BTL tonie!

Najnowszą premierę BTL-u, 3 x M, czyli Moniuszko – Miłość – Miraże teatr zapowiada jako „zabawę formą”, recenzent lokalnego dziennika napisał po premierze, że „to idealna propozycja niezobowiązującej rozrywki, za to przygotowanej na najwyższym – dosłownie i w przenośni poziomie” (cytat za stroną internetową teatru). Obejrzałem przedstawienie dziś, kilka dni po premierze. Nie sądzę, abym trafił na jakiś szczególnie pechowy spektakl, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że BTL dotknął dna! Bernarda Bielenia, autorka scenariusza i reżyserka zarazem osiągnęła szczyty bezmyślności, dyletantyzmu, niewiedzy, złego gustu i zwyczajnej teatralnej bezradności. Porwała się nawet na napisanie scenariusza (to przecież tantiemy!), ujawniając silne grafomaństwo, co nierzadko zdarza się polskim reżyserom nieusatysfakcjonowanym pracą żadnego dramaturga, ani broń Boże dramatopisarza. Nie pomógł jej profesorski skład autorów realizacji, z Andrzejem Dworakowskim jako scenografem, Martyną Štĕpán-Dworakowską – autorką kostiumów, nawet mówiącym z off-u Krzysztofem Dziermą (sam Moniuszko), który pojawia się wyłącznie na projekcjach Krzysztofa Kiziewicza, ani wreszcie muzyka ojca narodowej opery. Jedyną zaletą tej propozycji są rzeczywiście atrakcyjne, a chwilami bardzo piękne, aranżacje pieśni Moniuszki opracowane przez Marcina Nagnajewicza.

Przenosimy się w świat XIX-wiecznych seansów stolikowych. Aktorzy wywołują duchy, paplają o miłości (czy raczej prymitywno-ludowym i dawno zakwestionowanym jej obrazie).  Za przeszkloną ścianą horyzontu dostrzegamy wyciągnięte z magazynu teatralnego i rozwieszone w przestrzeni lalki z Leć głosie po rosie Gołębskiej/Dobraczyńskiego/Bunscha, Nim zapieje trzeci kur… Szukszyna/Raua/Jurkowskiego, z kilku innych ważnych spektakli BTL-u z przeszłości. Oglądamy plejadę aktorów w skądinąd zaskakujących kostiumach, łączących cepeliowską ludowość ze współczesną swobodą, albo czarny frak z białymi kalesonami. Izabela Maria Wilczewska chwali się umiejętnościami akrobatycznymi na wiszących szarfach, Sylwia Janowicz-Dobrowolska prezentuje perlisty śmiech à la osiołek Porfirion Gałczyńskiego/Wilkowskiego, Kamila Wróbel-Malec kica do Moniuszki, Krzysztof Pilat, Paweł Szymański i Zbigniew Litwińczuk obleśnie pozują na wstydliwe panienki, Michał Jarmoszuk dwoi się i troi w roli Chochlika, ale niczego ocalić nie może, Łucja Grzeszczyk próbuje zaśpiewać najpiękniej jak umie, wszyscy zresztą dużo śpiewają, raczej słabo lub przeciętnie, wszyscy uruchamiają stare lalki w osobliwych pląsach w kółeczku, rzecz wszak o Moniuszce i jego czasach (o Boże!), nieokiełznanej miłości, sielance i reżyserskich mirażach.

Publiczność młodzieżowa, silnie skonsternowana, uprzejmie przełyka kolejne sceny, natomiast starsza – dość specyficzna – cieszy się z każdego obłapiania, niewyrafinowanych dowcipów sytuacyjnych lub tekstowych, które wreszcie rozumie. Na koniec pojawia się nawet współczesna naga gąbczana lalka chłopca (niby w stylu wielkich lalkarzy dziś?!), bo przecież Moniuszko Moniuszką, ale świat idzie do przodu, a my lalkarze-reżyserzy wraz z nim. Przez 70 minut wieje grozą. Czy twórcy pojawiających się w spektaklu lalek wyrazili zgodę na ich użycie? Czy mają świadomość, że ich wybitne kreacje plastyczne wykorzystano niegodnie i całkowicie wbrew intencjom autorów historycznych spektakli BTL-u? Przywoływanie Kursów Szelachowskiego/Dziermy/Dworakowskiego (w kontekście plagiatu), można włożyć między bajki. Gdzie Rzym, gdzie Krym – chciałoby się powiedzieć.

A jednak kraje mi się serce. Nawet jeśli „kicanie z Moniuszką” odniesie jakiś lokalny sukces frekwencyjny (publiczność wszak jest różna, różne ma gusty i oczekiwania), silnie boli dziś niemal całkowity upadek teatru, który przez lata wyznaczał poziom teatralnych i lalkarskich poszukiwań. Sam zostawiłem tu jakiegoś horkruksa, miałem udział w wyborze dyrektora na swojego następcę i muszę to wyznać: pomyliłem się. Minęło siedem lat. Z sezonu na sezon jest coraz gorzej i nie zmienią tego statystyczne słupki, wciąż dobre, satysfakcjonujące organizatora teatru. BTL ma nadal znakomite pracownie plastyczne, świetny zespół techniczny, oddaną i spolegliwą administrację wszystkich szczebli. Ma przede wszystkim zespół znakomitych aktorów. Niejeden raz uratowali oni wątpliwe reżyserskie propozycje. Ale od wielu już premier stoją w miejscu, nie mają wyzwań, nie mierzą się z niczym, co rozszerzałoby ich umiejętności. Młodzi, którzy wciąż tu lgną, szybko tracą energię przynależną ich wiekowi, a doświadczenia nie nabierają. Może tylko w szybszym rutynizowaniu się.

Na dodatek BTL jest przecież odniesieniem dla młodych adeptów lalkarstwa, których kształci białostocka Akademia Teatralna. Może to w sumie dobrze, że studenci tak rzadko oglądają spektakle profesorów. Jedni i drudzy czują się dzięki temu lepiej. Przecież realizatorzy i wykonawcy „kicania z Moniuszką” to w przeważającej większości profesorska kadra. Ci starsi mają jednak do czego się odwoływać w praktyce nauczycielskiej, ale ci najmłodsi?

Chyba nadszedł czas na zmiany. BTL, korzystający z najnowocześniejszego w Polsce budynku i wyposażenia, nie może się zadowolić niską komercyjną produkcją nastawioną na niewymagającego odbiorcę. Miasto, które szczyci się przynależnością do Unii Miast Lalkarskich, którego jednym ze znaków herbowych jest lalkarstwo, nie może zrezygnować z flagowego okrętu, jakim jest BTL. A ten okręt tonie. I jeśli dotąd nie wybuchł bunt na pokładzie, to tylko z braku odwagi, z troski o swoje rodziny i etatowe bezpieczeństwo. Bomba tyka!

 

Fot. Krzysztof Bieliński (ze strony BTL)

Zmarnowany temat

cof

W końcu czerwca ukazała się nowa publikacja Białostockiego Teatru Lalek z serii „Nasz BTL”. Właściwie dwie publikacje w jednej: „Scena dla dorosłych” i „Dzierma. Dworakowski. Szelachowski. 30 lat”. W zależności z której strony książki rozpoczniemy lekturę natrafimy bądź na kilkustronicowy tekst Bożeny Frankowskiej Scena dla dorosłych w BTL, w wersji polskiej i angielskiej, bądź (także w dwóch wersjach językowych) trzy rozmowy Tomasza Damulewicza: z Krzysztofem Dziermą, Andrzejem Dworakowskim i Wojciechem Szelachowskim. Pomiędzy tymi dwoma tematami znajduje się dwujęzyczny spis 76 przedstawień BTL z repertuaru dla dorosłych, od Historii o żołnierzu tułaczu Zdzisława Dąbrowskiego z 1962 do planowanej na jesieni br. premiery wg Becketta Końcówka. Akt bez słów i kilkadziesiąt zdjęć z tych przedstawień.

Chciałoby się zakrzyczeć: WOW! Nim jednak okrzyk ten wybrzmi, nasuwają się rozmaite pytania, wątpliwości, refleksje, które sprowokowały mnie do napisania tego tekstu.

Pierwsza książka zatytułowana Nasz BTL, sumująca sześćdziesięciolecie białostockich lalek, ukazała się w 2013 roku. Tytuł urodził się z potrzeby spisania wspomnień i doświadczeń ludzi, którzy teatr ten tworzyli od samego początku. Jedynie w odniesieniu do tych, których już nie było, Piotra Sawickiego i Joanny Piekarskiej, Andrzeja Dziedziula i Jana Wilkowskiego zdecydowano się zamieścić szkice krytyczne, ale i ich teatr przypominały przedrukowane rozmowy sprzed lat lub wspomnienia dawnych współpracowników. Jacek Malinowski po objęciu dyrekcji teatru postanowił kontynuować serię wydawnictw pod tytułem „Nasz BTL”. Zmienił szatę graficzną, którą znakomicie wymyśliła Giedrė Brazytė i od 2014 każdego roku ukazuje się atrakcyjny tomik dokumentujący działalność teatru. W latach parzystych jest to po prostu dokumentacja dwóch minionych sezonów (2014, 2016, 2018), w nieparzystych – książki tematyczne. W 2015 był to Nasz BTL. Festiwale, znakomita i kompletna publikacja pod red. Karola Suszczyńskiego o wszystkich festiwalach, które BTL organizował w latach 1972-2015. Dwa lata później było to zabawne wydawnictwo fotograficzne Nasz BTL. Od kulis, ze zdjęciami Bartka Warzechy i kolejną (po Scena ze sceny) smakowitą jednoaktówką Marty Guśniowskiej Kulisa. Teraz – scena dla dorosłych i jak należałoby przypuszczać jej główni twórcy ostatniego trzydziestolecia: Dzierma, Dworakowski, Szelachowski.

Teatr lalek dla dorosłych urodził się w Polsce po wojnie z potrzeby artystycznej, ale i z opozycji wobec popularnego rozumienia tego gatunku sztuki jako działalności teatralnej dla dzieci. Rozumienia wynikającego z założeń socjalistycznej polityki kulturalnej, choć i z ambicji i oczekiwań tworzącego się lalkarskiego środowiska. Miał wielu wybitnych przedstawicieli, od Władysława Jaremy poczynając, poprzez Andrzeja Dziedziula, Leokadię Serafinowicz, Zofię Jaremową, Jana Wilkowskiego, Wiesława Hejno, Krzysztofa Raua, Piotra Tomaszuka, by wymienić najważniejszych twórców, choć mierzyli się z tym gatunkiem i inni, osiągając niekiedy znakomite rezultaty. Niektórzy artyści, najbardziej nieustępliwi, zorganizowali – poczynając od lat 60. – osobne sceny w kierowanych przez siebie teatrach. Najwcześniej taką działalność podjęła Leokadia Serafinowicz w Poznaniu, nazywając ją nieco później Sceną Młodych. Najsilniej zaistnieli twórcy wrocławscy i ich Mała Scena. W 1972 o Scenę dla Dorosłych pokusił się Krzysztof Rau w Białymstoku, inaugurując jej działalność premierą Kartoteki Różewicza.

Od 1972 minęło z górą 45 lat i trzeba przyznać, że przez wszystkie te lata BTL był jedynym polskim teatrem lalek regularnie grającym dla widza niedziecięcego. Wspomniana na początku liczba 76 przedstawień dla dorosłych wystawionych przez BTL mówi sama za siebie (choć według przyjętych kryteriów pominięto kilka spektakli: np. Jedź czy Bramy). Ale… i tak to liczba wątpliwa. Trudno uznać spektakl Zdzisława Dąbrowskiego wg Ramuza z 1962 za spektakl dla dorosłych (trzeba by wówczas myśleć podobnie choćby o dziełach np. Wilkowskiego – Guignolu w tarapatach czy Zwytrale muzykancie – jako spektaklach dla dorosłych (!), a byłaby to spora przesada). Historia o żołnierzu była po prostu inteligentnym przedstawieniem, które wykraczało poza dziecięcego odbiorcę, proponowało coś nowego i znacznie starszej widowni, spełniało zatem wymóg, który dziś stawiamy przed każdym przedstawieniem dla dzieci: wielopoziomowość, rozmaitego rodzaju atrakcyjność (intelektualna, plastyczna, interpretacyjna). Z całej listy przywołanych w publikacji BTL-u przedstawień znaczną ich część trzeba po prostu wyrzucić, choć raczej nie z powodu adresata.  Z teatrem lalek dla dorosłych nie miały one bowiem nic wspólnego.

„Białostockie Lalki” mają przynajmniej dwa ukryte znaczenia. Jedno dobrze pamiętam z czasów kiedy sam znalazłem się w zespole BTL. Rozwiązywano wówczas (zarówno wewnątrz zespołu, jak i poza nim) skrót BTL – jako były teatr lalek. Z czegoś to przecież wynikało. Doprawdy konia z rzędem temu, kto by Scenariusz dla trzech aktorów, Kabaret Dada, Żywą klasę, serię Kursów Szelachowskiego, Cyrano de Bergerac, Rozmowy z diabłem, Płaszcz, Merlin Mongoł, Zamek, Komedianta, Spaloną powieść, Inkwizytora, Texas Jima, Jaśniepanienkę, Pięcioksiąg Izaaka, After play, Krzywą wieżę, Kandyda czy Słomkowy kapelusz (tę listę można znacznie rozszerzyć) uważał za lalkowe przedstawienia dla dorosłych. W zdecydowanej większości były to świetne spektakle, aktorzy BTL-u wpisywali się w nie całkowicie, a publiczność niejednokrotnie wiwatowała. Wynika to jednak z zupełnie innych powodów. Białystok, być może od czasów Bronisława Orlicza, nie ma atrakcyjnego teatru dramatycznego. W niektórych okresach przepaść pomiędzy BTL-em i Teatrem Dramatycznym  im. Węgierki była wielka. To na BTL-u wychowywały się pokolenia białostockiej inteligencji. Przyjęło się określenie, że coś się dzieje w „lalkach”, tj. w instytucji o nazwie Białostocki Teatr Lalek. I się działo! Nie zawsze miało to związek z lalkami i dziś też nie ma (tak z pewnością będą argumentowali moi oponenci; nie o lalkach to przecież, tylko o scenie dla dorosłych!). Na tym polega pomieszanie pojęć.

Kiedy budujemy refleksję na temat teatru lalek dla dorosłych, kiedy decydujemy się na wydanie publikacji, która będzie dostępna dłużej niż pamięć nawet najstarszych artystów, byłoby dobrze przemyśleć znaczenia słów. Białystok od lat nie ma sceny lalkowej dla dorosłych, zdarzają się – jak wszędzie – lepsze i gorsze przedstawienia, czasem także lalkowe dla dorosłych, ale pewnie więcej ich zobaczymy w Akademii Teatralnej przy Sienkiewicza, z pewnością w programie młodego festiwalu Metamorfozy Lalek w ramach jednej edycji. W tym kontekście najnowsza publikacja BTL-u jest po prostu myląca. Naprawdę chyba już mamy za sobą czas jubileuszowych wydawnictw teatralnych będących laurkami dla wszystkich poprzedników, nie wyłączając siebie. Mamy dostatecznie atrakcyjną grupę badaczy, krytyków, którzy mogą pokusić się o refleksję na temat naszych dokonań. Te publikacje nie są przecież adresowane do nas samych, nie mają łechtać naszych ambicji, mają za cel budowanie zaplecza dokumentacyjnego i teoretycznego uprawianej przez nas sztuki. A teatr lalek dla dorosłych to jedno z najistotniejszych zjawisk polskiego powojennego lalkarstwa. I Białystok doprawdy ma się czym poszczycić w tym zakresie. Dość przypomnieć garść tytułów z przeszłości: wspominana już Kartoteka, Niech żyje Punch, Nim zapieje trzeci kur, Zielona gęś, Dekameron 8.5, Turlajgorszek, Polowanie na lisa, Parady, Fasada, Biegun i wiele, wiele innych. W BTL-u odkrywano nowy repertuar, odświeżano środki lalkarskie, proponowano nowe lalkarskie konwencje, a jego aktorzy pokazywali kunszt sztuki animacji. Jest o czym myśleć, dyskutować, pisać.

Druga część publikacji BTL-u, wywiady z Dziermą, Dworakowskim i Szelachowskim w związku z ich trzydziestoleciem współpracy, też wymagałaby solidniejszej refleksji. To, co możemy tu przeczytać chyba nawet nie wykracza poza rozmowy i refleksje tych artystów ogłoszone w pierwszej publikacji Nasz BTL z 2013 roku. A – choć nie mają oni wiele wspólnego z białostocką lalkową sceną dla dorosłych, o czy sami mówili i mówią przy każdej okazji, także w omawianej publikacji – bez wątpienia zbudowali właśnie w BTL-u niezwykły gatunek teatru. Momentami tak silny, że wydawać by się mogło przesłaniał dokonania wszystkich innych artystów z BTL-em związanych. I im bez wątpienia należy się osobna publikacja. Ale któż się teraz podejmie pisania o lalkach dla dorosłych w Białymstoku, kto zastanowi się nad fenomenem Wojciecha Szelachowskiego i jego partnerów? Kto to wyda, skoro BTL odfajkował powinność?

Zmarnowany temat! Dwa zmarnowane tematy!!

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności

    You cannot copy content of this page