Zdarzają się aktorzy, którzy mają magnetyczną siłę przyciągania uwagi widzów. To rzadki dar, ale się zdarza. Bywa, że posiadają go lalkarze. Na świecie jest sporo mistrzów elektryzujących swoją pracą z lalką, dowodzących odrębności i siły tego gatunku sztuki teatralnej. Bywają tacy aktorzy i u nas. Może troszkę rzadziej, bo u nas dominują wieloobsadowe spektakle repertuarowe, których atrakcyjność ujawnia się w różnych elementach przedstawienia, niekoniecznie w aktorskiej pracy z lalką. Moja podręczna pamięć przywołuje Agatę Kucińską w Żywotach świętych osiedlowych sprzed dekady, kilka jej ról we Wrocławskim Teatrze Lalek, z Mamą w Piekło-Niebo w reżyserii Jakuba Krofty na czele. Narzuca się aktorska osobowość Marcina Bikowskiego z debiutanckiego Baldandersa czy późniejszego Bacona Teatru Malabar Hotel. Zachowałem w pamięci Natalię Sakowicz z Pobudki, jej pierwszego solowego spektaklu sprzed kilku lat.
Natalia Sakowicz wybrała rzadko u nas uczęszczaną ścieżkę kierowania własną karierą. Nie związała się z żadnym teatrem instytucjonalnym, nie podjęła stałej współpracy z jakąkolwiek grupą niezależną. Angażuje się do różnych spektakli, aktorskich i lalkowych, w teatrach miejskich i prywatnych, zdarzyła się jej nawet rola filmowa, ale wygląda na to, że o swoim życiu artystycznym chce i umie decydować sama. Po Pobudce przyszli Oddaleńcy (z Maciejem Cempurą), a teraz najnowsza premiera – Romans, której jest pomysłodawczynią i zarazem wykonawczynią. Oczywiście, jak każdy współczesny twórca korzysta z pomocy i umiejętności innych partnerów. Autorką tekstu Romansu jest Zuzanna Bojda, twórczynią lalki Marty – Olga Ryl-Krystianowska, za choreografię odpowiadała Iza Szostak, muzykę skomponował Maciej Cempura, nad światłem czuwa Maciej Iwańczyk. Teatr jest twórczością zespołową, ale w końcu zostajemy sam na sam z aktorem i jego umiejętnościami.
Tak jest w Romansie. Przez 70 minut jesteśmy twarzą w twarz z Natalią Sakowicz i jej lalką. Otacza nas skąpa przestrzeń wysłonięta kotarami, wyznaczona szarą prostokątną podłogą, na której po lewej stronie ustawionych jest kilkanaście różnokształtnych kieliszków napełnionych wodą. Do części z nich, co okaże się później, podpięta jest przenośna mikroklawiatura, pozwalająca aktorce kreować przestrzeń muzyczną poprzez zanurzanie w wodzie palców. Ale tak naprawdę jest Natalia Sakowicz i jej lalka.
Lalka jest naga, wielkości i kształtów aktorki, z nieco podobnie upiętymi włosami, choć niekoniecznie skopiowaną twarzą. Wykonana jest z gąbki i obszyta szarą materią, z widocznymi szwami i łączeniami, nie pokrywającymi się z anatomiczną budową ciała, ale bez wątpienia podkreślającymi jego urodę i atrakcyjność. Korpus zakończony głową, z rzeźbiarsko zaznaczonymi oczami i ruchomymi ustami, ma wyraźnie wymodelowane piersi i dwie żyły po bokach szyi. Dwa paski z przodu i z tyłu lalki łączą go z pasem biodrowym, a ten niewielki dystans pomiędzy korpusem i biodrami okazał się wspaniałym pomysłem Olgi Ryl-Krystianowskiej. Sprawia on, że lalka nabiera niezwykłej precyzji w animacji, staje się idealnym obiektem do ożywiania na scenie. Nogi i ręce lalki nie mają żadnych przegubów, ale znów ich znakomita konstrukcja pozwala na idealne kontrolowanie przez aktorkę zgięć kolan, stóp czy palców. Oczywiście ta doskonała konstrukcja lalki nabiera siły w rękach animatorki. Tak zdarza się, kiedy wirtuoz spotyka się z rewelacyjnym instrumentem. Trzeba rzecz jasna wielu godzin, by się wzajemnie zestroić, lecz jeśli to się powiedzie, możemy się spodziewać koncertu doprawdy mistrzowskiego.
Praca Natalii Sakowicz z lalką jest zaiste mistrzowska, choć mogłoby się wydawać: czym można wypełnić tę przestrzeń i czas? Jakiś taniec, jakiś popis wokalny, scena w siadzie na podłodze, inna sekwencja w pozycji pionowej. Kombinacji ruchowych nie ma przecież aż tak wiele, zwłaszcza że aktorka jest niemal bez przerwy w fizycznym kontakcie z lalką. A jednak! Nie będę opisywał szczegółów, by nie psuć przyjemności odbiorcy. Ale te drobne poruszenia, głaskania, pieszczoty, wychyły, zbliżenia i oddalenia, chwilami emanująca z obydwu ciał radość, przyjemność, bliskość, a czasem złość, niechęć, nawet obrzydzenie i odrzucenie, wreszcie deformacja lalki (też nie wspomnę jak dokonywana), budują niewiarygodną skalę uczuć, wrażeń, emocji. A zwłaszcza sensów.
Bo wprawdzie Romans jest wspaniałym przykładem na grę aktora z androidalną lalką, to jednak spektakl ma jeszcze sens, ma wymiar intelektualny. Pozwala budować ciekawe interpretacje, przeprowadzane zaskakująco. Pomysł Natalii Sakowicz – jak go postrzegam – jest rodzajem studium kobiecości. Młoda dziewczyna (aktorka) żyje ze swoją partnerką (lalka). Obydwie mają za sobą rozmaite doświadczenia. Teraz wreszcie mogą korzystać z przyjemności. Marzą, planują, wspominają, dzielą się czułością. Ale przychodzi moment zwątpienia, kryzys, czegoś zaczyna brakować. „W ciele ludzkim jest jedno nieodkryte miejsce – miejsce braku. Czegoś – czego? – brak” – mówi bohaterka. Zuzanna Bojda, autorka tekstu, świetnie prowadząca narrację, dialog, dramaturgię zdarzeń na scenie, przenosi wszystko, co dotychczas oglądaliśmy, na inne piętro. To nie jest związek dwóch kobiet! To kolejny kryzys, który co jakiś czas przechodzimy sami. To potyczka mnie z moim ja. A lalka jest tylko wyobrażeniem tego ja, które możemy unicestwić. I to się dzieje na scenie! Tak jak wcześniejsze wyobrażenia topiliśmy w wodzie (stąd w kieliszkach, teraz rozstawionych wzdłuż linii wyznaczającej początek sceny, miniaturowe plastikowe postaci – to wszystko, co odrzuciliśmy wcześniej), niszczymy samych siebie – tu rozczłonkowując lalkę, będącą dotąd partnerką.
Gorzki to spektakl. Czy ta wściekłość, której doświadcza bohaterka, rzeczywiście może przeminąć? Może wraz z macierzyństwem? Takim obrazem kończy się przedstawienie. Sakowicz, teraz karmiąca matka, trzyma przy piersi korpus lalki. Z pewnością teraz będzie inaczej. Córki powinny być bogatsze o doświadczenia matek.
Osobnym elementem spektaklu jest choreografia. Układy ruchów samej aktorki oraz jej działań z lalką, prowadzone są w różnych rytmach, niekiedy przebiegają w takich świadomych dysonansach, że aż trudno uwierzyć, że wykonuje je jedna aktorka. Innym razem poruszenia animanta i animatora dokonują się w takiej harmonii, że trudno nie uwierzyć w ukryte życie lalki. Albo po prostu znakomite lalkarstwo.
Bywa wcale nie tak często, że do niektórych spektakli chcemy wracać. Romans Natalii Sakowicz jest jednym z takich przedstawień. Obejrzałem go dwukrotnie i nie mogę się doczekać kolejnego spotkania.
Fot. Bartek Warzecha