratny interes. Niefortunnie Choszczyński dopuścił do zespołu Antoniego Małyńskiego, mieszczanina, który nie otrzymawszy wynagrodzenia w poprzednim sezonie, w 1757 napadł na zespół Choszczyńskiego, zniszczył lalki i szopkowy budynek. Sprawa trafiła do sądu i szczęśliwie przetrwała do naszych czasów. Odnaleziona prze Irenę Turnau oblata (skarga) Choszczyńskiego przynosi interesujące szczegóły dotyczące urządzania przedstawień szopkowych i architektury samej szopki. Była to sporych rozmiarów konstrukcja, z wieżą bądź wieżami (napastnik wyrwał wieżę z budynku szopkowego), przenoszona przez dwie osoby. Lalki mogły być gliniane, skoro Małyński kruszył je nogami. Oblata poświadcza dobrą znajomość widowisk szopkowych wśród okolicznej ludności.[20] Skarżący Choszczyński nikomu niczego nie musiał objaśniać, co robił i w jakim celu. Członkowie trybunału dobrze o tym wiedzieli. W większych miastach szopki znacznie wcześniej się spopularyzowały i pewnie przeszły całkowicie w ręce świeckich. Dyrektor szkoły w Radomsku, jako nauczyciel, należał zapewne do sług kościelnych, ale Małyński już nie. Trudno byłoby zakładać, że zwyczaj chodzenia z szopką urodził się właśnie w 1755 roku w Radomsku.

 

Zajmująco wyglądają przytoczone przez Juliusza Wiktora Gomulickiego za Władysławem Korotyńskim informacje o szopkach urządzanych w Warszawie w późnych czasach stanisławowskich. Odnoszą się one do szopek organizowanych jako widowiska publiczne, w specjalnie wynajmowanych salach, do których wstęp był płatny. Powołując się na „Księgi zezwoleń” Departamentu Policji Korotyński podaje, że szopkę pokazywano w 1786 przy ul. Królewskiej w Warszawie (być może w szynku „Otwock”), zaś w końcu 1793 Rafał Cavolotii otrzymał zezwolenie na pokazywanie szopki w kamienicy Dulfusowskiej, na rogu Freta i Długiej.[21]

Korotyńskiemu zawdzięczamy jeszcze jedno świadectwo. Podaje on, za jakimś nieznanym źródłem, że „w roku 1790, podczas najgorętszego walenia młotem w Kuźnicy Kołłątajowskiej, w jednej z szopek, po przesunięciu się nieodzownego Heroda i Śmierci, ukazały się, jedna po drugiej, misterne figurki dostojników Rzeczypospolitej, z otoczenia Stanisława Augusta”. Figurkom tym, wśród których był m.in. Michał Poniatowski, Michał Kazimierz Ogiński, Franciszek Ksawery Branicki, Adam Naruszewicz, Joachim Chreptowicz, Ignacy Krasicki, przydano teksty popularnych wówczas zagadek politycznych. Wiarygodności temu przekazowi dodaje fakt, że wykorzystał go również Józef Ignacy Kraszewski, umieszczając w swojej powieści Diabeł opis przedstawienia szopkowego w szynku Różanej Magdy. Analiza obu wersji przeprowadzona przez Juliusza Wiktora Gomulickiego wykazała prawdopodobieństwo wspólnego źródła informacji, wykorzystanego jednak niezależnie tak przez Kraszewskiego, jak i Korotyńskiego.[22]

A zatem szopka była nie tylko widowiskiem publicznym (także u Kraszewskiego przedstawienie urządzono w szynku), lecz już w końcu XVIII wieku łączyła w sobie wątek misteryjny z satyrycznym. Czyżby informacje te dotyczyły jakichś wyjątkowych przedstawień? Rodzi się bowiem pytanie, dlaczego w XIX wieku obie te cechy (publiczny charakter pokazów szopkowych i elementy satyryczne czy polityczne w nich zawarte) w znacznym stopniu uległy zatarciu (choć sporadycznie mogły się pojawiać, jak to wynika ze wspomnień Ambrożego Grabowskiego czy Karola Estreichera[23])? A może utrata przez Polskę niepodległości odebrała szopce charakter widowiska publicznego i satyrycznego (z pewnością politycznego)? Może była jedną z przyczyn przekształcenia się szopkarzy w domokrążców, w dobrym, a od połowy XIX wieku także złym znaczeniu tego słowa? Warto rozważyć taką możliwość.[24]

 

Architektura sceny szopkowej przez cały ten okres mogła być jednokondygnacyjna, o kształcie mansjonowym, jak na najwcześniejszym znanym dziś wizerunku ikonograficznym Kajetana W. Kielisińskiego, z 1837 roku. Rycina ta przedstawia budynek szopki z Medyki koło Przemyśla, z wysuniętym proscenium z rowkiem, w którym przesuwano lalki, łączącym dwie boczne wieże owego budynku, pomiędzy którymi znajduje się żłóbek. W żłóbku z prawej na ławie siedzą Maryja z dzieciątkiem i Józef wsparty na kiju, z lewej widać zwierzęta przy jasłach. Taka scena szopkowa w czasach Kielisińskiego mogła już uchodzić za prowincjonalną i pewnie trudno było ją spotkać w dużych miastach.

Tam dominowała konstrukcja wielokondygnacyjna, z czasem bogato zdobiona i nawet oświetlona. Zapewne już wówczas szczególnie piękne były szopki w Krakowie, stąd i ich nazwa (szopki krakowskie), zaakceptowana powszechnie. Od najwcześniejszych czasów budynek szopki ozdobiony był wieżą czy wieżami, w bogatszych szopkach pewnie wzorowanych na architekturze kościelnej, zaś lalki szopkowe (jasełka, używano także w formy liczby pojedynczej – jasełek) były figurkami z bezwładnymi członkami, osadzonymi na kiju, animowanymi od spodu, w rowkach przecinających podłogę sceny. Termin kukiełka na określenie lalki szopkowej przyjął się dopiero w XX wieku.

Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX wieku kształt architektoniczny szopki był ustalony. Szopki krakowskie, z kilkupiętrowymi wieżami, dwukondygnacyjne, bogato zdobione i oświetlone, uchodziły za wzór do naśladowania, „zachowały się bowiem tam one w dawnej czystości”[25]. W 1864, może z własną szopką, a może w jakiejś wędrującej grupie kolędniczej, karierę szopkarską rozpoczął murarz Michał Ezenekier (1854-zm. podczas I wojny światowej), a zdobywszy wkrótce miano najlepszego wśród krakowskich szopkarzy, bez wątpienia przyczynił się do utrwalenia tradycyjnego (później nazwanego ezenekierowskim) stylu szopki[26]. Jego zespół był najpopularniejszy w Krakowie w latach 1870-1905. Syn Michała Ezenekiera, Leon, słynął później jako najlepszy twórca szopkowych lalek.

Znany też był styl uboższy: szopki „składającej się zwykle z dwóch czworobocznych wieżyczek, niezgrabnie z białego papieru uklejonych, pomiędzy którymi dach zwyczajny papierowy się wznosi”. Takie szopki, nazywane warszawskimi, „zwykle jeden człowiek na plecach nosi”[27]. Miewały też pewnie znacznie większe rozmiary, jak to przedstawił na akwaforcie Kielisiński.

Jeszcze inną szopkę (może raczej coś pośredniego między szopką a wertepem), tym razem z okolic Zamościa i Hrubieszowa, opisał Józef Gluziński w 1847 roku: była to „budowla na ręku, z domu do domu przenosić się mogąca, kształtnie jakby jaki pałacyk z cienkich deseczek lub z tektury sklejona, różnym malowanym papierem i obrazkami ozdobiona”; w trakcie przedstawienie dokonywano w niej zmiany dekoracji, a lalki (drewniane lub papierowe) „dowcipny szopkarz wysuwa z boków ścian na scenę”.[28]

Niezależnie do kształtu, każda z tych szopek była zrośnięta z obyczajem. Zwyczaj chodzenia z szopką był szeroko rozpowszechniony na ziemiach polskich. Był elementem kultury popularnej. Coraz częściej inspirował też dziennikarzy, malarzy, pisarzy i poetów, którzy poświęcali mu sporo miejsca. Teofil Lenartowicz, wzorując się na widowisku lalkowym ogłosił w 1859 poetycki utwór Szopka. Poezja, który zapoczątkował literacką odmianę widowiska szopkowego. Po nim temat szopki podjęli m.in. Władysław Ludwik Anczyc, Józef Ignacy Kraszewski, Seweryna Pruszakowa, Maria Konopnicka, Artur Oppman, Lucjan Rydel. Ryciny przedstawiające wędrowanie z szopką w latach 60. XIX wieku wyszły spod piórka m.in. Michała Pociechy, Henryka Pilattiego. Rycina Pociechy (Z szopką, 1882) przedstawia cały zespół szopkarzy. Jest noc, świeci księżyc, cienie wędrujących kładą się na śniegu. Pewnie wyszli właśnie z rozświetlonej jeszcze chaty i zmierzają do następnego domostwa. Z przodu idzie chłopiec z wielkim koszem wypełnionym lalkami, za nim muzykanci z instrumentami, dwóch mężczyzn niesie na ramionach szopkę. Jest w niej ogromna scena i dwupiętrowe wieże z licznymi oknami. Za kolędnikami są jeszcze dwie kobiety i dziewczynka. Może należą do zespołu szopkarzy, może uczestniczą w śpiewaniu kolęd, a może należą do grupy widzów?

Rycina Henryka Pilattiego, z lat sześćdziesiątych XIX wieku, przedstawia odbywający się właśnie szopkowy spektakl. Tym razem jesteśmy w salonie mieszczańskim, z przodu siedzą dzieci, kilkoro dorosłych przygląda się stojąc. Szopka jest bliższa świeckiemu teatrzykowi. Są w niej rzecz jasna dwie wieże, proste, wieńczące duże okno sceny, mającej przynajmniej 1 metr szerokości. Dwaj szopkarze, stojący z boków, trzymają całą konstrukcję szopki, oświetlonej dwiema świecami. Klęczący pod spodem animator, osłonięty zwisającym pod szopką płótnem, porusza lalkami. W głębi po prawej stronie widać jakąś postać, wołu i pewnie domyślać się można statycznego żłóbka. Taka wersja szopki mogła wzbudzać zastrzeżenia publiczności, nazbyt marginalizowała Bożonarodzeniowe misterium.

Placyd Jankowski, opisując w początku lat pięćdziesiątych XIX wieku przedstawienie szopkowe, chyba jako pierwszy wyraził ubolewanie nad upadkiem tradycyjnych szopek: „trudno też dać wiarę, do czego przyszły biedne jasełka! Jak się wiele powikłało i zwichnęło w tej pięknej i najdłużej nam trwałej puściźnie”. „W każdej okolicy szopka byłaby mile widzianą, a w wielu jak ta gwiazda, która jej winna towarzyszyć, znikła już z horyzontu.”[29]

Odtąd coraz częściej będzie można spotkać wypowiedzi postulujące roztoczenie nad szopką opieki, z drugiej strony krytykujące jej stopniowe oddalanie się od tradycyjnego kształtu. I mimo że aż do drugiej wojny światowej szopka będzie wciąż żywotną formą (obyczajową, literacką), wydaje się, że okres szczytowy swej popularności (w „klasycznym”, tradycyjnym kształcie), miała za sobą w połowie XIX wieku. Wówczas bowiem stopniowo zaczęła ulegać rozmaitym wpływom obcym; zmiany dotyczyły zarówno architektury sceny, jak i charakteru samego przedstawienia. Zwłaszcza w Warszawie obnosiciele szopek „porobili sobie jakieś teatrzyki z kurtynami, ze zmianą dekoracji i prawdziwą maszynerią”, które ukazywały „oczom widzów sceny parodiowane wprost z teatru Rozmaitości”[30]. Na ile ustalony i zrośnięty z obyczajem musiał być kształt i charakter szopek, skoro wpływy takie uznano za obce?

Trudno odpowiedzieć, ale także i takie opinie utwierdzają nas w przeświadczeniu, że szopka była własnością powszechną. Nie sposób wyobrazić sobie polskie święta Bożego Narodzenia bez kolęd, ale i wędrujących po domach szopkarzy z lalkowym przedstawieniem szopkowym. W końcu wieku w zaborze rosyjskim próbowano powstrzymać, z pewnością ograniczyć, aktywność szopkarzy. W Warszawie wydawano nawet policyjne zakazy ich działalności. Wytoczono wszelkie możliwe argumenty przeciwko szopkarzom: że uprawiają żebraninę, kradną, że tak pomieszali rzeczy boskie z ziemskimi, iż nie można traktować tych widowisk „za rozrywkę zdrową dla ludu albo dzieci”, jak informował rosyjskojęzyczny „Warszawski Dniewnik” (1897, nr 8). Petersburski „Kraj” (1897, nr 3) informował, że „cała polska prasa wystąpiła przeciwko temu zakazowi”. A może te ataki były świadomie formułowane i należały do antypolskiej polityki zaborcy?

Tak czy owak, nic nie zdołało przeciąć szopkowej tradycji. Wszelkie zakazy co najwyżej przyczyniły się do upowszechnienia szopki domowej. Wyklejanie szopek i przygotowywanie domowych przedstawień znalazło zwolenników w wielu polskich rodzinach. Szopka domowa była zjawiskiem tak częstym w Polsce, jak domowe teatrzyki marionetek, do których drukowano seryjnie komplety dekoracji i lalek, np. w Czechach. Tadeusz Estreicher odkupił od Michała Ezenekiera szopkę i lalki, i „co rok grywa w tradycyjnym czasie dla dzieci i lubowników dawnego zwyczaju” aż do wyjazdu w 1906 do Fryburga. W dwudziestoleciu międzywojennym powrócił do tego zwyczaju w swoich krakowskich salonach. W zasadzie przedstawienia obejmowały wyłącznie wątki tradycyjne, ale wybór postaci i tekstów zależał od możliwości organizatorów i wykonawców. Plastyk Franciszek Zitzman urządził w Białej dla swego syna Jerzego piętrową szopkę, w której występowało aż 46 lalek, wśród nich kukiełki królów polskich i współczesne postaci z miejskiego folkloru. W 1937 szopka Zitzmana i część lalek trafiły do bialskiego muzeum, gdzie nie przetrwały wojny.[31]

Od początku XX wieku, a zwłaszcza od słynnych szopek krakowskiego kabaretu artystycznego Zielony Balonik, los szopek tradycyjnych, opartych na wątkach:  adoracji Jezusa, herodowym i procesji różnych stanów, by złożyć hołd nowo narodzonemu, znalazł się pod presją nowych tendencji i upodobań artystycznych. Oczywiście szopkarze nie zniknęli. Nadal prowadzili swoją sezonową szopkarską aktywność. W wielu miejscach jednak po odzyskaniu przez Polskę niepodległości organizacją tradycyjnych przedstawień szopkowych zajęły się inne podmioty. Związek Teatrów i Chórów Ludowych we Lwowie zorganizował specjalny zespół szopkowy, który od 1926 roku aż do wybuchu wojny objeżdżał Wołyń i Polesie z tradycyjną szopką w układzie Tadeusza i Stanisława Estreicherów. Wykonawcami tych przedstawień nie byli już szopkarze, ale specjalnie przyuczeni młodzi ludzie, którzy wykonywali swoje obowiązki za dzienną gażę (w tym zespole debiutował przyszły lalkarz Stanisław Iłowski). Lubelski Związek Teatrów i Chórów Ludowych przeszkolił 42 osoby na specjalnym kursie szopkowym w 1932 roku, prowadzonym przez Juliusza Kurzątkowskiego i Jędrzeja Cierniaka.

Najefektowniejsze w okresie międzywojennym były tradycyjne widowiska szopkowe w wielkiej sali Muzeum Przemysłowego w Krakowie. Urządzano je od 1923 corocznie, w pierwszych dniach stycznia. Były to „wielkie widowiska szopki krakowskiej wedle pierwotnych starodawnych tekstów”, pod kierownictwem i w reżyserii Ludwika Strojka, dyrektora Archiwum Akt Dawnych miasta Krakowa. Lalki i dekoracje przygotowywali plastycy, grali aktorzy, którym towarzyszyli soliści operowi, zespół muzyczny i chór kolędników. Mniejsze zespoły, również inspirowane przez Strojka, występowały poza Krakowem, także na Śląsku.

Nie zmieniło to faktu, że od początku XX wieku szopka tradycyjna, kolędowa,  stopniowo zanikała. Ten proces trwał rzecz jasna wiele dziesięcioleci. Wyparła ją w błyskawicznym tempie szopka satyryczna, nowy gatunek literacki i nowe widowisko teatralne, którego kariera – zwłaszcza w I połowie XX wieku – wydaje się zadziwiająca. Ale, o tym będą mówili koledzy.

Szopka tradycyjna, aczkolwiek rozwijała się niezależnie od innych form lalkarskich, tracąc w XX wieku stopniowo swoją osobliwość, stawała się w większym stopniu elementem lalkarskiej kultury. W dwudziestoleciu międzywojennym profesja szopkarska powoli zaczęła się zmieniać. Coraz częściej nawet szopki tradycyjne przechodziły w ręce menadżerów teatralnych, działaczy kulturalnych i zatrudnianych przez nich wykonawców nie mających nic wspólnego z dawnymi szopkarzami. Twórcy szopek satyrycznych w ogóle nie należeli do klanu szopkarzy. To byli często artyści związani z rozmaitymi sztukami: literaturą, teatrem, plastyką, muzyką, także lalkarze. Albo młodzi ludzie, uczniowie, studenci, dziennikarze, wojskowi, mający energię i ambicje komentowania rzeczywistości. Istniejące teatry lalek rzadko wstawiały do swojego repertuaru szopki, ale jeśli nawet, najczęściej były to literackie wersje tematów szopkowych, grane na dodatek w marionetkach i w niczym nie przypominające tradycyjnej szopki. Tak było u Marii Weryho-Radziwiłłowiczowej w Warszawie na początku wieku, tak było w Teatrze Kukiełek (grającym marionetkami!) Mariana Dienstla-Dąbrowy z Szopką Or-Ota, z powodu której teatr Dienstla zamknięto w styczniu 1912 roku. Od szopki staropolskiej planował rozpoczęcie działalności swojego teatru marionetek Leon Schiller w 1917.

Tradycyjna szopka zorganizowana przez Witolda Małkowskiego w warszawskim Konserwatorium Muzycznym na Okólniku w 1927 roku, wypożyczona później przez Szczepana Baczyńskiego na Żoliborz, była inspiracją do rozpoczęcia działalności Teatru Kukiełek Baj, najstarszego i wciąż działającego teatru lalek w Polsce. Baj, związany z ruchem PPS-owskim, był najdalej od jakiejkolwiek religijności i obrzędowości, a jednak z tradycyjnej szopki właśnie przejął i kształt swojej sceny z rowkami w podłodze (odcinając wieże), i technikę lalkową – kukiełkę. Od Szopki kaszubskiej Hejki rozpoczął działalność w 1934 roku Pomorski Teatr Marionetek Bumcyk Tadeusza Czaplińskiego i Stanisława Krauze, od Szopki krakowskiej Cierniaka – Teatrzyk Kukiełek Skrzat w Gdańsku dwa lata później. Jan Izydor Sztaudynger, organizując w 1938 roku w Poznaniu pierwszy w Polsce festiwal teatrów lalek, ściągnął z Perkowa pod Przemętem „szopkę litewsko-góralską” niejakiego Weychty, którą ten grał już od pół wieku. Podobnych przykładów jest znacznie więcej.

Podobnie jak inne odmiany teatru lalek, szopka tradycyjna przeżyła jeszcze osobliwy czas prosperity w latach II wojny światowej. Okazała się niezwykle użyteczna: mała, niezbyt kosztowna, łatwa w montażu i przenoszeniu, mogła spełnić kilka funkcji: przynieść zapomnienie i ulgę oraz wspomnienie przeszłości, rozrywkę i chwile wytchnienia, mogła zachęcić czy przypomnieć o potrzebie prowadzenia małego sabotażu, była wreszcie namiastką „prawdziwego” teatru. Przedstawienia szopkowe, często z elementami satyrycznymi, politycznymi, dominowały wśród lalkarskich inicjatyw wojennych, zwłaszcza konspiracyjnych, organizowanych w mieszkaniach prywatnych, jednostkach wojskowych, więzieniach, nawet obozach koncentracyjnych. W kilku wypadkach zapoczątkowały działalność profesjonalnych zespołów lalkarskich, jak choćby w Oflagu VII A w Murnau.

Jej żywot w powojennym zawodowym teatrze lalek był podobny. Po 1956 roku, kiedy temat misterium Bożonarodzeniowego mógł trafić do repertuaru teatralnego, po Pastorałkę Schillera natychmiast sięgnęli Natalia Gołębska z Alim Bunschem w Gdańsku oraz Joanna Piekarska z Ireną Pikiel w Poznaniu. To była manifestacja nowych zainteresowań repertuarowych i rozumienia tradycji lalkarskiej po 1956 roku. Zwłaszcza scenografowie podjęli temat szopki w swoich propozycjach plastycznych, obok Bunscha czy Pikielowej, także Adam Kilian i wielu innych. Niekiedy inspirowała ich szopka, innym razem używali jej jako cytatu, wprowadzając na scenę niekiedy autentyczne budynki szopek. Ale nie był to w zasadzie jakiś nowy kierunek poszukiwań scenograficznych. Raczej wspomnienie coraz bardziej zapomnianej formy teatralnej, użytecznej w kontekście wystawianej dramaturgii lub Bożonarodzeniowej obrzędowości, która na wiele lat zagościła w polskim lalkarstwie dla dziecięcego widza. Bożonarodzeniowe wątki kolędnicze, pastorałkowe, herodowe cieszyły się w teatrach lalek popularnością aż do końca XX wieku i gasły wraz z poszerzaniem się sfery indywidualnej wolności. Tradycyjna szopka nie była już nawet tłem dla tych procesów. Jej czas po prostu minął.

Dziś z pewną zazdrością patrzę na np. kolegów lalkarzy z Ukrainy, gdzie przez dekady wertep był oficjalnie zakazany. Odrodził się w latach 90. XX wieku i wszedł nawet do głównego programu szkolnictwa lalkarskiego. Każdy lalkarz spotyka się z wertepem. W Polsce o szopce-teatrze pamiętają już nieliczni, a i wielu spośród nich ma o niej jedynie kościelno-żłobkowe wyobrażenie.

I mimo że szopka nie jest w ścisłym tego słowa znaczeniu teatrem lalek, trudno sobie wyobrazić jego dzieje w Polsce bez uwzględnienia tego gatunku.

 

 

[1] Dotyczy zatem połowy XVIII wieku, choć opublikowano go po raz pierwszy w 1840. Tu korzystam z wydania Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III. Opracował Roman Polak, Wrocław 1951, s. 59 i n.

[2] Juliusz Słowacki, Dzieła. T. XI, Listy do matki, Wrocław 1949, s. 324.

[3] M.in. w popularnej literaturze przedmiotu, zob. np. Jan I. Sztaudynger, Teatr lalek w Polsce, w: Sztaudynger, Henryk Jurkowski, Henryk Ryl, Od szopki do teatru lalek, Łódź 1961, [s. 7-11].

[4] W rejonach Polski południowej zachowały się pewne elementy szopkowe, wymieszane najczęściej z lokalnymi ludowymi formami widowisk obrzędowych.

[5] Zob. Marek Waszkiel, Dzieje teatru lalek w Polsce, 1944-2000. Akademia Teatralna, Warszawa 2012, s. 102-103.

[6] Henryk Jurkowski, Dzieje teatru lalek, [T. 1.], Od antyku do romantyzmu, PIW, Warszawa 1970, s. 246.

[7] Być może szopkarzy wynajmowano i do innych celów. Prawdopodobnie z 1801 roku pochodzi wiersz Ignacego Tańskiego Kolenda w Puławach przez pokazującego jasełka, będący życzeniami noworocznymi wygłoszonymi zapewne przez szopkarza po zakończeniu widowiska. Zob. Ignacy Tański, Wiersze i pisma różne. Dzieło pogrobowe, Warszawa 1808, s. 290-291 (źródło to wskazał mi prof. Juliusz Wiktor Gomulicki).

[8] Można odnotować z jednej strony inspirację szopkową w utworach dramatycznych, choćby Betlejem polskim Lucjana Rydla czy Weselu Stanisława Wyspiańskiego, z drugiej – w wielu zwłaszcza powojennych inscenizacjach teatralnych.

[9] Zapoczątkował je Łukasz Gołębiowski (Lud polski, jego zwyczaje, zabobony), Warszawa 1830, s. 200), który opublikował – posługując się manuskryptem Jędrzeja Kitowicza Opis obyczajów za panowania Augusta III –pokazywane w kościołach „ruchome jasełka”.

[10] Zob. obszerną bibliografię szopki (zebraną w przypisach zamieszczonych po każdym szkicu) w: Ryszard Wierzbowski, O szopce. Studia i szkice. Wybór i opracowanie Marek Waszkiel, POLUNIMA, Łódź 1990.

[11] Zob. M. Waszkiel, Szopka, «Teatr Lalek»1997, nr 2. Była to propozycja hasła encyklopedycznego szopka, przedrukowanego później w: Encyclopédie mondiale des arts de la marionnette. Rédacteurs en chef: Henryk Jurkowski, puis Thieri Foulc, UNIMA, Editions L’Entretemps, Montpellier 2009, s. 674-675, także w wersji elektronicznej, www.wepa.unima.org.

[12] R. Wierzbowski, Z szopką. Rozterki belenisty, w tenże: O szopce…op. cit., s. 127.

[13] Zob. Wierzbowski, O szopce…., op. cit. s. 21-22.

[14] Pogląd ten Henryk Jurkowski wyraził najpełniej w artykule Z badań nad genezą szopki, «Literatura Ludowa» 1978, nr 2.

[15] Cyt. za: Henryk Jurkowski, Dzieje teatru lalek. Od antyku do „belle epoque”, Teatr im. Andersena, Lublin 2014, s. 103-104.

[16] Zob. Marek Waszkiel, Teatr lalek w dawnej Polsce, Akademia Teatralna im. Zelwerowicza, Warszawa 2018, s. 152. Nie mamy pewności czy tabernaculum to jednokondygnacyjna odmiana retabulum, co sugerował Jurkowski, jeszcze mniej przekonuje interpretacja Karoliny Targosz-Kretowej o celkach teatru aktorskiego (por. Marek Waszkiel, Dzieje teatru lalek w Polsce (do 1945 roku), Instytut Sztuki PAN, Warszawa 1990, s. 29.

[17] Zob. Julian Pagaczewski, Jasełka krakowskie, „Rocznik Krakowski” 1902, s. 94-137.

[18] J. Dürr-Durski, Jak powstała polska szopka betlejemska, w: Literatura, komparatystyka, folklor. Księga poświęcona Julianowi Krzyżanowskiemu, Warszawa 1968, s. 793.

[19] Najsłynniejszym domowym żłobkiem były „jasełka, które się składały z 1000 figur” u obywatela Zamojskiego na Pradze w Warszawie w 1749. Zob. Waszkiel, Teatr lalek w dawnej…, op.cit., s. 139.

[20] Zob. I. Turnau, Do dziejów szopki w wieku XVIII, «Pamiętnik Teatralny» 1958, z. 1, ss. 61-63).

[21] Zob. Gomulicki, W kręgu „Baraniego Kożuszka”. Z dziejów ulicznej propagandy teatralnej patriotów warszawskich (1790-1794), „Pamiętnik Teatralny” 1987, z. 1-2, s. 237.

[22] Ibidem, s. 241-246.

[23] Zob. Waszkiel, Teatr lalek w dawnej…, op.cit., s. 165.

[24] Interesującym przyczynkiem może się tu okazać wspomnienie Stanisława Kościałkowskiego o „niemych” (z powodów politycznych) szopkach w Grodnie w końcu XIX wieku. (S. Kościałkowski, „Betlejki” grodzieńskie i suwalskie w minionym stuleciu,  «Życie», Londyn, 1951, nr 51/52.

[25] [W. Szymanowski], Kronika tygodniowa, «Tygodnik Ilustrowany» 1860, nr 68, s. 10-11.

[26] Datę urodzin Michała Ezenekiera i kilka ważnych szczegółów z jego biografii ustaliła Magdalena Oleszkiewicz (zob. Lalki mistrza Ezenekiera. Przyczynek do genezy szopkarstwa krakowskiego, „Rocznik Krakowski”, t. LXXXV, 2019,  s. 182-184). W tym samym artykule autorka szczegółowo omówiła lalki z szopki Ezenekiera zachowane w zbiorach Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie, gdzie także przechowywana jest jedna z szopek Ezenkiera, pochodząca z lat 90. XIX wieku.

[27] W. L. Anczyc, Szopka czyli jasełka i gwiazdka w Krakowie, «Tygodnik Ilustrowany» 1862, nr 135, s. 166.

[28] Zob. Waszkiel, Teatr lalek w dawnej…, op.cit., s. 176.

[29] P. Jankowski, Jasełka, w: tenże, Doktor Panteusz w przemianach i inne utworzy. Wybrał i opracował oraz szkic o życiu i twórczości napisał L. Sokół, Warszawa 1985, s. 165. Przedruk: «Pamiętnik Teatralny» 1987, s. 1-2, s. 169-171.

[30] W. Szymanowski, Szopka,  «Tygodnik Ilustrowany» 1859, nr 15, s. 115. Szymanowski także zasugerował, że  wzorem dla tych zmian była szopka sprowadzona z Niemiec w 1858. Nie udało się wyjaśnić co miał na myśli.

[31] Zob. Waszkiel, Teatr lalek w dawnej…, op.cit., s. 222-223.

 

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności

    You cannot copy content of this page