Zero en Conducta bada strach

               

Zero en Conducta, hiszpański teatr gestu i lalki, analogowej animacji, od ponad dekady imponuje swoimi spektaklami. Zespół założony w 2011 przez Jose Antonia Puchadesa (Putxa), do którego wkrótce dołączyła Julieta Gascón, na przestrzeni lat wypracował swój oryginalny styl, łączący pantomimę, taniec, aktorstwo fizyczne i animację.  Do pierwszych solowych prezentacji Putxy (Nymio: Digital Theater) i Gascón (Allegro ma non troppo), wkrótce doszły wspólne spektakle: Ostatni taniec Brigitte (https://www.marekwaszkiel.pl/2023/06/25/metamorfozy-lalek-7-lalkarski-popis/) i studyjne Śmieciiii!!!, w 2020 Zero en Conducta wystąpił z wieloobsadową premierą Eh man hé. Mechanika duszy, która wprowadziła zespół do grona najciekawszych dziś teatrów tańca i lalki na świecie (zob. https://www.marekwaszkiel.pl/2021/07/16/eh-man-he-lalkarskie-arcydzielo/. Nie mniej fascynująca jest aktywność filmowa grupy, ale to oddzielna historia.

Od długiego czasu czekałem na kolejną premierę Zero en Conducta. Jej termin nieco się przesuwał, zmieniała się koncepcja spektaklu, ostatecznie 2 marca 2024 w hiszpańskiej Viladecans pod Barceloną odbyło się pierwsze przedstawienie La Phazz. Tytuł nie jest łatwo przetłumaczyć. W zasadzie chodzi o twarz, maskę, którą przybieramy i wielokrotnie zmieniamy, ale to nie takie oczywiste. Podtytuł przedstawienia brzmi: filozofia strachu i także to określenie trudno zaakceptować wprost. Trudność wynika z interpretacji sensów. Nawet jeśli ułożymy poszczególne obrazy w jakąś linearną całość, a nie jest to takie oczywiste, pozostanie pewien niedosyt znaczeń, pozostaną pytania, na które trudno znaleźć odpowiedzi. Nie ma tu z pewnością tradycyjnie opowiedzianej historii, ale do takiego odbioru współczesny teatr przyzwyczaja nas od dawna i mnie osobiście cieszy ta konwencja. La Phazz jest chyba najbliższe rozmaitego rodzaju asocjacjom rodzącym się w głowach widzów pod wpływem oglądanych scen.

Zanim spróbuję sformułować własną interpretację przedstawienia, kilka słów o tym, co widzimy. A widzimy, na tle czarnej sceny i okotarowania, dwie duże, różnej wielkości płaszczyzny (zastawki), zbudowane z dwóch prostopadle ustawionych względem siebie modułów każda, obciągniętych jasną materią z wyrazistym, ale nie konkretnym wzorem plam. Tak mogłoby wyglądać burzowe niebo w pochmurny dzień. Zarysowana w ten sposób przestrzeń jest bardzo umowna, minimalistyczna, lecz w trakcie spektaklu okaże się jakże bogata, wieloznaczna i przede wszystkim atrakcyjna plastycznie. Jej autorami są Laura Clos (Closca) i Sergi Corbera. Ta przestrzeń ulega nieustannym przekształceniom. Czasem uzupełniana pojedynczymi meblami (łóżko, stół, stołek), a zwłaszcza precyzyjnym i wielce urozmaiconym światłem (autor: Ganesha Gil) przenosi nas w rozmaite pomieszczenia, domowe i zewnętrzne, zdaje się wirować, płynąć. Meble poruszają się bezszelestnie, koncentrując jedynie barwne plany światła, a to rdzy w obrazie sypialni, a to błękitnej poświaty w pracowni bohatera, a to ostrego białego światła w scenach cieniowych. Scena jest prześwietlana górnymi punktowymi reflektorami, czasem silnymi kontrami z kulis, niekiedy maleńkimi reflektorkami umieszczonymi na proscenium, a nawet światłem wydobywającym się z trzymanych w dłoniach aktorów latarek. Zbudowany zdaje się z niczego teatralny obraz pulsuje swoistym życiem, staje się jakby dodatkowym aktorem, jak w scenie nakładających się na siebie dwóch płaszczyzn ścian unicestwiających znajdującego się pomiędzy nimi bohatera. Wszystko to dzieje się do rytmu wyznaczanego przez muzykę Jorge da Rocha, chwilami przypominającą osobliwe metrum Eh man hé, przy którym współpracował ten sam kompozytor.

Tę sceniczną przestrzeń wypełnia piątka aktorów/tancerzy/animatorów: Kiko López, Agnes Sales, Amok Cor, Elena Lalucat i Julieta Gascón. Cor, Lalucat i Gascón pamiętamy z Eh man hé, pozostała dwójka dołączyła do La Phazz. Kostiumy aktorów, niemal uniformy, spodnie i kamizelki oraz szaro-niebieskie koszule, wpisują się w tonację kolorystyczną spektaklu, swoistego mroku, fobii, lęków i wszechobecnych ludzkich cieni. I choć bohaterem spektaklu jest Elliot, najpierw chłopiec (lalka), potem dorosły mężczyzna (aktor w masce), nie ma tu wyraźnie przypisanych ról. Animatorami bardzo dobrze skonstruowanej lalki Elliota są wszyscy obecni na scenie. Pełnią oni funkcje pomocników, asystentów, może rodziców chłopca z rudą czupryną, który – zatopiony we własnych marzeniach, albo dość naturalnej dziecięcej niestabilności – wykonuje swoje codzienne rytuały, na swój sposób odkrywa nieznany mu świat, nie zawsze życzliwy i przyjazny, i tyleż oddaje się marzeniom, co lękom związanym z ich realizacją. Marzy o lataniu i boi się oderwania od ziemi.

Kiedy Elliot zasypia pod wpływem wrażeń, niepostrzeżenie dorasta i budzi się jako mężczyzna.  Ma teraz ludzkie (nie – lalkowe) ciało, ale jako głowę – dużą, pełną maskę. Tu oglądamy wyjątkowej urody scenę przemiany lalki w aktora w masce. Teraz już otaczający świat wygląda inaczej. Towarzyszący mu partnerzy, niczym cienie, krępują jego działania, ograniczają ruchy, kontrolują decyzje, narzucają reakcje. Jakby Elliot stał się składową wielu obecnych na scenie postaci. Centralna staje się jego maska, głowa, która przechodzi z rąk do rąk. Elliot (maska) zatraca swoją własną osobowość, przynależy do wieloosobowej grupy, w której każdy jest kimś innym. Jego głowa zmaga się z wielością ciał, reakcji, zachowań. Kompozycje budowane przez piątkę aktorów i krążącą pomiędzy nimi głową Elliota są niezwykle atrakcyjne. Czasem udaje mu się otrząsnąć z tych mnożących się wyobrażeń, fobii i koszmarów, w których jego głowa wiruje w zespole tancerzy. Czasem odzyskuje swoją własną pełną postać (Elliotem może być każdy z uczestniczących aktorów), ale natychmiast pojawiają się inne lęki. Kiedy siada do posiłku, otaczający go aktorzy/cienie odbierają mu każdy kęs i łyk kawy. Kiedy zasiada do komputera, pojawiający się partnerzy odciągający go od pracy, przeszkadzający w skupieniu, odbierający mu komputer. W jego głowie trwa permanentny chaos, zderzają się różne osobowości. To droga do nałogów, a nawet prób samobójczych. Zajmującą sekwencję stanowią w spektaklu sceny z butelką i papierosami, oddające rozpaczliwe poszukiwanie ucieczki od demonów i wewnętrznego lęku poprzez pogrążanie się w alkoholu i rozmaitych używkach. Postać Elliota rozpada się nie tylko na głowę i elementy ciał aktorów/cieni. Twórcy dodają nowy element – marynarkę bohatera, który teraz jak gdyby się multiplikuje. W jeszcze innej scenie głowa/maska przybiera dwa różne oblicza, a granie nimi, żonglowanie wspierające się na opuszczającym się i podnoszącym korpusie animatora jest doprawdy mistrzowskie.

W spektaklu mieszają się rzeczywistości. Jednokrotne spotkanie z La Phazz nie pozwala prześledzić wszystkich wątków. A jest ich więcej, łącznie z wyimaginowanym samobójstwem, być może ze zdiagnozowanymi chorobami psychicznymi, rozmaitymi patologiami i zaburzeniami. Julieta Gascón i Putxa, odpowiedzialni za reżyserię, dramaturgię i choreografię La Phazz, pracując nad spektaklem przeprowadzili szereg wywiadów i badań społecznych w środowiskach szczególnie dotkniętych strachem i rozmaitymi lękami. Oczywiście spektakl nie jest formą teatru dokumentalnego. To artystyczna wypowiedź o zaburzeniach dotykających niemal każdego z nas, o ukrytych lękach, z którymi wszyscy się mierzymy. A może o takim nieustającym przeświadczeniu, że wciąż od kogoś zależymy, jesteśmy zawieszeni pomiędzy sprzecznymi odczuciami, miotamy się pomiędzy różnymi osobowościami.

Warto może jeszcze dodać, że postacią, która prowadzi nas przez spektakl La Phazz jest lalka kotki, Agathy. Pewnie metrowy zwierzak, znakomicie skonstruowany i animowany, pojawia się kilkakrotnie. To jego głos słyszymy w kilku scenach, kiedy przedstawia Elliota lub wygłasza kilkuzdaniowe filozofujące sentencje o nas ludziach, np.: „O ludzie… co się dzieje w waszych głowach?”, albo: „Jesteś tajemnicą. A tajemnicę czasami można rozwiązać, nawet jeśli rozwiązanie ma pozostać tajemnicą”, lub: „Nie jest moim problemem jeśli wyobraźnia, która daje światło jest tą samą, która projektuje cień. Nie rozumiem tego. Jestem tylko kotem i żyję tak, jakbym miał siedem żyć. Nie tak jak ty, z udręką posiadania tylko jednego: pierwszego i ostatniego.”

W La Phazz udało się twórcom zbudować nieprawdopodobny świat metafor. Te metafory w zaskakujący sposób są pokazywane przez ciągle obecnych na scenie wykonawców i ich niezwykły ruch, łączący elementy pantomimy, akrobatyki, break dance’u i tańca współczesnego. Oczywiście, jak w scenach z lalką Elliota, tak gra w masce/z maską jest wyjątkowa. Łącząc teatr cieni z teatrem lalek, grę w masce/z maską z tańcem w najrozmaitszych odmianach, Zero en Conducta uzyskała melanż formy lalkowej z oszałamiającą choreografią. Ta kombinacja jest zadziwiająca, stąd może tak wielka popularność dobrze już znanego gatunku animance (animation+dance): animowanego tańca, połączenia sztuki lalkarskiej i scenicznego ruchu.

Aktorzy w La Phazz  zdają się nie dotykać podłogi sceny. Oni płyną, ślizgają się,  przemieszczają się bezszelestnie. Ich sprawność fizyczna oszołamia. Budowane kombinacje i układy ruchowe zachwycają. A przecież nieustannie ich widzimy, widzimy ich twarze, które wszak nie przenoszą uczuć, emocji ani znaczeń. To jeden z elementów techniki Decroux, body mimu. Nie umiem opisać wrażenia wynikającego ze scenicznego ruchu Zero en Conducta. Zachwycał on już w Eh man hé, tu wydaje się jeszcze doskonalszy, choć pewnie jest inny. Taka świadomość ciała jest doprawdy rzadkością i zdarzało mi się ją spotykać w najznakomitszych zespołach. Do tego tancerze/aktorzy grupy są lalkarzami i wiedzą doskonale, co mogą animantów wydobyć .

Chyba czas już zgodzić się ze stwierdzeniem, że współczesny teatr, także teatr ożywionej materii, teatr lalek, wymaga nie tylko znajomości profesji lalkarskiej. Zwłaszcza że czysto lalkowych spektakli, w takim tradycyjnym rozumieniu, dziś już prawie nie ma. Współczesne lalkarstwo określa interdyscyplinarność. I nie chodzi tylko o taniec i lalki, może to być muzyka i lalki, cyrk i lalki, może być i aktorstwo + lalki.

 

Fot. Zero en Conducta

What Turns Us On?

Reprinted from: TEATR LALEK 2024, No. 1, pp. 28-31.

 

Tradition, including puppet tradition, can be analyzed in different ways. Two perspectives seem to be dominant. On one hand – the archaeological one, on the other – the one we would call historical. The former refers to phenomena, techniques, conventions that have passed and although we still remember them, sometimes recall them, but in reality they no longer exist, or at least they are not part of the arsenal of means used in contemporary puppetry today. The historical perspective allows to observe tradition in its continuous development, constant transformation, modification and ongoing changes, without affecting phenomenon’s essence.

The viability of puppet tradition varies in different European countries. It is relatively easy to determine whether forms created one hundred, two hundred or even five hundred years earlier have survived and are still used.

If we consider, for example, that traditional Polish puppet form is szopka, we must admit with regret that this genre is basically dead. Those interested must go to ethnographic museums or puppet museums to admire old creators’ masterpieces. Some of them luckily survived. Szopka itself, however, has basically been non-existent for several decades. Single ensembles that cultivate family or local traditions have survived to this day. Yet, traditional szopka, extremely popular for centuries, at the turn of the 19th and 20th centuries even initiated a new puppet genre – satirical szopka represented by dozens of political performances that achieved incredible success in the past and shaped biographies of many Polish puppeteers. There are no satirical szopkas anymore, although it might seem that modern times favor this artistic form in various versions – in theatre or television (to mention famous Polskie Zoo [Polish Zoo] from the 1990s). Szopka and its variants as theatrical performances is a thing of the past. (Only ethnographic and exhibition form of this genre is developing, thanks to szopka contest organized in Krakow, which has been organized continuously for almost ninety years, and this form, called krakowskie szopkarstwo [Krakow szopkas], was added to the UNESCO world list of intangible heritage of humanity a few years ago).

The same applies to one of the classic puppet techniques – stick puppet, which is mounted on a stick or a stand, manipulated from below, from under a screen, with puppet’s arms and legs hanging limply. In Poland, it was known as łątka from the 15th century, but it was also known in other countries, in Germany, France, not to mention the countries of Central and Eastern Europe. Many of us still remember dozens of wonderful stick puppet performances. Stick puppet, mainly thanks to Baj Theatre in Warsaw, which will soon celebrate its centenary, has shaped whole style of Polish children’s theatre. This is the past. This style has not been around for at least half a century. There is no stick puppet either. Stick puppet disappeared. Only students of puppet schools learn about it as part of learning course concerning various classic puppet techniques.

And rod puppet, a puppet placed on manipulator’s hand with two wires/rods for manipulating puppet’s hands held in puppeteer’s other hand? In Europe, it seems to have shared stick puppet’s fate. We do not see this technique today, and if we do, it happens only sporadically. Its origins go back to Indonesian wayang golek (where it is still alive). It was brought to Europe a hundred years ago by Richard Teschner and Sergei Obraztsov ensured its great career.

Both of these classic techniques, stick and rod puppet, are associated with the so-called downward manipulation technique. Perhaps final rejection of the screen by puppeteers in the 1980s made both of these techniques disappear.

Therefore, like Polish szopka, also some so-called classic puppet techniques can now only be seen in puppet museums and a certain European puppet tradition has ceased to exist. We can only analyze it from an archaeological and museum perspective.

On the other hand, when thinking about European puppet tradition, one can adopt a historical perspective and observe various puppet forms in their constant development. This applies primarily to three other classic European puppet techniques: shadow puppets, hand puppets and marionettes. Of course, it must be clearly noted that the fact that they belong to classic European puppet techniques does not mean that they have a European origin. Let us dwell a moment longer on marionette, a puppet suspended on wires or threads, which is undoubtedly the queen of classic puppetry and a symbol of puppet tradition.

We still encounter marionettes almost everywhere. Almost, because in Poland, for example, it is not obvious. In popular language, puppet theatre is called teatr kukiełkowy [stick puppet theatre], after stick puppet, a simple puppet on a stick, popularized by szopka and Warsaw’s Baj, which was most popular in the decades of the 20th century, when puppet theatre first broke into broad social awareness. Marionettes were, of course, known, but that was rather due to influence of Czech and Western European culture. In addition, the communist system prohibited use of marionettes as a form of ridicule or caricature of socialist people. Marionette theatres were closed in 1950s and this technique never regained its rightful importance in Poland, despite many and sometimes very successful attempts, including two revivals of Puppet Stage of Warsaw Chamber Opera under the direction of Lesław Piecka, or many successful seasons of marionette stage in Arlekin Theatre in Łódź under the direction of Waldemar Wolański.

Meanwhile, for the average European, marionette is synonymous with puppet theatre. This is the most perfect and most popular type of puppet. Certain types of marionettes have been preserved almost in their original forms throughout Europe. Suffice it to recall marionettes of Brussels Toons, Sicilian puppies, Belgian puppets from Liége, the Picardy ones from Amiens, the Italian ones from Luppi and Colla, and yet Czech Speibl and Hurvinek have over a hundred years of tradition, just like Austrian Salzburger Marionettentheater and many, many others. One could say it is a living tradition!

Of course, even these traditional theatres do not perform with old puppets. I do not think we have a chance to see puppets that are one or two hundred years old on European stages today. Puppets of Anton Aicher, creator of Salzburger Marionettentheater in 1913, are fundamentally different from puppets that this theatre – still operating – uses today. But… they are still marionettes. Other creators, such as Bernhard Leismüller in German Lindauer Marionettenoper have been running an opera puppet scene for several decades according to best 18th-century models of Joseph Pauersbach and Joseph Haydn. When we go out to the streets of Charleville-Mézières during puppet festival, we meet dozens of sometimes excellent solo puppeteers from various European countries. So, puppet tradition lives on! Both on the streets as centuries ago and in elite theatre halls across the continent.

But the point is that these traditional puppet techniques do not define modern puppetry. Fortunately, they still exist. Therefore, also in Europe, not only in Japan, China, Indonesia, India, and African countries, we can encounter a living tradition, especially marionette and hand puppet tradition. But contemporary puppet theatre develops differently. I think it has been around the turn of 80s and 90s of the 20th century that puppetry took a different path and it is now a way of partnership between a living actor/dancer/visual artist/circus performer and… a puppet.

It seems that most important features of contemporary puppetry, filled with various animants, concern the puppet itself and completely new relationships built between the puppet and its manipulator. Relationships that we did not know or practice before, at least on this scale. In the 20th century, an actor-puppeteer was not an equal figure or a partner to the puppet. He/she was a manipulator, a master of a created world, a world of imaginary characters created by visual artists, set designers and puppeteers. Sometimes manipulator remained invisible, sometimes he/she existed on stage alongside puppet. It is enough to recall performances of great artists of the second half of the 20th century, including Henk Boerwinkel, Erick Bass, Roman Paska, Massimo Schuster, to name just a few of the galaxy of puppet masters. Their visible or invisible presence was not really the most important thing. The most important thing was the puppet. And if it faded into the background (which often happened, especially in performances by institutional theatres), the voices of offended  spectators, concerned critics or militant orthodox puppeteers announced the approaching end of era of puppet theatre.

The new theatre of living matter completely changes these relationships. The actor appears next to puppet. It can perform various functions. Of course, actor is always responsible for manipulating inanimate forms and does it in an open way, which sometimes  can be invisible to the audience, because the manipulation technique itself may be hidden. But the actor is, above all, puppet’s partner, animant’s partner. He/she plays a stage character just like a puppet. And they are equivalent characters. A human actor does not dominate theatre space. He/she presents a world in which a human being – that is him/herself –  and an inanimate object function under the same laws.

Contemporary artists, the most outstanding ones (e.g. Neville Tranter, Hoichi Okamoto, Frank Soehnle, Nicole Mossoux, Ilka Schönbein, Duda Paiva, Michael Vogel, Yngvild Aspeli, Elise Vigneron) often look for their own, original means of expression. Also new animants, the ones completely different than traditional forms. But even those who draw on historical puppet techniques look for and find modern transformations for them. Let us take the example of Frank Soehnle, a student of Albrecht Roser. Soehnle’s puppets are fundamentally different from those of his master. So is Soehnle a traditional puppeteer? No, he is not, although – one can say that it was traditional puppetry that shaped him. Or perhaps rather inspired him!

I think that contemporary artists (of course I have in mind the most outstanding creators, contemporary masters, and we have many of them) draw from  European puppet tradition in two ways:

  1. Some continue tradition, let us say directly, aiming at virtuosity of the art of manipulation, such as Jordi Bertran, Bruno Leone, Gaspare Nasuto, Bernhard Leismüller, Janos Palyi, Bence Sarkadi, puppeteers from Salzburg or Spejbl and Hurvinek Divadlo and many, many others. They introduce dozens of changes to the construction of puppets, use new materials, build dramaturgy of performances differently, and yet they fit into puppet conventions and styles developed over the centuries. And they delight with their puppet mastery.
  2. Others are inspired by tradition and draw from it, but they look for their own individual means of expression. In recent decades, they have been exploring borderlands of arts, combining puppetry with other disciplines, such as dance, circus, visual arts and new media. And this puppet theatre fascinates us most. A new puppet theatre, completely different from the traditional one, for which we still cannot find a name. This is the theatre of Duda Paiva, Ilka Schönbein and Yngvild Aspeli, although the list of contemporary masters can be extended.

After all, European puppet traditions are the basis of every puppet activity. Without ancient mechanisms of Heron of Alexandria, Philo of Byzantium, or the automata of Jacques Vaucanson and Jacquet-Droz, there would be no today’s numerical puppets; without puppets depicted in the 14th-century Flemish engravings by Jehan de Grise, there would be no contemporary puppet virtuosos; without hundreds of puppeteers from the past, there would be no Josef Skupa, John Wright, Albrecht Roser and dozens of their heirs. A distinguishing feature of European artists is the pursuit of originality. But it is always based on knowledge of tradition. It is not always necessary to learn it, it is simply in us, it is an element of our culture.

So – what turns us on? Masters and tradition? Or perhaps a kind of opposition to masters, a kind of artistic rebellion and the dream of uniqueness, originality and otherness, which sometimes lead us to avant-garde ideas and solutions that are difficult to accept, and other times gain almost immediate recognition and admiration? When starting to create a theatrical work, we usually look for various inspirations: literary, artistic, sound. We test new materials and technologies, we are inspired by the world of spectacles widely available today, with which we sometimes enter into dialogue. But we are never guaranteed success. That is why the art of theatre is so fascinating. It is a constant field of experiment and, at the same time, an undying hope that on the other side of the theatre ramp we will find a sensitive audience who wants to meet us.

Contemporary puppetry is incredibly diverse. We cannot define it clearly. We move between terms: theatre of animation, theatre of live matter, theatre of animated forms; many use the misleading phrase theatre of form and as a result we return to the old puppet theatre, although it no longer exists in its classic form (screen). However, the name “puppet theatre” possesses a constitutional element to it: it is a puppet. Without its subjective presence, we are not dealing with a separate genre of theatre art. Hence, in recent decades, new terms for  theatre puppet itself have appeared: animant, hybrid, double, avatar. Once again, we take inspiration from arts that have richer roots, e.g. visual arts, hence collage forms, assemblages, varieties of bio-objects, animated sculptures, recovered objects… I recently proposed term animance to refer to the alliance of a dancer with a puppet, a genre that has been developing interestingly in recent years, but I am aware that this is only a tedious search to precisely define subject of our interests, research, studies and broad practice.

Because modern puppetry exists! This may not be very clearly visible in the perspective of institutional practices of puppet theatres (which are rather theatres of young audiences), and many independent groups that sometimes refer to all kinds of animants, but it is not the art of puppetry that is their primary goal, not the contemporary partnership of actor/performer and puppets attract their attention. This does not mean that such theatre does not exist. Just visit one of the European puppet festivals to experience richness of this genre. We have to look for puppeteers a bit. And this is also an element of European tradition. In the past we had plebeian, hieratic, aristocratic, artistic puppetry, but it was perhaps never universal as it happened in the socialist era. And let us hope it never happens again, although  longing for millions of spectators is still in the minds of many directors of post-Soviet theatres.

 

The article is an extended version of the text delivered in November 2023 in Prague (Czech Republic) during “European Puppetry” international conference.

Co nas kręci?

Pierwodruk: TEATR LALEK 2024, nr 1, ss. 24-27.

 

Na tradycję, także tradycję lalkarską, można patrzeć różnie. Wydaje się, że dominujące są dwie perspektywy. Z jednej strony – archeologiczno-muzealna, z drugiej – historyczna. Ta pierwsza odnosi się do zjawisk, technik, konwencji, które przeminęły i choć wciąż mamy je w pamięci, czasem przywołujemy, ale w rzeczywistości już ich nie ma, a w każdym razie nie należą dziś do arsenału środków wykorzystywanych we współczesnym lalkarstwie. Perspektywa historyczna pozwala obserwować tradycję w jej ciągłym rozwoju, nieustannym przekształcaniu się, modyfikowaniu i zachodzących zmianach, nie naruszających wszak istoty zjawiska.

W różnych krajach europejskich żywotność lalkarskiej tradycji wygląda rozmaicie. Stosunkowo łatwo można stwierdzić, czy przetrwały i wciąż są wykorzystywane formy powstałe sto, dwieście, a choćby pięćset lat wcześniej.

Jeśli uznamy np. że taką tradycyjną polską formą lalkową jest szopka – z żalem trzeba uznać, że gatunek ten w zasadzie umarł. Zainteresowani muszą się udać do muzeów etnograficznych czy muzeów lalek, by podziwiać arcydzieła dawnych mistrzów. Niektóre z nich szczęśliwie przetrwały. Sama szopka od kilku już dekad w zasadzie nie istnieje. Do naszych czasów przetrwały pojedyncze zespoły, które kultywują tradycję rodzinną czy lokalną. A przecież szopka tradycyjna, ogromnie popularna przez wieki, na przełomie XIX i XX wieku zapoczątkowała nawet nowy gatunek lalkarski – szopkę satyryczną, reprezentowaną przez dziesiątki przedstawień politycznych, które odniosły nieprawdopodobny sukces w przeszłości i ukształtowały biografie niejednego polskiego lalkarza. Szopek satyrycznych też już nie ma, choć mogłoby się wydawać, że współczesność sprzyja tej formie artystycznej w rozmaitych odmianach – teatralnych czy  telewizyjnych (by wspomnieć o słynnym Polskim ZOO z lat 90. XX wieku). Szopki i ich odmiany jako widowiska teatralne należą do przeszłości. (Rozwija się wyłącznie forma etnograficzno-wystawiennicza tego gatunku, za sprawą konkursu szopek krakowskich organizowanego nieustannie od niemal dziewięćdziesięciu lat i ta forma pod nazwą krakowskie szopkarstwo trafiła kilka lat temu na światową listę niematerialnego dziedzictwa ludzkości UNESCO).

Podobnie rzecz się ma z jedną z klasycznych technik lalkowych – kukiełką, lalką osadzoną na kiju czy podstawce, prowadzoną od dołu, spod parawanu, mającą bezwładnie zwisające ręce i nogi. W Polsce pod nazwą łątka była obecna od XV wieku, ale znano ją  przecież i w innych krajach, w Niemczech, Francji, nie wspominając o krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Wielu z nas pamięta jeszcze dziesiątki wspaniałych przedstawień kukiełkowych. Kukiełka, głównie za sprawą warszawskiego Teatru Baj, który wkrótce obchodzić będzie stulecie istnienia, ukształtowała styl polskiego teatru dla dzieci. To już przeszłość. Tego stylu nie ma przynajmniej od pół wieku. Nie ma też kukiełki. Kukiełka znikła. Uczą się o niej wyłącznie studenci szkół lalkarskich, w ramach poznawania różnych klasycznych technik lalkowych.

A jawajka, lalka osadzona na dłoni animatora z dwoma drutami/prętami do animacji rąk trzymanymi w lewej dłoni lalkarza? W Europie zdaje się podzieliła los kukiełki. Nie spotykamy tej techniki dziś, a jeśli nawet – to sporadycznie. Jej źródła sięgają indonezyjskiego wayang golek (gdzie jest wciąż żywa). Do Europy sprowadził ją przed stu laty Richard Teschner, a ogromną karierę zapewnił Siergiej Obrazcow.

Obydwie te klasyczne techniki, jawajka i kukiełka, wiążą się z tzw. oddolną techniką animacji. Być może definitywne odrzucenie parawanu przez lalkarzy w latach 80. XX wieku sprawiło, że obydwie te techniki zanikły.

Zatem, jak polska szopka, także niektóre tzw. klasyczne techniki lalkowe można dziś zobaczyć wyłącznie w muzeach lalek, a pewna europejska tradycja lalkarska przestała istnieć. Możemy ją analizować wyłącznie w perspektywie archeologiczno-muzealnej.

Z drugiej strony, myśląc o europejskiej tradycji lalkarskiej – można przyjąć perspektywę historyczną i obserwować rozmaite formy lalkarskie w ich nieustannym rozwoju. Dotyczy to przede wszystkim trzech innych klasycznych europejskich technik lalkowych: lalek cieniowych, pacynek i marionetek. Oczywiście trzeba tu wyraźnie zaznaczyć, że z faktu, iż należą one do klasycznych europejskich technik lalkowych nie wynika bynajmniej ich europejski rodowód. Zatrzymajmy się chwilę dłużej przy marionetce, bo też marionetka, lalka zawieszona na drutach czy niciach, jest bez wątpienia królową klasycznego lalkarstwa i symbolem lalkarskiej tradycji.

Z marionetką mamy do czynienia wciąż i niemal wszędzie. Niemal, bo dla przykładu w Polsce to nie jest oczywiste. W języku popularnym teatr lalek nazywa się teatrem kukiełkowym, od kukiełki, prostej lalki na drążku, upowszechnionej przez szopki i warszawski Baj, najpopularniejszej przez dekady XX wieku, kiedy teatr lalek w ogóle po raz pierwszy przebił się do szerokiej świadomości społecznej. Marionetki rzecz jasna były znane, ale to raczej wpływ kultury czeskiej czy zachodnioeuropejskiej. Na dodatek system komunistyczny zabronił posługiwania się marionetką, jako formą ośmieszającą czy karykaturyzującą człowieka socjalistycznego. Teatry marionetkowe w latach pięćdziesiątych XX wieku zostały zamknięte, a technika ta nigdy później nie odzyskała w Polsce należnej jej rangi, mimo wielu i niekiedy bardzo udanych prób, by wspomnieć dwukrotne odradzanie się pod kierownictwem Lesława Piecki Sceny Marionetkowej Warszawskiej Opery Kameralnej, czy prowadzoną przez wiele sezonów działalność sceny marionetkowej w łódzkim Arlekinie za dyrekcji Waldemara Wolańskiego.

Tymczasem dla przeciętnego Europejczyka to właśnie marionetka jest synonimem teatru lalek. To najdoskonalsza i najpopularniejsza odmiana lalki. Pewne gatunki, typy marionetek, zachowały się niemal w oryginalnych formach w całej Europie. Dość przypomnieć marionetki brukselskich Toonów, sycylijskie pupi, lalki belgijskie z Liége, pikardyjskie z Amiens, włoskie od Luppich czy Colli, a przecież i czeski Spejbl i Hurvinek to ponad stuletnia tradycja, podobnie jak austriacki Salzburger Marionettentheater i wiele, wiele innych. Można by powiedzieć, że to tradycja żywa!

Oczywiście, nawet te tradycyjne teatry nie grają starymi lalkami. Chyba nie mamy szans zobaczyć dziś na europejskich scenach marionetek mających sto czy dwieście lat. Marionetki Antona Aichera, twórcy Salzburger Marionettentheater w 1913 roku, zasadniczo różnią się od lalek, którymi teatr ten – wciąż działający – posługuje się dziś. Ale… to wciąż są marionetki. Inni twórcy, jak np. Bernhard Leismüller w niemieckim Lindauer Marionettenoper, od kilku dekad prowadzi operową scenę marionetkową według najlepszych XVIII-wiecznych wzorów Josepha Pauersbacha i Josepha Haydna. Kiedy wyjdziemy nawet na ulice Charleville-Mézières w okresie lalkarskiego festiwalu spotkamy dziesiątki niekiedy znakomitych solistów marionetkarzy z najróżniejszych europejskich krajów. Zatem tradycja marionetkowa żyje! Zarówno na ulicy, jak przed wiekami, jak i w elitarnych salach teatralnych całego kontynentu.

Rzecz jednak w tym, że te tradycyjne techniki lalkowe nie określają współczesnego lalkarstwa. One wciąż na szczęście istnieją. Zatem także w Europie, nie tylko w Japonii, Chinach, Indonezji, Indiach, krajach afrykańskich, możemy spotykać się z tradycją żywą, zwłaszcza marionetkową i pacynkową. Ale współczesny teatr lalek rozwija się inaczej. Myślę, że mniej więcej od przełomu lat 80./90. XX wieku lalkarstwo obrało inną drogę. To droga partnerstwa aktora żywego/tancerza/plastyka/artysty wizualnego/cyrkowca i… lalki.

Wydaje się, że najważniejsze cechy współczesnego lalkarstwa, wypełnionego rozmaitymi animantami, dotyczą samej lalki i zupełnie nowych relacji budowanych między lalką i jej animatorem. Relacji, których wcześniej, przynajmniej na taką skalę, nie znaliśmy i nie praktykowaliśmy. W XX wieku aktor-lalkarz raczej nie był równorzędną wobec lalki postacią, jej partnerem. Był animatorem, kreatorem tworzonego świata, świata wymyślonych postaci tworzonych przez artystów-plastyków, scenografów czy lalkarzy. Czasem pozostawał niewidzialny, czasem istniał na scenie równolegle z lalką. Dość przypomnieć spektakle wspaniałych artystów II połowy XX wieku, z Henkiem Boerwinkelem, Erickiem Bassem, Romanem Paską, Massimo Schusterem, by wymienić kilku spośród plejady lalkarskich mistrzów. Ich widzialna lub niewidzialna obecność w gruncie rzeczy nie była najważniejsza. Najważniejsza była lalka. A jeśli schodziła ona na drugi plan (co się często zdarzało zwłaszcza w przedstawieniach teatrów instytucjonalnych), natychmiast pojawiały się głosy obrażonych widzów, zaniepokojonych krytyków czy wojujących ortodoksyjnych lalkarzy obwieszczających zbliżający się koniec epoki teatru lalek.

Nowy teatr ożywionej materii całkowicie zmienia te relacje. Aktor pojawia się obok lalki. Może on pełnić różne funkcje. Zawsze rzecz jasna odpowiada za animację form nieożywionych i czyni to w sposób jawny, choć czasem niewidoczny dla widza, gdyż sama technika animacji może być ukryta. Ale aktor jest przede wszystkim partnerem lalki, partnerem animanta. Gra postać sceniczną podobnie jak lalka. I są to postaci równorzędne. Aktor-człowiek nie dominuje w przestrzeni teatralnej. Pokazuje świat, w którym istota ludzka, on sam, i nieożywiony obiekt funkcjonują na tych samych prawach.

Współcześni artyści, ci najwybitniejsi (np. Neville Tranter, Hoichi Okamoto, Frank Soehnle, Nicole Mossoux, Ilka Schönbein, Duda Paiva, Michael Vogel, Yngvild Aspeli, Elise Vigneron) często szukają własnych, oryginalnych środków wypowiedzi. Także nowych animantów. W zasadzie są one zupełnie inne niż formy tradycyjne. Ale nawet ci, którzy czerpią z historycznych technik lalkowych, szukają dla nich i znajdują współczesne przetworzenia. Weźmy przykład Franka Soehnle, ucznia Albrechta Rosera. Lalki Soehnle zasadniczo różnią się od lalek jego mistrza. Czy zatem Soehnle jest tradycyjnym lalkarzem? Nie, nie jest, choć – można powiedzieć – że to tradycyjne lalkarstwo go ukształtowało. A może raczej zainspirowało!

Myślę, że dziś z europejskiej tradycji lalkarskiej artyści (mówię rzecz jasna o najwybitniejszych twórcach, współczesnych mistrzach, a mamy ich wielu) czerpią w dwojaki sposób:

  1. Jedni kontynuują tradycję, powiedzmy bezpośrednio, zmierzając do wirtuozerii sztuki animacji, jak Jordi Bertran, Bruno Leone, Gaspare Nasuto, Bernhard Leismüller, Janos Palyi, Bence Sarkadi, marionetkarze z Salzburga czy Divadla Spejbla i Hurvinka i wielu, wielu innych. Wprowadzają oni dziesiątki zmian do konstrukcji lalek, wykorzystują nowe materiały, inaczej budują dramaturgię spektakli, a jednak wpisują się w wypracowane przez wieki lalkarskie konwencje i style. I zachwycają lalkarskim mistrzostwem.
  2. Inni tradycją się inspirują, czerpią z niej, ale szukają własnych indywidualnych środków wypowiedzi. W ostatnich dekadach eksplorują najczęściej pogranicza sztuk, łącząc lalkarstwo z innymi dyscyplinami, z tańcem, cyrkiem, sztukami wizualnymi czy nowymi mediami. I ten teatr lalek najbardziej nas fascynuje. Nowy teatr lalek, całkowicie inny niż ten tradycyjny, dla którego wciąż nie potrafimy znaleźć nazwy. To teatr Dudy Paivy, Ilki Schönbein czy Yngvild Aspeli, choć oczywiście listę współczesnych mistrzów można przedłużać.

Wszak, europejskie tradycje lalkarskie stoją u podstaw każdej lalkarskiej działalności.  Bez antycznych mechanizmów Herona z Aleksandrii, Filona z Bizancjum, czy automatów Jacquesa Vaucansona i Jacquet-Drozów nie byłoby dzisiejszych lalek numerycznych; bez pacynek zobrazowanych na XIV-wiecznych flamandzkich rycinach Jehana de Grise nie byłoby współczesnych wirtuozów pacynki; bez setek marionetkarzy z przeszłości nie byłoby Josefa Skupy, Johna Wrighta, Albrechta Rosera i dziesiątków ich spadkobierców. Cechą wyróżniającą europejskich artystów jest dążenie do oryginalności. Ale u jej podstaw stoi zawsze znajomość tradycji. Nie zawsze trzeba się jej uczyć, ona po prostu w nas jest, jest elementem naszej kultury.

Więc – co nas kręci? Mistrzowie i tradycja? A może raczej sprzeciw wobec mistrzów, swoisty bunt artystyczny i marzenie o wyjątkowości, oryginalności, inności, które niekiedy wiodą nas do pomysłów i rozwiązań awangardowych, trudno akceptowalnych, innym razem – zdobywają niemal natychmiast uznanie i zachwyt? Przystępując do tworzenia dzieła teatralnego z reguły szukamy najrozmaitszych inspiracji: literackich, plastycznych, dźwiękowych. Testujemy nowe materiały i technologie, inspirujemy się szeroko dostępnym dziś światem widowisk, z którym niekiedy wchodzimy w dialog. Ale nigdy nie mamy gwarancji odniesienia sukcesu. Dlatego też sztuka teatru jest tak fascynująca. To nieustanne pole eksperymentu i zarazem niegasnąca nadzieja, że po drugiej stronie teatralnej rampy znajdziemy wrażliwego odbiorcę, który chce się z nami spotkać.

Współczesne lalkarstwo jest niebywale różnorodne. Nie umiemy go jednoznacznie zdefiniować. Poruszamy się pomiędzy określeniami teatr animacji, teatr ożywionej materii, teatr form animowanych, wielu używa mylącego sformułowania teatr formy i w rezultacie wracamy do starego teatru lalek, choć jego w klasycznej postaci (parawanowej) już nie ma. Nazwa teatr lalek ma jednak w sobie element jakby konstytucyjny: to lalka. Bez jej podmiotowej obecności nie mamy do czynienia z oddzielnym gatunkiem sztuki teatralnej. Stąd pojawiają się w ostatnich dekadach nowe określenia samej lalki teatralnej: animant, hybryda, double, awatar. Znów wzorujemy się na mających bogatsze korzenie np. sztukach plastycznych, stąd formy kolażowe, asamblaże, odmiany bio-obiektów, animowanych rzeźb, przedmiotów odzyskanych… Sam zaproponowałem ostatnio określenie animance na alians tancerza z lalką, ciekawie rozwijającego się w ostatnich latach gatunku, ale mam świadomość, że to tylko żmudne poszukiwania, by precyzyjnie określić przedmiot naszych zainteresowań, badań, studiów i szerokiej praktyki.

Bo przecież współczesne lalkarstwo istnieje! Może niezbyt wyraźnie widać to w perspektywie praktyk instytucjonalnych teatrów lalek (będących raczej teatrami młodego widza), a i wielu grup niezależnych, które niekiedy odwołują się do wszelkiego rodzaju animantów, ale raczej nie sztuka lalkarska jest ich podstawowym celem, nie współczesne partnerstwo aktora/performera i lalki skupia ich uwagę. To nie znaczy wszak, że taki teatr nie istnieje. Wystarczy zajrzeć na któryś z europejskich festiwali lalkarskich, by doświadczyć bogactwa tego gatunku. U nas lalkarzy troszkę trzeba szukać. I to też pewien element europejskiej tradycji. W przeszłości mieliśmy lalkarstwo plebejskie, hieratyczne, arystokratyczne, artystyczne, ale chyba nigdy powszechne, jak to się zdarzyło w epoce socjalistycznej. I oby to się nigdy nie powtórzyło, choć tęsknota za milionami widzów tli się w głowie niejednego dyrektora postsowieckich teatrów.

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności

    You cannot copy content of this page