Grand Prix tegorocznej edycji festiwalu Lalka też Człowiek przypadło amerykańskiemu artyście Kevinowi Augustine’owi, twórcy teatru Lone Wolf Tribe, za spektakl Body Concert. Kevin Augustine jest lalkarzem samoukiem, działa od ponad dwóch dekad, ma w swym dorobku sporo spektakli łączących lalki, taniec, aktorstwo i pewien rodzaj czarnego humoru, korespondującego z nazwą jego teatru: Plemię Samotnego Wilka. Wybrał ten rodzaj sztuki, ingerującej we współczesność, rozprawiającej o człowieczeństwie, by – jak sam mówi – uratować samego siebie.
Body Concert jest koprodukcją z kanadyjską (Quebec) grupą Les Sages Fous, która jakiś czas temu zapoczątkowała serię rezydencji artystycznych, z których kilkakrotnie korzystał Augustine, a jego spektakl jest pięknym efektem tej współpracy. Spektakl powstawał przez kilka lat, a jego kształt artystyczny wydaje się dziełem skończonym.
Przedstawienie, pozbawione słów, jest złożone jakby z etiud, przedzielanych wyciemnianiem przestrzeni scenicznej, co sprawia, że nie widzimy działań technicznych, wprowadzania nowych animantów, zmiany miejsca gry. Koncentrujemy się wyłącznie na precyzyjnie oświetlonych obrazach kreowanych przez artystę i próbujemy łączyć je w całość, budować wspólną ideę składającą się z animowanych medytacji wokół człowieka, elementów jego ciała, fascynującej brzydoty ludzkiej czaszki, nogi, ręki, gałki ocznej, nawet serca. Brzydoty – bo animanty Augustine’a przypominają obiekty plastynacji, polegającej od usunięciu z ludzkich organów skóry, wody i tłuszczów, nasyceniu ich rozmaitymi polimerami, by zatrzymać ich rozkład, ale też utrwalić kształt i kolor. Mogą się te animanty wydawać przerażające, ale zarazem fascynują, bo to mimo wszystko kreacje artystyczne, wykonane z gąbki i rozmaitych materiałów. Oglądamy zatem ruchome rzeźby mięśni, ścięgien i kości nieco ponadludzkich rozmiarów, ujawniające w działaniach aktora swój ruch, potencję, energię, niewyczerpaną witalność, ale i kruchość czy przemijalność.
Kevin Augustine ma jedynie przepaskę na biodrach i w konwencji teatru/tańca butoh, posługując się tymi paraludzkimi formami, medytuje nad istotą człowieczeństwa. Skojarzenie z butoh nie jest przypadkowe. Twarz aktora, jego ręce i nogi mają biały makijaż. Wszystko dokonuje się w niezwykle powolnym tempie i idealnie kontrolowanym ruchu. Sam temat i użyte formy, z arsenału ludzkiego tabu, to też element stylu butoh, teatru/tańca ciemności, mroku, ale i specyficznej wyrafinowanej estetyki.
Podczas oglądania Body Concert przypominały mi się sceny z przedstawień japońskiego mistrza Hoichi Okamoto, silnie czerpiącego z butoh i japońskich tradycyjnych form teatralnych, zwłaszcza w swojej ostatniej realizacji Vein (2009). Jedyna lalka Okamoto, współbohaterka wraz z nim przedstawienia, przyodziana była wprawdzie w czarną skąpą sukienkę, ale jej ręce i nogi (a także korpus) tworzyła plątanina przezroczystych rurek, z dominacją koloru krwi. Okamoto współgrał z pełnowymiarowym kobiecym animantem i choć dotykał innych tematów, był delikatniejszy w swojej estetyce, prowokował skojarzenia, od których trudno się uwolnić oglądając spektakl Augustine’a. Nawet struktura muzyczna obydwu przedstawień jest troszkę podobna. Elektroakustyczna, wielce atrakcyjna partytura Marka Brucknera w Body Concert, w partiach melodycznych wykorzystująca fortepian, obój i wiolonczelę oraz przejmujące wokalizy, w nastroju, w klimacie, wykorzystanych instrumentach przywołuje muzykę z Vein Okamoto.
Mam oczywiście świadomość, że te być może przypadkowe koincydencje, w niczym nie umniejszają wartości spektaklu Kevina Augustine’a. Raczej wskazują, że droga, którą wyznaczył Hoichi Okamoto jest ścieżką wciąż atrakcyjną dla współczesnych twórców odnajdujących na niej własne miejsce. Bo działania animacyjno-ruchowe Augustine’a z wykorzystanymi animantami nie mają sobie równych. Delikatność, precyzja, chciałoby się powiedzieć perfekcja ruchu anatomicznej struktury ręki czy nogi, drżenia mięśni, napięcia ścięgien są niezwykłe. Aktor korzysta z jednego metalowego drążka podtrzymującego te duże formy, podczas gry gros czynności wykonuje własnymi stopami, czasem swoją dłonią, bywa wkładaną w znacznie większą rękę lalki. Ludzkie protezy czasem zestawiane ze sobą, czasem jakby przymierzane do ciała aktora, budują oddzielne skojarzenia. Swobodnie odchylające się mięśnie ramienia i uda w jednej ze scen tworzą niezwykły obraz jakby dwóch rozkwitłych kwiatów. Monstrualnej wielkości gałka oczna (kula o średnicy bliskiej metra), niejako centralny punkt obserwacji wszystkiego, w jednej z końcowych scen staje się kobiecą piersią z pojawiającym się w miejscu źrenicy sutkiem.
W pewnym momencie Augustine wprowadza do akcji jedyną nieco inną formę wykorzystaną w spektaklu: to dziecko, o trupiej główce, widocznym szkielecie kręgosłupa oraz przezroczystych rękach i nogach. Sceną, która została nagrodzona w Warszawie oddzielnie (tzw. moment cudownej chwili), „jest raczkowanie i dotyk dziecka”, kończący się przylgnięciem do piersi. To ono raczkuje w stronę gałki ocznej/kobiecej piersi, a jego animacja jest doprawdy majstersztykiem.
W finale otrzymujemy zaskakującą perspektywę całego spektaklu – budujący obraz ludzkich więzi. Z lewej strony na scenie leży gigantyczne oko/pierś kobieca, nieco z prawej stoi mała, naznaczona delikatnością lalka dziecka, a pomiędzy nimi, w tle sceny, na specjalnym drucianym stojaku, anatomiczny ludzki kształt złożony po raz pierwszy w całość z ponadgabarytowej nogi, ręki i czaszki. Rodzina? Nadzieja? Balansujące ustawicznie na granicy życia i śmierci nietrwałe, kruche ciało człowieka.
Rzeczywiście, trudno nie zgodzić się z opinią wyrażoną przez innego słynnego amerykańskiego lalkarza, Basila Twista, że „w rękach Kevina najprostszy akt ożywienia materii nieożywionej staje się wydarzeniem niezwykle teatralnym”.
Na przestrzeni ostatnich trzech/czterech tygodni miałem okazję zobaczyć, spośród wielu innych, cztery wyjątkowe przedstawienia: Dom lalki Ingvild Aspeli/Plexus Polaire, Avatāra w koprodukcji Duda Paiva Company i Illusionary Rockaz Company, Dis Order Cat Smits Company i Body Concert Kevina Augustine’a. O wszystkich napisałem na tym blogu. I myślę, że one właśnie określają współczesne lalkarstwo. Nie wiem, czy kiedykolwiek było ono tak atrakcyjne, a przecież to tylko maleńki wycinek tego, czym zajmują się lalkarze i co możemy oglądać.
Fot. Piotr Krawczykiewicz