Teatr Gintarė Radvilavičiūtė  

 

 

      Zakończony kilka dni temu Baltic Visual Theatre Showcase w Wilnie był drugim już spotkaniem lalkarzy z Litwy, Łotwy i Estonii, prezentujących najciekawsze spektakle powstałe w krajach bałtyckich w ostatnich dwóch latach. Czy było to spotkanie lalkarzy? Trudno powiedzieć. Choć pokazano bodaj jedenaście przedstawień, zdecydowana większość twórców koncentruje się na rozmaitych realizacjach teatralnych i parateatralnych odwołujących się do najróżniejszych środków artystycznych, wśród których lalki bynajmniej nie dominują. Podobnie jak w innych częściach naszego regionu należą nawet do rzadkości i raptem dwie-trzy propozycje skupiają uwagę w kontekście współczesnego lalkarstwa. 

    Gintarė Radvilavičiūtė jest bez wątpienia jedną z tych artystek regionu, która rozumie, czuje i w zajmujący sposób wykorzystuje obecność animantów na scenie. Jest obecna w litewskim życiu teatralnym od dwóch dekad i zdążyła już nawet określić swój własny styl wyróżniający jej twórczość artystyczną. Polega on w największym skrócie na połączeniu ruchu scenicznego, tańca i działań animantów. Należy zatem do gatunku, dla którego w ostatnim czasie używam określenia animance (animants + dance) i który jest coraz silniej obecny we współczesnym lalkarstwie. 

   Artystka ukończyła studia teatralne i reżyserskie na Uniwersytecie w Kłajpedzie, a swoje prace realizowała w wielu litewskich i łotewskich teatrach lalek: w Kłajpedzie, Kownie, Lipawie i oczywiście w wileńskim Lėlė. Jest też autorką Virginii Wolf w Białostockim Teatrze Lalek (2019). Dla szerszej publiczności, także polskiej, jej twórczość kojarzyć się może zwłaszcza z wileńskimi przedstawieniami Piaskuna wg E.T.A. Hoffmanna i Portretów Doriana Greya Oscara Wilde’a. Podejmuje tematy mroczne, nasycone przenikaniem się żywego i nieżywego, grą odbywającą się pomiędzy różnymi rzeczywistościami. Z upodobaniem sięga do obrazów z przeszłości mieszających się ze sceniczną akcją. Przywołuje i ożywia wspomnienia. W centrum swoich zainteresowań stawia taniec, ruch, choreografię i grę z animantami. 

Tak też jest w spektaklu Wybór, pokazywanym w ramach Baltic Visual Theatre Showcase. To premiera sprzed dwóch lat, oparta na powieści pod tym samym tytułem (2017, wyd. polskie 2022), amerykańskiej psycholożki Edith Eger. Eger jest węgierską Żydówką, która jako nastoletnia dziewczyna, gimnastyczka i tancerka, trafiła wraz z siostrą i rodzicami do Auschwitz, gdzie rodzina została natychmiast rozdzielona. Kilka godzin po tym, jak jej rodziców zamordowano w komorze gazowej, Edith była zmuszona do tańczenia przed oprawcą, Josefem Mengele. Później trafiła do Mauthausen, z którego – wobec zbliżania się wojsk amerykańskich – wyruszyła w przymusowy „marsz śmierci” do Gunskirchen. Po wyzwoleniu obozu żołnierze wyciągnęli ją – ledwie żywą – ze stosu ciał. 

     Książka Eger była inspiracją do stworzenia przedstawienia. Historia autorki, która po kilkudziesięciu latach zdecydowała się spisać swoje wspomnienia, jest próbą uporania się z przeżytymi koszmarami, drogą uwalniania własnej wyobraźni od doświadczeń z przeszłości, wyjaśnienia, w jaki sposób nasz umysł staje się naszym więzieniem i wskazania drogi, którą musimy przebyć, aby odzyskać wolność. To droga nieustających wyborów. 

     Spektakl w zasadzie pozbawiony jest słów. Co jakiś czas z offu wypowiadane są krótkie teksty zaczerpnięte z powieści. Nie mają one związku z dziejącą się na scenie akcją. Niekiedy pojawiają się jakby w przerwach między kolejnymi obrazami. I nie stanowią linearnej opowieści, choć oczywiście pojawiają się w nich odniesienia do matki i dwóch córek, obozowej selekcji więźniów, padają słowa o bydlęcych wagonach, okrutnych strażnikach, oprawczym Aniele Śmierci. Poszczególne zdania nawiązują raczej do refleksji o przeszłości, siły wspomnień, duchowej pamięci, dziedzictwa życia. Są takim intelektualno-estetycznym esejem o ludzkiej godności, by przywołać kilka przykładów: 

– „Wspomnienia to często tylko fragmenty, krótkie chwile lub spotkania, które razem tworzą album z wycinkami naszego życia.”  

– „Pamięć to kraina nietykalna. A jednak jest pełna duchów.” 

– „Pamiętaj tylko, że nikt nie może ci odebrać tego, co ułożyłaś w swoim umyśle.” 

– „Przeżyłam, aby odnaleźć wolność, ponieważ nauczyłam się przebaczać. Nie wiedziałam wtedy, że przebaczanie innym nie jest najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobię. Osobą, której najtrudniej jest wybaczyć, jest ktoś, z kim wciąż muszę się skonfrontować: ja sama.” 

        Wsłuchiwanie się w te bezemocjonalnie wypowiadane teksty rzecz jasna może wzbogacić nasz odbiór spektaklu, ale nawet nie rozumiejąc litewskiego języka ani nie mogąc odczytać wyświetlanego nad sceną maleńkimi literami angielskiego przekładu, poddajemy się urodzie obrazu teatralnego, chwilami wirtuozerskiej. Tancerce towarzyszy czworo innych animatorów, choć w zasadzie nie widzimy ani ich postaci, ani nawet twarzy. Jedyną obecną na scenie aktorką jest Sigita Mikalaiskaitė 

        To znakomita tancerka, obecna w wielu wcześniejszych przedstawieniach Gintarė Radvilavičiūtė, przyciągająca i koncentrująca całkowicie uwagę widza. Widzimy jej twarz, czasem jedną lub dwie dłonie i najczęściej jedną nogę. Resztę otula czerń kostiumu, która wypełnia też przez większość spektaklu całą scenę. Wszelkie działania odbywają się w poprzecznej szczelinie światła albo w strumieniu silnego reflektora wycinającego krąg w centrum sceny (autorem znakomitych świateł jest Vilius Vilutis). 

Talent ruchowy i animacyjny Sigity Mikalaiskaitė miałem już okazję oglądać kilkakrotnie. Jej skupienie, precyzja, czystość wykonywanych ruchów z animantami – głową, nogą, ręką, korpusem bądź całą figurą czy powłoką ludzką – chwilami wprawia w zachwyt.  

         W te obrazy można wpatrywać się niemal bez końca. Wywołują one dziesiątki skojarzeń, nawet jeśli nie związanych ze źródłem inspiracji Radvilavičiūtė. Ale trudno nie interpretować na przykład wirujących wokół aktorki nóg jako radości z tańca. Albo usytuowanych w całym oknie sceny kawałków ludzkich ciał (głów, korpusów, nóg i rąk) jako swoistego albumu wspomnień, czasem natrętnych, czasem przyjemnych, albo męskich korpusów z głowami w jednakowym rytmie poruszających się między nogami wszystkich tym razem animatorów, jako scen przemocy. Wreszcie pięknego układu tancerki z wirującą we wszystkich kierunkach figurą mężczyzny jako sceny radości z bycia z ukochanym. Takich obrazów jest rzecz jasna więcej, choć wszystko dzieje się niespiesznie, w rytmie bardzo zróżnicowanej muzyki Rity Mačiliūnaitė. 

       

        Może słowo o jeszcze jednym obrazie. W końcowej części spektaklu pojawia się w całym oknie sceny jakby kurtyna zbudowana z przylegających do siebie prostokątnych pionowych płaszczyzn, przypominających żydowskie macewy. Nie ma na nich żadnych inskrypcji. Oświetlone są nierównym światłem wydobywającym jedne elementy, gubiącym inne. Ale każdą z tych płaszczyzn wypełniają dziesiątki twarzy, niektóre są wklęsłe, inne wypukłe, jedne pozwalające odczytać rysy twarzy, inne będące jedynie wgłębieniem. Swoista ściana płaczu! Albo mapa naszej pamięci, albo album naszych wspomnień.  To jeden z elementów wspaniałej pracy Julii Skuratovej, scenografki i autorki kostiumów do spektaklu. 

         Wybór można rozmaicie interpretować. Można się jednak w ten spektakl po prostu zapatrzyć. I doświadczyć przyjemności, choćby czysto estetycznej, jakiej coraz mniej dostarcza nam współczesny teatr. No, chyba że oglądamy Teatr Gintarė Radvilavičiūtė. 

 

Fot. Laura Vansevičienė

You cannot copy content of this page

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności