Yngvild Aspeli czyta Ibsena

Jak rzadko kiedy nie mogłem się doczekać nowej premiery Plexus Polaire. Znakomita międzynarodowa grupa teatralna założona i prowadzona od kilkunastu lat przez norweską artystkę Yngvild Aspeli dała się już poznać poprzednimi spektaklami: Cendres, Chambre noir, Dracula, nie wspominając o teatralnym wydarzeniu ostatnich lat, słynnym Moby Dicku. Wszystkie te spektakle opisywałem na tym blogu, pokusiłem się też o obszerny esej o twórczości Yngvild Aspeli, będącej bez wątpienia jedną z najciekawszych postaci współczesnego światowego lalkarstwa.

Tym razem Yngvild Aspeli sięgnęła po dramaturgię Henrika Ibsena, po dramat sprzed blisko półtora wieku: Dom lalki. Pojawienie się sztuki Ibsena w końcu XIX wieku było szokiem. Nikt wcześniej nie spojrzał z taką dociekliwością, precyzją i powagą na miejsce i rolę kobiety w ówczesnym mieszczańskim społeczeństwie. Jej prawo do bycia podmiotem i równorzędną postacią tak w rodzinie, jak w relacjach społecznych. To prawo było i wciąż jest kwestionowane, w znacznie mniejszym stopniu wprawdzie, ale nie brakuje przykładów dominującego patriarchatu, co sprawia, że sztuka Ibsena nie traci na aktualności. Choć zwietrzały niektóre sytuacje opisywane przez Ibsena, zmienił się język narracji, dawno zakwestionowany został rodzaj konstrukcji dramatycznej, istota problemu pozostała. Pozostało pytanie, czy miejsce kobiety to wyłącznie dom, dzieci, mąż, bycie przedmiotem, który traktuje się pobłażliwie i protekcjonalnie, nawet jeśli otacza się go miłością i troską? A gdzie przestrzeń na odkrywanie siebie, na rozpoznawanie własnych potrzeb, realizowanie marzeń, samorealizację właśnie?

Dramat Ibsena w wersji Yngvild Aspeli poddany został rzecz jasna skrótom, zrezygnowano z postaci służących, posłańca, uproszczono nieco konteksty poszczególnych zdarzeń, skrócono wiele kwestii. Mamy jednak wszystkie główne postaci – z Norą, jej mężem Torwaldem Helmerem – dyrektorem banku, ich trojgiem małych dzieci, przyjacielem domu dr Rankiem, przyjaciółką Nory sprzed lat Kristiną i czarnym charakterem sztuki Krogstadem, urzędnikiem bankowym, który udzielił przed laty pożyczki Norze na ratowanie zdrowia męża. Weksel, na którym Nora sfałszowała podpis swojego ojca, staje się powodem dramatu, w efekcie rozpadu rodziny, ale też przyczyną przemiany, jaka dokonuje się w Norze, decydującej się na opuszczenie męża, dzieci i domu. Nora dojrzewa do bycia sobą, już nie infantylną, piękną żoną, obsypywaną przez Helmera prezentami i pięknymi słowami, jego wiewióreczką, skowronkiem, słowikiem – pięknym ptaszkiem w złotej klatce. Uświadamia sobie, że zawsze była jedynie lalką, najpierw w domu ojca, później męża.

Najciekawsze oczywiście jest to, jak ten dom lalki wypada na scenie.

Aspeli zaczyna uwerturą: przed kurtyną pojawia się ubrana w czarny roboczy kostium. Opowiada o ptaku, który zderzył się z oknem jej pokoju, gdy ona sięgała na półkę z książkami i machinalnie wyciągnęła tom Ibsena. Figurkę ptaszka aktorka trzyma w dłoniach, a po chwili przekształca go w małą lalkę Nory. To rama spektaklu, inspiracja artystki, która sięgnęła po Ibsena. W finałowej scenie figurka ptaszka pojawi się raz jeszcze – martwego ptaka będzie trzymał  Helmer, siedzący – po odejściu Nory – samotnie na gruzach swojego troskliwie budowanego szczęścia.

Kiedy kurtyna odsłania się, widzimy mieszczański salon, obejmujący (patrząc od lewej) bożonarodzeniową choinkę (czas, w którym rozgrywa się akcja dramatu Ibsena), obok troje dzieci Helmerów upozowanych w grupę postaci, wygodną dużą sofę, za nią z prawej strony zawieszoną na stojaku lalkę Kristiny, w środku drzwi do salonu (na obrotowym podeście), dalej stojącego dra Ranka, stół z dwoma krzesłami, na prawym siedzi Torwald Helmer, wsparty dłonią o blat stołu. Wszystkie postaci lalkowe są naturalnej wielkości, w stylowych kostiumach z epoki. Ściany pokoju pokrywa tapeta w jasne pionowe pasy. Naturalistyczny obrazek, troszkę zaskakujący prostotą, zwłaszcza staroświeckością. Znacznie atrakcyjniej jawić się będzie przestrzeń gry w dalszych scenach, kiedy tapetę zastąpią fantazyjne konstrukcje, będące trochę siecią, która zaczyna oplatać bohaterkę, czy pajęczyną z poruszającymi się po niej pająkami wielkich rozmiarów (scenografia François Gauthier-Lafaye). Całemu spektaklowi towarzyszy dyskretna, ale wyraziście oddająca klimat i nastrój scen delikatna muzyka Guro Skumsnes Moe, budowana niekiedy na przedłużanych dźwiękach, szmerach, szumach, by w miarę czasu przejść w przejmujące wokalizy, zawsze będące tylko tłem dla dziejącej się na scenie akcji.

Yngvild Aspeli przemierza scenę z proscenium do centralnie usytuowanych drzwi, gdzie na roboczy czarny uniform nakłada piękną suknię (à la płaszcz) w granatowo-złoto-brązowych barwach. Staje się Norą Helmer, to jej salon, jej świat. Grając Norę Aspeli-aktorka prowadzi widzów przez całą Ibsenowską historię, którą opowiada z własnej perspektywy. Wchodzi w relacje ze wszystkimi postaciami, co i raz nawiązując dialog a to z mężem, a to z dr Rankiem czy Kristiną. Za każdym razem zmienia timbr głosu, charakteryzując poszczególne postaci. Robi to błyskotliwie i doprawdy niemal niewyobrażalne zdaje się ogarnięcie tego bogactwa przeobrażeń. W tych wszystkich scenach Aspeli jest ponadto jedyną animatorką człekopodobnych lalek. Przechadza się z nimi po salonie, zasiada na sofie, przy stole, czasem tańczy, po skończonej scenie pozując lalkowych bohaterów na stojakach lub wśród mebli. W scenach zabaw z dziećmi błyskotliwie umieszcza jedno na swoich plecach, drugie przyczepione do sukni, trzecie na rękach przed sobą. Nie ukrywa działań animacyjnych, bo to właśnie Nora kształtuje swój dom, jego mieszkańców oraz gości.

W planie ogólniejszym już cała pierwsza część spektaklu pokazuje zajmujący kontekst dramatu Ibsena. Nora jest inna, jest jedyną żywą postacią wśród występujących na scenie bohaterów. Nikt dotąd tego aspektu w taki sposób nie rozwiązał. Lalkowi protagoniści żyją jakby w swoich zamkniętych strukturach, można powiedzieć – są zamknięci w maskach, w z góry określonych kształtach, w swoich rutynowych działaniach i przyzwyczajeniach. Twarze lalek są pięknie rzeźbione, mają ruchome oczy, a zwłaszcza usta, które animatorka porusza w miarę potrzeb.

Ten aspekt lalkarskich zainteresowań Yngvild Aspeli ma też znacznie szerszy wymiar. Wielokrotnie w swoich wcześniejszych przedstawieniach artystka wykorzystywała lalki naturalnych rozmiarów. Zresztą z konwencji tej korzystają i inni twórcy, być może staje się ona najczęstszą praktyką współczesnych lalkarzy. Ale w Domu lalki mamy do czynienia ze zjawiskiem o znacznie szerszej skali. To jakby lalkowy teatr dramatyczny. W pewnym sensie jest to realizacja idei Edwarda Gordona Craiga dotycząca nadmarionety, lalki doskonałej, lalki zastępującej aktora. Lalki-postaci stworzonej do odegrania jednej jedynej roli. To może być interesujący trop dla współczesnego lalkarstwa. Z pewnością wart szczegółowszej analizy.

Druga część spektaklu Yngvild Aspeli troszkę komplikuje wrażenia. Z jednej strony, od momentu kiedy przewraca się świąteczna choinka w salonie Helmerów, powoli wkraczamy w świat już nie tylko psychologicznych perturbacji bohaterów, w których Aspeli-aktorka i grane  przez nią, a zarazem animowane, lalkowe postacie doskonale sobie radzą, ale przede wszystkim w świat teatralnych efektów, obrazów i wizji. Nora dostrzega jakiś poważny dyskomfort swojej sytuacji, zaczyna narastać w niej sprzeciw, bunt wobec zastałych realiów. Na jej sukni pojawia się mały kilkucentymetrowy pająk przemieszczający się z lewej na prawą, z góry na dół. Oczywiście, to mała lalka animowana przez aktorkę, ale to przede wszystkim symbol zagrożenia, opresji, która ją ogarnia. Wszystko to związane jest z pojawieniem się Krokstada, najpierw wyłącznie w drzwiach do salonu, później jednej z kilku lalek stale obecnych na scenie. Pajęczyna się rozszerza. Efektowne są sceny, kiedy z umieszczonych na proscenium zapadni wyłaniają się pewnie 30-centymetrowe pająki przebiegające w głąb sceny. Jeszcze większe poruszające się pająki pojawiają się na ścianach, wcześniej przykrytych tapetą.

W brawurowej scenie żywiołowego tańczenia taranteli przez Aspeli (przypomina się podobny obraz z Chambre noir) dochodzi do częściowego przekształcenia ciała aktorki w lalkę. Nogi aktorki zostają zastąpione przez sztuczne nogi o niebywałej giętkości, co pozwala ujawnić szaleństwo wpisane w tarantelę, kojarzoną ze skutkami ukąszenia przez pająka – tarantulę. Ta ucieleśniona metafora znajduje doskonałe uzupełnienie w przejmującej scenie zawładnięcia aktorką przez olbrzymiego pająka. Nora zostaje pochłonięta przez gigantyczną tarantulę o wielometrowych odnóżach. W rezultacie zostaje powołana do życia identycznie ubrana Nora-lalka ludzkich rozmiarów. Kulminacyjna jest scena, kiedy Helmer czyta list Krokstada, ujawniający fałszywy weksel podpisany przez Norę. Jej świat ulega totalnej zagładzie.

To właśnie ta druga strona komplikująca wrażenia. Nora zostaje niejako rozdwojona. Mamy Norę-Aspeli budującą coraz większy dystans wobec sytuacji scenicznej, i mamy identyczną lalkę Nory, będącą elementem wyposażenia domu Helmera. Aktorka i jej lalkowa postać wchodzą w relacje nie do końca przejrzyste. Komplikuje się to jeszcze bardziej, gdy Torwald Helmer, dotychczas wyłącznie lalka, uzyskuje zdublowaną postać aktora Victora Lukavskiego. W kluczowych scenach pomiędzy małżeństwem Helmerów mamy zatem cztery postaci: dwoje aktorów grających Torwalda i Norę, i dwie lalki wyglądające identycznie jak aktorzy.

Być może jednokrotne spotkanie ze spektaklem sprawia, że umknęły mi detale, że nie nadążyłem za wydarzeniami scenicznymi, że relacje Helmer-aktor/Helmer-lalka oraz Nora-aktorka/Nora-lalka zatarły się w mojej pamięci, że odniosłem wrażenie, że ten znakomity lalkowy spektakl w ostatnich obrazach staje się przedstawieniem czysto aktorskim, w którym lalki przestają odgrywać znaczącą rolę.

A może było to potrzebne z zupełnie innego powodu. W ostatnich scenach Nora-aktorka dokonuje unicestwienia świata, w którym dotychczas żyła. To unicestwienie dokonuje się za sprawą rozczłonkowania wszystkich lalek. Pozbawione rąk, nóg, głów, martwe korpusy Helmera, Nory, ich dzieci, Ranka, Kristiny i Krokstada są pożegnaniem ze światem, z którego bohaterce udało się uwolnić. Nora-Aspeli opuszcza scenę. Pozostaje Torwald-Lukavski, z martwym ptakiem w dłoniach i przejmującym wołaniem, choć nic już nie może się zmienić.

Dom lalki inspirowany sztuką Ibsena, w reżyserii Yngvild Aspeli i Paoli Rizza, jest przejmującym spektaklem współczesnego teatru lalek. Jego wymowa jest inna niż Ibsenowskiego oryginału. W nim Nora opuszcza świat, który ją ubezwłasnowolnił, Yngwild Aspeli ten świat po prostu niszczy. Może to słuszny kierunek.

 

Fot. Jonas Karlsson

Metamorfozy Lalek (1): “Dracula. Sen Lucy”

Miłośnikom sztuki lalkarskiej nie ma potrzeby przedstawiać francusko-norweskiego zespołu Plexus Polaire i jego liderki Yngvild Aspeli. Choć pokazywał on w Polsce przed kilkoma laty chyba jedynie Popioły, sława ostatnich premier – Moby Dicka według Melville’a i Draculi inspirowanego powieścią Stokera – dotarła do zainteresowanych wiele miesięcy temu. Pierwszą wersję Draculi, z podtytułem Siły ciemności, Aspeli zrealizowała w końcu 2021 roku w Niemczech, w koprodukcji Plexus Polaire i Puppentheater Halle, a kilka miesięcy później powstała druga wersja spektaklu z podtytułem Sen Lucy, eksploatowana wyłącznie przez Plexus Polaire. O niemieckiej wersji pisałem na tym blogu wkrótce po premierze (zob. https://www.marekwaszkiel.pl/2021/11/09/dracula/). Przedstawienie  zaprezentowane podczas białostockich Metamorfoz Lalek jest wariacją wersji drugiej.

I tu nasuwa się pierwsza refleksja, chyba ważna z polskiej perspektywy. Przyzwyczailiśmy się, że teatry „produkują” przedstawienia. Raz wychodzi lepiej, raz gorzej, ale premiera fiksuje ostateczny kształt spektaklu, którego eksploatacja może trwać nawet wiele lat; najczęściej bez nadzoru reżysera, mimo zmian obsadowych i upływającego czasu. Praktyka wielu zespołów na świecie jest całkowicie odmienna. Spektakl nie jest „produktem”, ale żywym aktem twórczym. Ostatni raz widziałem Draculę. Sen Lucy kilka miesięcy temu w Danii i jakież było moje zdumienie podczas białostockiego pokazu? Spektakl nie tylko ugruntował się w zespole aktorskim, ale zmienia się, zyskał nowe sceny, inne rozwiązania plastyczno-świetlne, wydaje mi się, że nawet kompozycyjnie poddany został korekcie, nie wspominając o precyzji animacyjnej i wizualnej.

Nie miejsce w tej krótkiej refleksji na szczegółowe opisy. Dość powiedzieć, że przedstawienie nieustannie żyje. Oglądając je po raz trzeci, odnajduję nieustającą przyjemność obcowania z dziełem artystycznym wciąż zaskakującym. Jak spotkanie z dziełem malarskim, które utkwiło w mojej pamięci, jak z ponowną lekturą książki, która mnie poruszyła, jak z filmem, który przy kolejnych oglądaniach ujawnia nowe szczegóły lub nowe konteksty. Tak też jest, czy raczej powinno być, ze spektaklem teatralnym. I nie chodzi tu wcale o lepszy czy gorszy dzień aktora czy widza sprawiający, że inaczej oglądamy to samo przedstawienie przy kolejnych spotkaniach. To, rzecz jasna, też wpływa na ostateczny efekt, ale najważniejszy jest proces twórczy, który powinien kończyć się w momencie zdjęcia spektaklu z repertuaru, nie wraz z zagraniem premiery.

Druga refleksja ma charakter ogólny. Lalkarze oczywiście mogą wystawiać, nawet z ogromnym aplauzem widzów, przedstawienia aktorskie. Tylko czy to są rzeczywiście lalkarze? Dracula. Sen Lucy pokazuje, że tematyka wystawianych spektakli może dotykać rozmaitych problemów, ale wykorzystywane środki teatralne muszą korespondować z uprawianym gatunkiem sztuki. W teatrze lalek, w teatrze ożywionej materii, podstawowym środkiem teatralnym jest animant i animacja. W przeciwnym razie powodujemy nie tylko bałagan myślowy, ale wręcz uniemożliwiamy wzajemne porozumiewanie się. Doświadczamy dziś tego na każdym kroku, w efekcie tracimy szansę kontaktu, komunikowania się między sobą i to nie tylko w zakresie sztuki.

Dracula Yngvild Aspeli osnuty jest na wątku transylwańskiego wampira i jego ofiary. Nierealne zdarzenia stają się sceniczną rzeczywistością. Twórcy Plexus Polaire wizualizują przed nami sceny, które możemy budować w wyobraźni, albo przeżywać we śnie, czy oglądać na ekranie dzięki skomplikowanym technikom montażu. Zobaczyć je na scenie można wyłącznie w teatrze ożywionej materii: nieustanne przemienianie żywego w nieożywione, rozczłonkowania postaci kilka sekund wcześniej poruszających się i oddychających, przepotwarzanie się bohaterów ludzkich w zwierzęce bestie i latające owady, działania przeczące grawitacji, a przecież realne, przetaczanie krwi „płynącej” po czerwonych nitkach oplatających tytułową Lucy, lewitację bohaterów, nie wspominając już o multiplikacjach, zwielokrotnieniu i transgresji. To wszystko oferuje Dracula. Sen Lucy – lalkowy spektakl Ingvild Aspeli i Plexus Polaire.

Wreszcie ostatnia refleksja odnosi się do interdyscyplinarności przedstawienia i nowoczesnego teatru lalek, teatru lalek dla dorosłych, którzy tłumnie wypełnili wczoraj salę Białostockiego Teatru Lalek. Aktor, animant, światło, wizualizacje, muzyka, kształt przestrzeni i jej wielokrotna zmienność, to elementy, które stanowią jedność, budują jednolity język przedstawienia, język teatru. Ten język nie składa się z poszczególnych elementów, ale z ich jednoczesnego scenicznego istnienia. Nie buduje go nieskończona ilość słów i utopiona w nich historia. Wyjątkowo dobrze sprawdza się popularna ekspresja językowa:  w i d z i a ł e m   przedstawienie teatralne! Aktor + plastyka w ruchu! Jeśli naprawdę chodzi nam o teatr ożywionej materii – niech ona istnieje.

 

Fot. Bugumił Gudalewski

The Old Puppet vs Lalka Nova

First edition (without footnotes and without illustrations): Lalka stara – lalka nova/The Old Puppet vs Lalka Nova, in: IMPULSY. MAPOWANIE NOWEGO TEATRU LALEK/IMPULSES. MAPPING THE NEW PUPPET THEATRE, edited by Mirosław Kocur, Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisłąwa Wyspiańskiego w Krakowie, Filia we Wrocławiu, Wydział Lalkarski, Wrocław 2022, pp.52-73.

            My lecture delivered in Wrocław at the „Lalka Nova” conference had no paper version. I limited myself to delivering a couple of reflections which the title of this international symposium evoked in me, a mere look at the contemporary theatre puppets (animants), and to showing and commenting upon some short fragments of puppet theatre performances from the last two decades. Performances which were in my opinion exceptional, prepared by artists whom I value and admire and whose work I have been trying to observe and describe for years. The list was of course too short, due to the limited time of my lecture (even though I had as much as an hour to use!), and because there is no film material from many premieres. Perhaps, for order’s sake, it is worth at the beginning at least listing the names of the artists and the titles of the performances which I took into account in my 40-minutes film (the dates of their premieres are given in brackets):

  1. Neville Tranter (Netherlands) – Schicklgruber alias Adolf Hitler (2003)
  2. Ilka Schönbein (Germany) – The Old Lady and the Beast (2009)
  3. Blind Summit Theatre/Mark Down (Great Britain) – The Table (2011)
  4. National Theatre London/Handspring Puppet Company (RPA) – War Horse (2007)
  5. Hoichi Okamoto (Japan) – Vein (2009)
  6. Frank Soehnle (Germany) – salto lamento (2006)
  7. Duda Paiva (Netherlands) – Bestiaires (2013)
  8. Blick Theatre/Loic Arpad, Johanna Ehlert (France) – Hullu! (2014)
  9. Puppet’s Lab /Veselka Kuncheva/Marieta Golomehova/Stoyan Boychev (Bulgaria) – I, Sizyphus (2013)
  10. Plexus Polaire / Yngvild Aspeli (France/Norway) – Ashes (2014)
  11. Latvian Puppet Theatre, Ryga/Duda Paiva (Latvia/Netherlands) – Golden Horse (2017)
  12. Zero en Conducta / José Antonio Puchades (Putxa) (Spain) – Eh man hé. La mecánika del alma (2018).

However, since the conference materials are going to be published, I shall undertake an attempt at formulating certain theses somewhat more extensively. They are indeed worth some reconsideration. It would be ideal to make a kind of a catalogue of puppets of the 21st century, defining their types, naming the forms which are now present on the puppet stage, and which determine the quality of today’s theatre of animated matter/theatre of animated forms/animation theatre, for this genre, not having precise definition, is something much broader than traditionally understood puppet theatre. The puppet, traditionally defined, dominated for many years. It was modified by the 20th century, but really changed in the last couple of decades. Not that they eliminated them from puppet shows. The puppet is still there and probably will be with us forever.

 

THE OLD PUPPET

Exactly: traditional puppet. If today we ask about the new puppet, in a natural way we contrast it with the old form: that is, the old puppet, for centuries filling the stages of puppet theatres in the whole world. Using the term “puppet” for all forms of puppet theatre of the past does not really raise any doubts. The puppet was always present in puppet theatre, it was its only actor. Puppets could mean different techniques: marionettes, glove puppets, rod puppets, stick puppets, shadows; also masks were included into puppetry, and, broadening this circle and broadening the area of our culture, also: handle puppets, animated sculptures, water puppets, bunraku or puppets on carts, mechanical puppets or those animated from a distance, puppets à la planchette, butter puppets and many more, whose names did not become common and perhaps even not all puppeteers know what they are (múa rối nước, karakuri-ningyō, pupi siciliani, wayang golek or wayang kulit, kheimeh shab bazi, kebe kebe, etc.). Each of those puppetry techniques has different varieties, often dozens of them, connected with their construction, the kind of material used, the way they are animated.

Let us have a look at the marionette, the classical puppet on strings or wires. Is not a stage marionette different from a trick marionette, Sicilian marionette, Belgian, Czech or Rajasthani one?… They have only one thing in common: they are all animated from above. But it is as if we called each car a Mercedes. And some of them have threads (from one to almost a hundred), some other – gimp (angler’s thread), strings or wires, one or more, the threads can be short or long, which basically makes those puppets different from one another. Not to mention the crutches, „the marionette’s soul”, whose constructions are endlessly varied. And there are puppets which have no crutches whatsoever. There are also original, sometimes very unique, puppets of particular artists, as for example the “standing marionettes” of Gustaw Dubelowski-Gellhorn, an Austrian artist of the second half of the twentieth century, small and complicated, unlike any other ones.

The same is true about hand puppets, rod puppets, even the simplest stick puppets. The way they are constructed is always connected with a specific culture, country, region, sometimes even with one particular theatre or and independent puppeteer. The same obtains to masks, shadow puppets and actually all kinds of puppets, which are sometimes reduced to the one commonplace, primitive, simplifying denomination: puppets! Out of ignorance, laziness, or common disregard of our discipline, which fills all our professional life.[1]

The oldest Polish name for theatre puppet is łątka. It was first mentioned at the end of the 15th century. We know it was a jester’s puppet, simple, easy to animate, it was meant to entertain. Mikołaj Rej wrote: „to sobie imi kugluje jako łątkami” [„he plays with them as with puppets {łątkas}”], and Jan Kochanowski: „wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom” [“They’ll put us in a sack, as they do with puppets {łątkas}”]. It is hard to say with all certainty what kind of puppet the łątka was. According to the most popular view (after the skomorokh tradition), it was a hand puppet. It seems, however, that it was a puppet on a short stick set into a stand, which the puppeteer held in his hand. This you may conclude from the oldest Polish iconographic testimony – the oil painting by Jan Piotr Norblin Les marionettes polonaises and a drawing by the same author Mar[chan]d de łóncki [łóntki?] ou lalky, where you can very distinctly see the construction of the puppets, the Polish puppets – which Norblin emphasizes in the picture’s title.[2]

Some artists liked to use that name and even today there are some that do. They have been attracted by its Slavonic-like sound, its Polishness, its delicacy, its poetics of a kind – all that although they used completely different techniques. It is enough to mention Marian Dienstl-Dąbrowa, who named his second marionette theatre – the one he founded in Lvov before the Great War – the Warsaw Łątki Theatre[3], or the contemporary artist, Tadeusz Wierzbicki – the inventor of reflected light theatre, who was tempted by łątka exactly as the name for his original puppets.

History of Polish puppetry abounds in periods when someone tried to name all the genre of puppetry with some particular term. Quite often, the terms marionette and theatre of marionettes were used[4], but this could also be jasełka (jasełek) or jasełka theatre[5], or – the most popular term referring to puppetry in 20th century – kukła, kukiełka and kukiełkowy theatre, which have been the bane of puppeteers’ life and a cause of much stress even up to now. It was especially strongly promoted by the pre-war Baj theatre in Warsaw, with Jan Wesołowski as its head. His opponent was Jan Izydor Sztaudynger, a supporter of marionette and marionette theatre as the general term. Finally, the winner was the term lalka, proposed by Jędrzej Cierniak, the head of the pre-war Institute of Folk Theatre, and the editor-in-chief of Teatr Ludowy [“Folk Theatre”] which opened its columns to the puppeteers. Cierniak proposed the term lalka and teatr lalek as the generic name and this name has stayed till our times. Łątka, so promoted by Cierniak and Sztaudynger to mean the marionette, or all kinds of puppets on strings or wires, animated from above, did not really catch.[6] Thus, since the nineteen thirties we have been using the same names, although a whole century has passed since those decisions and puppet theatre has undergone an incredible metamorphosis. 

In the context of lalka nova, which is proposed today, the so-called classic puppeteering techniques are amazingly well. Especially marionettes, hand puppets or shadow puppets. We can encounter them literally everywhere. From the Polish perspective you cannot see it so clearly perhaps. Marionettes, chased away from puppet theatre in the times of social realism, are rare here. They appear in theatre only sporadically, although everyone remembers the brilliant two-times appearance of Marionette Stage of the Warsaw Chamber Orchestra[7], several days of marionette theatre on, specifically built for that purpose, stage in Arlekin Theatre in Łódź, under the artistic management of Waldemar Wolański, or sporadic, yet present, Polish marionette soloists, like for example Krzysztof Falkowski in Lanckrona near Cracow.[8]

Hand puppets had a much livelier career in Poland after the war. There were times when they almost prevailed in Polish puppet theatres. Today you don’t meet them so often, but they have not gone out of use, as opposed to rod puppets, the technique popularized in Central and Eastern Europe by Siergiey Obrazcov, which brought many successes also to Polish puppeteers, and today is almost only a school subject for students in theatre academies. A similar thing has happened to simple stick puppets. You can see a little more life nowadays in the Polish shadow puppets theatre, which has never been a Polish specialty, and also today the results are far from the effects achieved by shadow puppet theatre artists in the world. So, with a little bit of generalization, we can say that classic puppeteering techniques in Poland are indeed in great crisis.

However, when we change the perspective from Polish to international, when we look east (especially Far East), west (nearer and farther), south and north, we will discover that classic puppetry techniques are not only common but also very popular, bringing a lot of satisfaction to the artists and first of all, to the audience. Marionettes, hand puppets and shadows prove the undying attractiveness of puppetry, both in its popular and artistic version. And, who knows if for the majority of spectators, they are not the essence of puppeteer’s work still. In their classic form they are still present on hundreds of puppet stages all around the world, in spaces that are definitely commercial but also in the circle of artists focused on the artistic shape of their performances.

For still it is really hard to take one’s eyes away from the Japanese ningyō-jōruri, the Vietnamese water puppets, Indonesians wayang, Chinese hand puppets, rod puppets or marionettes, the Turkish Karagöz, kebe kebe of Kongo, Sogo Bo of Mali, the Brazilian mamulengo, Sicilian puppets, opera marionettes from Salzburg or Lindau, the Toon Theatre of Brussels.[9] It seems almost incredible that traditional forms, sometimes many centuries old, still exist, still delighting their audience. Moreover, even though they undergo great changes due to the change of the cultural context in which they are present, the change of audience, of artistic taste – still they retain the charm of the old times, of many centuries of tradition.

The other face of world puppetry are all those more commercial, or strongly commercial, varieties of marionette or hand puppet shows. How very often we can see them as accompanying events at great festivals, on streets and yards, or during thousands of local fairs, addressing the ordinary spectator, who seldom visits theatre, but in an open space often focuses his or her attention on puppeteers and their art.  Sometimes they are very high-level! 

The old puppet is then very strongly present in the contemporary theatre world.[10] You can see that even in the central and eastern European repertoire theatre. However, you find it in theatre for young audiences rather than in puppet theatre, because in this part of Europe dramaturgic interests quite strongly move the emphasis of “puppet” plays away from the visual form and the construction of the puppets onto the actor, the word, literary text, the construction of events and the subjects risen in the performance. For over a century, the puppet milieu has been suffering from a shortage of repertoire, although in the last decades (at least in Poland) this has finally been overcome. It is hard to disregard, however, that together with the development of puppet theatre dramaturgy, especially in the last decades, the space of the puppet – as a work of an artist: a craftsman or a scenographer – has been limited. Today, puppet theatre artists almost cannot cope with the many characters filling the new puppet theatre dramaturgy: not personal or animal ones, but first of all with objects, or ones derived from various concepts-characters. How are you supposed to show: scissors, a needle, a comb or a sheet of paper (avoiding literality or a rather silly – even if visually attractive – actor’s costume), not to mention a puddle, a hole in a stocking, Noniek [Noer] (a character who keeps saying “no nie” “No?”), Kaszalot (play of words again, kaszalot meaning a sperm whale, but here a character which sprung up from groats, kasza), bird’s poo, a tram stop etc., not to rub shoulders with banality, infantilism or naivety?

 

THE OLD NEW PUPPET

The problem of repertoire appeared among the puppeteers long ago. The artists of the turn of the 19th and 20th centuries, coming to puppetry from completely different environments: literary, visual arts, theatre, or pedagogy, having previously nothing to do with puppet theatre which mimics or even copies reality, were trying, by the use of puppets on stage, to change theatre art in general. Puppets were often for them a new medium, a creative and entirely artistic one, thanks to which the art of theatre could eventually become a fully theatric theatre, fully created by the artist, just like the space on stage, the decorations, or a new kind of drama.

Alfred Jarry, Maurice Maeterlinck, Pierre Albert-Birot and others write plays for the new theatre, often giving them the comment “for puppet theatre,” more for an imaginary puppet theatre than for a real one, and there were indeed many attempts at staging new drama, also symbolic one. Puppets, masks, and various non-personal forms appearing instead of actors (or side by side with actors) came into new artistic practice in many puppet theatres as well as experimental ones. They were now designed, and also made, not by artisans as of yore, but by visual artists seeking a new language that could express their ideas – why not in theatre? Visual artists, such as Sophie Täuber-Arp, Otto Morach, Fernand Léger, Fortunato Depero, Enrico Prampolini, Pablo Picasso, Alexandra Exter, Kurts Schmidt, the artists from Laboratoire Art et Action, Oscar Schlemmer, Geza Blattner… – this list could be really very long – experimented with puppets in the spirit of new directions in art: symbolism, cubism, formism. Theorical discussions concerning the puppet – a potential actor, or, for some – the ideal actor, discussions unlike any that were ever to follow – were run by Edward Gordon Craig, Vsyevolod Meyerhold, Aleksander Tairov, Vladimir Sokolov, to mention just a few legendary artists.

In a certain sense, the experiences of avant-garde artists of the beginning of 20th century also focus on lalka nova. Anyway, they focus on the new puppet different from the old puppet mentioned above. If I allow myself, in spite of that, to reserve the term lalka nova (in accordance with the idea of the conference in Wrocław) to the experiences which are contemporary to us, thus to the turn of 20th and 21st centuries, it is because I can see the difference in character between the puppeteering practices from the beginning of 20th century and of 21st century.

I have taken the liberty of using the term „old new puppet” in order to emphasise two very distinct aspects of its presence on stage in the 20th century. In the visual shape, it was new, past any doubt: actually, it did not imitate man, which was a distinguishing feature of the old puppet. Even if it was to impersonate a human figure, it was built out of geometric shapes, it was a kind of a composition of various surfaces or forms, as discs, cylinders, cones, making it totally unreal. It was an artistic creation, not a copy of a live person. The other aspect of the presence of the puppet on stage (or of “marionettized” actor) in 20th century theatre is the matter of its partnership on stage. In the first decades, the actor/animator was invisible. And even if the actor appeared on stage, he or she performed in the role of a puppet, not its animator. Their costume made them similar to the created world of objects on stage. In that sense, we stayed in the circle of old puppeteer’s ethics. The puppets themselves were new, they were different, they were like nothing before, but still they were marionettes, hand puppets, flat forms, building a homogenous theatre image, full of poetry, metaphor and absurd.

After WWII, puppeteers used the experiences of modernism much more fully, and developed them. The old new puppet, in a strong and broad stream, entered the most interesting European theatres. It was almost always different, almost always original, it was a revelation, and yet we remained in the world of the so-called classic puppeteering techniques. The open-wirework puppets of Alfred Köhler from Die Klappe – are still marionettes; the puppets of Jan Wilkowski/Adam Kilian – are rod puppets or hand puppets, even their chess figures in Dekameron 8’5 fit into the traditional puppeteer’s arsenal, just like the innovative puppet forms of Margareta Niculescu in the Romanian Tandarica, the flat puppets of Franciszka Themerson in Marionetteatern of Michael Meschke in Stockholm, the puppets of Andrzej Dziedziul, the paper forms of Claude and Colette Monestier, the wooden constructions of František Vitek or Petr Matásek, the long-time partners of Josef Krofta in the Czech theatre Drak, the incredible creations of Jadwiga Mydlarska-Kowal, of Henk Boerwinkel from the Dutch theatre Triangel, the meccano brick constructions of Enrico Baj from Théâtre de l’Arc en Terre of Massimo Schuster, the puppets of Roman Paska from Theatre for the Birds or even the enormous puppets of Peter Schumann from Bread & Puppet Theatre. Such old new puppets still appear in puppet shows. It is enough to mention a couple of Polish examples from the last decade, like Złoty klucz [The Golden Key] by Ośnica from Theatre Banialuka, directed by Janusz Ryl-Krystianowski with puppets by Julia Skuratova/Rafał Budnik, Joanna Gerigk’s Kichot with Czech partners in the Wrocław Puppet Theatre, or Paralele, the theatre-and-film production of Marek Zimakiewicz, created in the time of the pandemic.

 

LALKA NOVA – THE NEW PUPPET

The time of lalka nova as understood by the Wrocław conference, begins – in my opinion – in the nineteen nineties. Of course, there were some signs of its coming much earlier, even in the fifties, but only in the last decade of the previous century it become so widely spread, dominating the practice of artists and theatres associated with the most interesting contemporary works in the art of animated form theatre/animation theatre, most generally – in puppet theatre. Lalka nova more and more often assumes the name of animant, invented to describe “an absolutely random object, material or non-material (e.g., a shadow) – animated by an artist-animator.” An animant can be any puppeteering technique, “any object, a piece of cloth, even a streak of light, but treated as a character on stage, a partner in dialogue, a vehicle of idea, an esthetic object building a metaphor – something that the actor brings onto stage and shows the audience as the third element of the show. The essence of theatre is the meeting between the actor and the spectator. The essence of puppet theatre is the meeting of three partners: the actor, the spectator and the puppet.”[11]          

It seems that the most important feature of today’s puppetry, filled with various animants, concern the puppet itself and the entirely new relations built between the puppet and its animator. Relations which we did not know or practice before, at least not on such a scale. In the 20th century, the actor-puppeteer usually wasn’t a character on equal footing with the puppet, its partner. He was an animator, a creator of the created world, the world of invented characters created by visual artists, scenographers, or puppeteers. Sometimes he or she remained invisible, sometimes he existed on stage parallel with the puppet. His or her visible presence was basically not the most important thing. What was the most important was the puppet. And if it moved back to the second plan (which often happened), immediately there appeared the voices of outraged spectators, worried critics or militant orthodox puppeteers announcing the imminent end of the epoch of puppet theatre.          

New theatre of animated matter changes those relations completely. The actor appears side by side with the puppets. He can perform different functions. Always, of course, he is responsible for the animation of inanimate forms and he or she does it in an overt way, however sometimes invisible to the audience, because the animation technique can also be hidden. Yet, the actor is, first of all, the puppet’s partner. He plays a character on stage just like the puppet does. And those characters are on equal footing. The human actor does not dominate the theatre space. He or she shows a world in which the human being (himself or herself) and the inanimate object function on the same rights.

It was perfectly shown in the performances of Hoichi Okamoto, a Japanese artist, whose Kiyohime Mandara (1987) opens a new puppet theatre reality.[12] The characters created by the actor’s movement resembling dance, using masks covering his own face and the face of the puppet, performing surprising transformations (sometimes the puppet is Anchin the monk, sometimes – a woman, the artist himself is the mask animator – or, when he shows his face painted white, one of the characters), all that made it difficult to tell the puppeteer from the puppet and from the story without words. The precise, intimate, slowed-down, virtuoso animation, uniting Anchin and Kiyohime, joining their bodies together, permeating each other, evoked a hypnotic effect. Elaborate costumes-textiles which the actor and the puppet were wearing, unexpectedly changed into different ones. The sand-coloured coat of the monk, whose head was covered with a flat straw Buddhist hat, by pulling a couple of hidden strings transformed into the red kimono of Kyohime, whose thick black hair surrounded the head of the puppet. In the performance, Okamoto had several times sported such surprising metamorphoses, realized before the spectator’s very eyes, demonstrating at the same time the power of erotic elation of the intertwined bodies of the lovers. At times it was hard to guess if the actor’s bare legs belonged to the girl, the monk and perhaps both the characters, who were lost in the act of love.

Almost at the same time in Amsterdam, Neville Tranter, the founder of the Stuffed Puppet Theatre, was developing his own theatre language.[13] Tranter decided to use completely different puppets, to a certain extent derived from Jim Henson puppets, but enlarged, legless, with only the body and very mimic faces with enormous mouths and eyes, as well as giant hands, next to which the respectable figure of Tranter-actor himself becomes small. Tranter’s puppets look like caricature, they are grotesque, have expressive colours, sharp make-up and aggressive costumes. All these elements make them stand out on stage; it takes their inanimate shapes out to the first plan.

Neville Tranter is also a master of animation and interpretation. He speaks for all the characters, modulating his voice, changing its timbre and puts himself in such positions in relation to the puppet, that often we cannot see not only the movement of his lips, but also his face. Whereas we can see the face of the puppet and its excellent articulation perfectly. Tranter is a dramatic actor and – just as Hoichi Okamoto has brought into puppet performances his awareness of the body and the technique of butoh dance – Tranter has brought into play his actor’s workshop. His Schicklgruber alias Adolf Hitler, regardless of puppeteer’s virtuosity, is a masterful actors’ creation of more than ten characters. Tranter creates the roles played by the puppets (among others, Hitler, Ewa Braun, Joseph Goebbels, Hermann Göring), but also their animator, as an actor he is sometimes the servant of the puppet characters or a live butler to Hitler, playing for example the character of Heinz Linge. This multiplicity of roles played by a single artist has since that time become one of the distinctive features of contemporary puppetry, but not many have achieved such mastery in this area.

One cannot but mention here Tadeusz Kantor and his Umarła klasa [Dead Class], which inspired many modern puppeteers. Although Kantor used puppets much earlier, from Śmierć Tintagilesa [The Death of Tintagiles], a performance he created as a student in Cracow before the Second World War, however that performance was still in the old puppet formula.

In the Dead Class he no doubt set a direction which the contemporary puppet theatre was later to follow. He brought the actor and the mannequin, which he called bio-object, to meet each other. Kantor was of course no puppeteer (however he later worked mainly with puppeteers – e.g., during international workshops). His bio-objects were not animated, at the most, they were given some limited kinetic possibilities. Puppeteers went much further, but their starting point were the achievements of Tadeusz Kantor. Hoichi Okamoto or Neville Tranter developed them, possibly not inspired by Kantor at all. Into puppet theatre, they brought new disciplines: dance and actor’s skills. And ever since, many of the most outstanding puppeteers have equipped their animation skills with their perfect knowledge of the workshop of some other artistic disciplines, other arts.           

Nicole Mossoux, also a dancer and a choreographer, in the middle of the nineteen-nineties brought into puppet art a new element: doubleness of character. In Twin houses, the actress used her double, a puppet animant “grown together” with the actress’ body. This new technique, a puppet-double, in which we lose the awareness of which is the live character and which – the inanimate form, immediately spread in the puppeteering environment and it proved a very capacious artistic form. How easy it became, to present the complex human psyche, the complexity of character, the multiplicity of personalities, as well as all the extreme, extra-human situations and fantasies! It is where the brilliant, contemporary German puppeteers’ magazine – “Double” – took its name from. An actor, a puppeteer, a dancer, a circus artist, a visual artist and – a puppet. A clash of two constellation of performing arts. Two, completely different, artistic natures, a man-performer and an animant, will from now on create the new image of the contemporary puppet theatre.

This new theatre, creating lalka nova, has of course extended the resources of the material it uses. It is enough to mention Frank Soehnle[14], Michael Vogel or Duda Paiva[15] and their successors. Various plastic masses used by Soehnle or Vogel, the brilliant sponge made popular by Paiva are just a few examples. Not always the new puppet has to be a new form with respect of technology or construction. Novelties of this type happen rarely.

Among the few, one could name the so-called wrist puppets of Vladimir Zakharov, the tragically deceased Russian artist (he died a couple of years ago), who had indeed invented a new puppeteering technique. Zakharov’s puppet is fastened to your right hand. The index finger and the middle finger animate the puppet’s legs, the thumb – thanks to various handles and pulling rods – controls the movement of the eyeballs, eyelids, lips, even ears, depending on the needs. A wire construction located on the hand and coming out of a wooden shoulder belt carries the puppet’s weight. The movement of the puppet is controlled with the wrist, raising and lowering of which, or tilting it to the left or right, can steer the head and the body. A separate rod, equipped with additional strings allows one to move the puppet’s hand (or both hands, depending on the construction). One can have an impression that a Zakharov’s puppet is steered by a computer. And it is just a combination of wires, strings, threads, or sleeves set on the puppeteer’s hand. A both simple and intricate combination of ordinary materials brings an artistic effect of perfection.

Today’s innovations spring often from new technologies, which are not invented by puppeteers nor made for their needs, although they prove useful also in this area of art. Just like everything that is connected with new media. Just to mention animatronics which – although it has not really found much use in straightforward puppet theatre – has made a career in TV and film. It is also worth mentioning multimedia projections on the actor-puppeteer’s body, which gave fascinating effects, e.g., in the art of the Austrian artists, Klaus Obermaier and Chris Haring or in the first performances by Iris Meinhards, before – together with Michael Krauss – she became absorbed in digital puppetry. And, of course, there are all the varieties of digital puppets, which have not dominated world’s puppet theatre and probably they never will – yet they offer fascinating, new, unlimited possibilities of animation, technology, and interpretation.

 

Yet, lalka nova is neither a term to describe a new technology, nor new materials, but the way in which the puppet exists on stage. Its partner-like presence in relation to the actor. We can see how boundless artistic imagination can be, how countless the variants of human-object presence on stage, in the shows of Ilka Schönbein[16], for example in her last creation, Voyage chimère[17]. Quite a different variant of this person-and-object mélange is demonstrated by Stoyan Doychev in the Bulgarian performance I, Sisyphus of Veselka Kuncheva and Marieta Golomehova from Puppet’s Lab: an actor’s hand with a cast of human head placed above its elbow, stockings as countless combinations of human bodies, various elements of the performer’s body (knees, feet, hands) transformed into independent characters on stage, with different size masks or heads. Such an arsenal of puppeteer’s means seems to have no end.

And yet, into the category of new puppets, one should also count the animants of Yngvild Aspeli, the creator of Plexus Polaire, making a big career nowadays.[18] One could think that she uses puppet constructions which are well known, humanoid or animal-like, but playing with their sizes, the rich range of ways to animate them, totally external to the actor, or combining their body with the animant, and first of all, endowing it with the function of characters on stage, the actors’ partners, she sets for the new puppet her own artistic way. The two-metre-tall Ahab from Moby Dick evokes on a large stage an effect which is on a much smaller scale made by Neville Tranter: the puppet prevails over the animator. This domination can manifest in many different ways, like for example in Eh Man he. The Mechanics of the Soul of the Spanish group Zero en Conducta, where we have one man-like puppet and five actors-dancers.[19] But it is the puppet that becomes the genius instrument endowed with life which not only isn’t inferior to real life, but it surpasses it by far. Here we encounter the fulfillment of the view so frequently emphasized by puppeteers: that the puppet can do more.

Finally, it is worth mentioning yet another form: giant puppets. Again, it is an old tradition, still living in many countries of the world, where parades of giants accompany many secular festivities. It has found its place also in puppet theatre, just to mention Peter Schumann’s Bread & Puppet Theatre. Yet, in the epoch of lalka nova also the giant puppet has gained a new form, more often in an open space than in a closed window of the stage, however we can meet it also on stage, e.g., the many-metres tall King Kong from the Broadway production of several years ago, animated by animators and complicated computer programs. Some fascinating giant puppets we can encounter today in the performances of a large number of theatre groups or in single projects. Almost always they are manipulated by live animators, assisted by modern digital technology: it is enough to recall the famous French group Royal de Luxe, however it is only one of the groups using this convention.

Speaking about new puppets, more and more often we use the term: hybrid puppets. And although they do not fill up the rich repertoire of the means of the contemporary puppet theatre, they point to its maybe the most important feature. Hybrid puppets have no existence of their own, basically you cannot show them on a theatre puppet exhibition. They create the character together with the actor. This is the way with most of Hoichi Okamoto’s puppets, as well as those of Ilka Schönbein, Duda Paiva, Belova-Iacobelli company as well as many contemporary artists-puppeteers. But lalka nova can also exist by itself, as it is with Yngvild Aspeli or Natalia Sakowicz in Romance. And it does not affect our opinion that we are speaking about an entirely new theatre of the last decades.

 

Photos by: Krzysztof Jarczewski, Bernhard Fuchs, Marinette Delanné, Christophe Raynaud de Lage and Marek Waszkiel’s archive.

 

 

[1] The only text on Polish puppetry terminology, which does not explain many issues, was published by Henryk Jurkowski, Łątki, osóbki, jasełka. Z dziejów nazewnictwa polskiej lalki teatralnej, “Pamiętnik Teatralny” No. 1-2, 1987. [2] See Marek Waszkiel, Teatr lalek w dawnej Polsce, Fundacja Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza, Akademia Teatralna im. A. Zelwerowicza, Warszawa 2018, pp. 23-27, 44-46. [3] Ibidem, pp. 209-210. [4] See the first Polish book on international puppetry: Jan I. Sztaudynger Marionetki, Książnica Atlas, Lwów-Warszawa 1938. [5] Under this title, in the mid-nineteenth century, a huge article was published in Polish translation about the history of English puppets, including Punch, from the fourteenth to the mid-nineteenth century, cf. Jasełka w Anglii (Nativity play in England), “Dzwon Literacki”. Collective letter. Section II, volume II, 1853, pp. 285-326. [6] For more on the interwar discussion on puppetry terminology, see Henryk Jurkowski, Teatr “Baj” i jego epoka (“Baj” Theater and its epoch), in: W kręgu warszawskiego “Baja” (In the circle of Warsaw’s “Baj”). Elaborated and collected by H. Jurkowski, PIW, Warsaw 1978, pp. 55-56. [7] It was managed twice by Lesław Piecka, an actor-puppeteer, director, long-term teacher of the Department of Puppetry Art in Białystok, first in 1979-1991, then in 2014-2016. see https://www.marekwaszkiel.pl/2020/04/01/marionetki-operowe-polska-perspektywa/[8] See http://zaulekanimacji.pl/krzysztof-falkowski/[9] It may be worth recalling here and referring those interested to: Encyclopédie mondiale des arts de la marionnette. Rédacteurs en chef: Henryk Jurkowski, puis Thieri Foulc, UNIMA, éditions l’Entretemps, Montpellier 2009, for several years having a trilingual (French, English, Spanish), corrected and supplemented online version at: https://wepa.unima.org/[10] See Henryk Jurkowski, Aktor i jego nieożywiony sobowtór (Actor and his inanimate lookalike. Puppets in the world of actors), “Didaskalia” 2001, No. 43/44, pp. 65-74. [11] Halina Waszkiel, Dramaturgia polskiego teatru lalek (Dramaturgy of the Polish Puppet Theatre). Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza, Warszawa 2013, p. 10. [12] More on the work of Hoichi Okamoto see: Marek Waszkiel, Lalkarze świata/Puppeteers of the World: Hoichi Okamoto, “Teatr Lalek” 2021, No. 2-3 (144-145), pp. 46-51 (Polish version), pp. 52-57 (English version); online English version see: https://www.marekwaszkiel.pl/2021/07/04/puppeteers-of-the-world-hoichi-okamoto/[13] More on the work of Neville Tranter see: Marek Waszkiel, Lalkarze świata/Puppeteers of the World: Neville Tranter, “Teatr Lalek” 2023, No. 1, pp. 46-51 (Polish version), pp. 52-57 (English version); online English version see: https://www.marekwaszkiel.pl/2023/03/14/puppeteers-of-the-world-neville-tranter/[14] For more on his work, see: Marek Waszkiel, Lalkarze świata/Puppeteers of the World: Frank Soehnle, “Teatr Lalek” 2020, no. 4 (142), pp. 21-26 (Polish version), pp. 27-32 (English version); online English version see: https://www.marekwaszkiel.pl/2021/05/08/puppeteers-of-the-world-frank-soehnle/[15] More on Paiva’s work see: Marek Waszkiel, Lalkarze świata/Puppeteers of the World: Duda Paiva, “Teatr Lalek” 2021, No. 1 (143), pp. 2-6 (Polish version), pp. 7-12 (English version); online English version see: https://www.marekwaszkiel.pl/2021/05/08/duda-paiva/[16] See https://www.marekwaszkiel.pl/2022/06/27/puppeteers-of-the-world-ilka-schonbein/. [17] See https://www.marekwaszkiel.pl/2021/09/24/labedzi-spiew/[18] More on Aspeli’s work see https://www.marekwaszkiel.pl/2022/03/16/puppeteers-of-the-world-yngvild-aspeli/[19] See https://www.marekwaszkiel.pl/2021/07/16/eh-man-he-lalkarskie-arcydzielo/

Lalkarze świata: Ingvild Aspeli

 

[Artykuł – w znacznie skróconej wersji polskiej i angielskiej – ukazał się w czasopiśmie “Teatr Lalek” 2022, nr 1. Tu zamieszczam pełny, niemal dwukrotnie większy, tekst polski.]

 

     Yngvild Aspeli, norweska aktorka, lalkarka i reżyserka, obecna na scenach teatralnych  zaledwie od dekady, w ostatnich sezonach znalazła się w międzynarodowej elicie. Jej spektakle: Cendres (Popioły), Chambre noir (Czarny pokój), Moby Dick, Dracula przyciągają uwagę, głośno o nich w mediach, zabiegają o nie organizatorzy festiwali, a sama Aspeli jest dziś światową marką. Taki sukces na przełomie XX i XXI wieku odnieśli doprawdy nieliczni lalkarze, m.in.: Philippe Genty, Hoichi Okamoto, Fabrizio Montecchi, Neville Tranter czy Duda Paiva. Kobiet w tym gronie lalkarskich mistrzów jest zdecydowanie mniej, choć pojawiła się plejada wspaniałych artystek, np. Ulrike Quade, Yael Rasooly, Agata Kucińska, Natacha Belova, Yana Tumina, Miyako Kurotani, Michika Iida, Iris Meinhardt, Carolina Garcia Marques, Veselka Kuncheva, Natalia Sakowicz… Mistrzynią jest niewątpliwie Ilka Schönbein, jedna z najciekawszych współczesnych lalkarek. A od pewnego czasu także Yngvild Aspeli.

Rzecz jasna takie kategoryzacje są bardzo względne, jak względny jest (choć zrozumiały) coraz częściej przywoływany ostatnio tzw. zwrot kobiecy w światowym lalkarstwie. Prawdą jest jednak, że coraz więcej artystek decyduje się na samodzielną obecność na scenie, tworzenie własnych lalek i nadawanie im scenicznego życia w solowych przedstawieniach lalkarskich, co nawet w drugiej połowie XX wieku należało do rzadkości.

Reżyserki-kobiety to w lalkarstwie rzecz zwyczajna, do czego z pewnością przyczyniło się postrzeganie tej sztuki w XX wieku w kategoriach teatru dla młodej widowni. Zdarzały się przecież reżyserki-artystki szukające innego widza, zwłaszcza w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, by wymienić choćby polskie twórczynie, Zofię Jaremową i Leokadię Serafinowicz, Rumunkę Margaretę Niculescu czy Bułgarkę Nicolinę Georgijewą, ale przecież trudno nie wspomnieć choćby o Włoszce Marii Signorelli, Meher Contractor z Indii czy Francuzce Émilie Valantin.

Yngvild Aspeli wkracza śmiało w rozmaite dyscypliny. Tworzy lalki, występuje na scenie jako aktorka-lalkarka, przygotowuje własne solowe spektakle i przede wszystkim reżyseruje, odkąd powołała w 2011 roku we Francji międzynarodową grupę Plexus Polaire, w której sprawuje kierownictwo artystyczne. Plexus Polaire jest luźnym stowarzyszeniem twórczym, które łączy umiejętności wielu artystów: aktorów i lalkarzy, artystów wideo, reżyserów światła i dźwięku, kompozytorów i muzyków, konstruktorów lalek i kostiumów, scenografów, dramaturgów, wspomagających reżyserów oraz specjalistów od produkcji, reklamy i marketingu. Niektórzy, jak aktorzy: Pierre Tual, Viktor Lukawski, kompozytorki: Guro Skumsnes Moe czy Ane Marthe Sørlien Holen, lalkarka i konstruktorka lalek Polina Borisova, odpowiedzialna za produkcję i upowszechnianie Claire Costa czy grafik Florent Richard współpracują od samego początku istnienia teatru (lub prawie). Inni dołączali do konkretnych tytułów i wielu spośród nich pozostawało przy kolejnych realizacjach Plexus Polaire. Pochodzą wprawdzie z różnych krajów, nawet z różnych kontynentów, prowadzą z reguły także własną działalność artystyczną bądź współpracują z wieloma istniejącymi teatrami czy instytucjami, łączy ich jednak jakaś wspólnota ideowa i artystyczna z Yngvild Aspeli. Dlatego wchodzą w kolejne jej spektakle sprawiając, że lista stałych współpracowników Plexus Polaire stale się powiększa.

Wydaje się, że wszystkich partnerów łączy z Yngvild Aspeli kilka cech. Po pierwsze, niezależnie od kraju urodzenia, mają bogate międzynarodowe doświadczenia formacyjne i artystyczne. Po drugie, wywodzą się z trzech ośrodków edukacyjnych, w których kształtowała się także osobowość artystyczna Aspeli. Najstarsze przyjaźnie artystka zawiązała jeszcze w Norwegii, podczas nauki w liceum muzyki, tańca i teatru w Stange Videregående Skole, gdzie ukończyła specjalność teatralną, a później roczny kurs szycia i kostiumu w Skiringssal Folkehøgskole. Jako dwudziestolatka podjęła naukę w paryskiej szkole teatralnej Jacques’a Lecoqa. Założona w 1956 roku École International de Théâtre Jacques Lecoq, którą ukończyli m.in. Ariane Mnouchkine – twórczyni Théâtre du Soleil, William Kentridge (Handspring Puppet Company), Julie Taymor czy Simon McBurney – założyciel Théâtre de Complicité, oferuje  intensywny dwuletni kurs aktorski kładący nacisk na ciało, ruch i przestrzeń jako punkt wyjścia do kreacji spektaklu teatralnego (metoda nazywana terminem „mimodynamika”) i przygotowuje uczniów do wspólnego tworzenia. Po ukończeniu szkoły Lecoqa w 2005 roku Ingvild Aspeli kontynuowała swoją edukację w École Nationale Supérieure des Arts de la Marionnette (ESNAM) w Charleville-Mézières, którą ukończyła w roku 2008.

Wielu przyszłych partnerów Aspeli spotkała podczas swojej francuskiej edukacji, bądź wśród artystów mających podobne doświadczenia formacyjne. Szkołę aktorską Lecoqa ukończyli m.in. Lukawski, Charlotte Dubery, Daniel Collados-Blasco, Madeleine Barosen Herholdt, Pascal Blaison, Paola Rizza, Thylda Bares (podjęła współpracę z Plexus Polaire przy Draculi), szkołę lalkarską w Charleville-Mézières – Pierre Tual, Cristina Iosif, Polina Borisova, Aitor Sanz Jaunes, Alice Chéné, Sarah Lacar, Laëtitia Labre, Laura Sillanpää, Pascal Blaison.

Trzecim elementem wspólnego doświadczenia Yngvild Aspeli i niektórych jej partnerów była wcześniejsza współpraca z wielkim artystą francuskim minionych dekad – Philippem Genty, który wywarł niemały wpływ na osobowości twórców młodego pokolenia, wśród których byli też współpracujący z Aspeli: Andreu Martinez i Costa, Amador Artiga, Pascal Blaison, Claire Costa. Sama Yngvild Aspeli również dołączyła do Compagnie Philippe Genty w 2012, kiedy Genty postanowił jeszcze raz, po dwudziestu latach, zrealizować jeden z najsłynniejszych swoich spektakli Ne m’oublie pas (Nie zapomnij o mnie), tym razem w Norwegii, jako przedstawienie dyplomowe studentów Nord Trondelag University College de Verdal. Po norweskiej premierze Genty włączył to przedstawienie do repertuaru swojego teatru i eksploatował przez kilka kolejnych lat na całym świecie. Yngvild Aspeli była asystentką reżysera, a jej kilkuletnia współpraca z Compagnie Philippe Genty była znakomitą okazją do poznania stylu tego twórcy, łączącego różne środki wyrazu, aktorstwo i taniec, lalki i sztuki plastyczne, muzykę i efekty wizualne. Była też swoistą praktyczną lekcją kształtowania własnego gustu i testowania rozmaitych środków teatralnych, czasem nie poddających się linearnej narracji, ale raczej konwencji luźnych skojarzeń, poetyce snu i wszelkiego rodzaju asocjacji, których najważniejszym elementem jest obraz teatralny, jego wewnętrzna kompozycja i dramaturgia.

W 2012 roku niespełna trzydziestoletnia Ingvild Aspeli miała już za sobą całą serię przeprowadzonych warsztatów teatralnych dla młodych ludzi na temat projektowania lalek, sztuki animacji, teatru cieni. Była autorką lalek, masek, aktorką-lalkarką i współreżyserką rozmaitych niezależnych projektów teatralnych, z którymi objechała wiele międzynarodowych festiwali. Z kolei czas pobytu w Charleville-Mézières to aktywny udział w realizacjach szkolnych, m.in. jako animatorki i konstruktorki lalek do Ulicy Krokodyli w reżyserii Franka Soehnle (2007). W 2007 miała też za sobą pierwszy szkolny solowy spektakl Allume! Eteins! do tekstu Philippe’a Dorina, a rok później przygotowała swój dyplom – spektakl Signaux (Sygnały), który był jej autorską propozycją i zapoczątkował działalność profesjonalną.

Nie rezygnując ze współpracy z wieloma twórcami i teatrami z Francji, Norwegii, Japonii, Rosji, USA, Wielkiej Brytanii, Finlandii, coraz liczniejszych staży, warsztatów teatralnych i klas mistrzowskich związanych z animacją lalek, przeprowadzanych w rozmaitych krajach, teraz już dla profesjonalistów, studentów szkół lalkarskich i teatralnych (np. w krakowskiej Cricotece w 2017, czy w szkole Jacques’a Lecoqa w Paryżu w 2019), którą to aktywność artystka wciąż uprawia, powoli Yngvild Aspeli budowała image własnego teatru Plexus Polaire.

Nazwa Plexus Polaire (splot polarny) nawiązuje – jak sądzę – do przestrzeni, z której pochodzi artystka, ale też koincydencji rozmaitych zjawisk, tak międzyludzkich, jak i artystycznych. Stąd, jak w mało której grupie teatralnej, taka różnorodność twórców, pochodzących z odmiennych kultur i tradycji, od Kanady po Koreę Południową, od Rumunii po Norwegię. Stąd nieustająca fascynacja różnorodnością środków teatralnej wypowiedzi.

„Istotą mojej pracy – pisze w swoistym manifeście artystycznym Yngvild Aspeli – jest wykorzystanie lalek, ale za równie ważne elementy w przekazywaniu historii uważam aktorstwo, obecność muzyki, użycie światła i wideo, a także posługiwanie się przestrzenią. To właśnie w spotkaniu tych różnych ekspresji tworzy się rozszerzony język, otwierający się na wielozmysłową narrację. Opowieść jest rozumiana słowami, ale także doznaniem, atmosferą; dobór materiałów i paleta kolorów wyrażają emocje, obecność dźwięku sprawia, że ​​wyczuwalna jest atmosfera, a jakość ruchu może wyrażać stany. Teatr lalek to forma, która nieustannie się zmienia, nieustraszenie przekracza granice innych dyscyplin artystycznych. To ekspresja artystyczna, która wykracza poza klasyfikację. To nie tylko forma czy technika, to wygląd, język, stan umysłu. Kiedy tworzę spektakl, często punktem wyjścia jest dla mnie dzieło literackie i pracuję nad przetłumaczeniem tekstu na język wizualny; aby historia stała się fizycznym doświadczeniem, które o wszystkim mówi. Stworzyć rozszerzoną rzeczywistość, w której historia przekazywana jest na kilku równoległych poziomach; dramaturgię, która jest budowana z nałożonych na siebie warstw, raczej w pionie niż w linii poziomej. Wchodzenie w konkretną sytuację lub stan i używanie jej jako pryzmatu: to opowieść, a wszystko to historie.”[1]

Te odautorskie refleksje poszerzają nasz ogląd twórczości artystki. Nie wpływając na ostateczny odbiór dzieła teatralnego pozwalają je osadzić w szerszym kontekście, zrozumieć intencje twórczyni. I – co równie ważne – prześledzić metody jej pracy. „Ważny dla mnie – kontynuuje swoją wypowiedź Ingvild Aspeli – jest dostęp do alternatywnych historii. Być wystawionym na różne punkty widzenia i sposoby działania. Mieszanka różnych artystycznych ekspresji ma kluczowe znaczenie w konstruowaniu moich spektakli. Poprzez rysunki na żywo spektakl Signaux czerpał inspirację z kodów sztuki wizualnej. Integracja projekcji wideo w Cendres tworzy kinowe odniesienia, a moja najnowsza kreacja Chambre noire jest gdzieś pomiędzy pokazem a koncertem. Fascynuje mnie mglista przestrzeń między prawdziwymi faktami a fikcją. Zakotwicza to historię w rzeczywistości, pozostawiając widzowi miejsce na bycie współtwórcą, na zobaczenie i zrozumienie własnej wersji historii. Relacja z publicznością jest dla mnie bardzo cenna w samym procesie finalizowania spektaklu, a zmiany i rozwijanie spektaklu wprowadzam jeszcze długo po premierze. Potrzebuję reakcji i spotkań z publicznością, żeby przedstawienie nabrało ostatecznej formy. To właśnie ta przestrzeń między sceną a salą niesie w sobie kruchą siłę żywego spektaklu. Również w tematach to właśnie te ‘reakcje’ mnie interesują; niezauważalne przejścia, nieodwracalne granice, zamglone obszary. Fakt, że nie ma jednej jednoznacznej odpowiedzi, żadnej czarno-białej prawdy, ale raczej, że dane nam jest zobaczyć złożoność życia i istoty ludzkiej. Ta niemożliwa mieszanka wad i mocnych stron sprawiają, że ​​historia jest rozpoznawalna i prawdziwa.”

To, co najbardziej interesuje Yngvild Aspeli w twórczości teatralnej, to: „gra między aktorem a lalką oraz jak podwójna obecność aktora-lalkarza umożliwia komunikację na kilku poziomach jednocześnie. Wykorzystanie lalki jako stylizowanej reprezentacji nas samych, próba spojrzenia na siebie z niewielkiego dystansu, wykorzystanie zamieszania, które powstaje, gdy centrum zostaje przesunięte, a role odwrócone, do wizualizacji złożonych tematów. Praca, która ma na celu sprawić, że bardziej czujesz  niż wyjaśniasz. Co otwiera się raczej na pytania, a nie odpowiedzi. Poszukaj wyrażenia na to, co niekoniecznie możemy zobaczyć lub wyjaśnić, ale co mimo wszystko możemy poczuć i zrozumieć.”

W 2011 rozszerzona i przepracowana wersja solowego spektaklu dyplomowego Signaux Ingvild Aspeli zapoczątkowała działalność Plexus Polaire. W przedstawieniu obok reżyserki występowali Laura Sillanpää i Pierre Tual. Wrażenie robiły lalki (różnej skali i techniki) wykonane przez Aspeli, Borisovą i Sillanpää. Ale akcentowano głównie siłę animacji, podkreślano, że lalki są bardziej żywe niż animatorzy. Lalka bohatera jest humanoidalna, naturalnej ludzkiej wielkości. Sygnały to opowieść o człowieku, który stracił rękę w wypadku. Zamyka się w sobie, pojedyncze słowa powierza dyktafonowi, ale słowa wywołują wspomnienia. Na zamglonym oknie pojawiają się tworzone na żywo rysunki, wracają obrazy z przeszłości, rzeczywistość miesza się z poetyką hipnotyczną, ale zawsze pozostaje brak, pustka, nieobecność. Przejmująca jest scena, gdy lalka mężczyzny wyciąga swoją lewą żywą (aktorską) dłonią z rękawa prawej ręki niewielką niebieską lalkę kobiety, też wybornie animowaną.

Sygnały  zapowiadały pojawienie się artystki, której drogę warto śledzić. Dwa lata później Plexus Polaire wystąpił z premierą Opera opaque w reżyserii Aspeli, z udziałem ponownie Borisovej i Tuala oraz kompozytorki i wokalistki Guro Skumsnes Moe. Znów mroczny klimat opowieści, ułożonej tym razem w strukturę kabaretową, której bohaterką jest madame Silva i jej makabryczne przywidzenia. Silva jest ponownie lalką prawie naturalnej wielkości, doskonale skonstruowaną i animowaną. Na szyi ma efektowny „lisi” kołnierz przekształcający się w upiornego kota. Na ekranie cieniowym wypełniającym tył kabaretowej scenki pojawiają się postaci i scenki zrodzone w pokrętnej wyobraźni madame Silvy. Całość ma jednak wymiar raczej frywolnych, nieco przerysowanych scenek studenckich prezentacji, gdzie śmiech jest wymuszony, a przerażenie nazbyt udawane.

Spektaklem, który zdecydowanie zwrócił uwagę na Yngvild Aspeli i jej Plexus Polaire były Popioły (Ashes) zrealizowane w 2014 roku. Tym razem reżyserka i współtwórczyni lalek sięgnęła do literatury. Przedstawienie oparte zostało na powieści norweskiego pisarza Gaute Heivolla Zanim spłonę, nawiązującej do autentycznych wydarzeń w małym norweskim miasteczku Finsland (swoją drogą miejsce urodzenia Heivolla), gdzie pewnego dnia w 1978 spłonął dom, a zaraz potem rozpętała się seria dziwnych podpaleń, które uruchomiły grozę i przerażenie zarówno wśród całej lokalnej społeczności, jak i narastający dramat ujawnionego wkrótce piromana, zmagającego się z własną osobowością, uwalniającego demony, które czają się w każdym z nas.

Popioły nie mają w sobie nic z linearnie przeprowadzonej opowieści. Są zderzeniem dwóch historii. Historii podpalacza i historii pisarza, kilka dekad później wykorzystującego zdarzenia jako materiał literacki. „Dwie udręczone intymności. Tragicznie zwyczajne istoty, które uginają się pod naporem swoich demonów. Które płoną sekretnym ogniem, który je pochłania” (Mathieu Dochtermann). Na przezroczystym tiulu wyświetlane są zdawkowe frazy, wydobywające się z klawiatury pisarza, piszącego powieść. Istotą przedstawienia są obrazy budowane na wielu planach. Z tyłu na horyzoncie są projekcje wideo, przedstawiające małe, oddzielone od siebie budynki, szopy, stodoły, w których co i raz wybucha ogień. To jakby tło, całkowicie nieagresyjne, bardziej kreślące miejsca i charakter zdarzeń. Bliżej widza jest przestrzeń-droga, po której porusza się m.in. podpalacz (lalka stolikowa). Jest on wciąż w ruchu, idzie, biegnie, płynie i fruwa kiedy ulega euforii swojej manii i doprawdy majstersztykiem jest oglądanie niewiarygodnie precyzyjnej i wirtuozerskiej animacji lalki piromana. Animatorzy pozostają w cieniu, oglądamy wyłącznie lalkę, półmetrowej wielkości.

 

Na pierwszym planie dzieje się najwięcej. Tam spotykają się wszyscy bohaterowie, matka, ojciec-szef lokalnej straży pożarnej i sam podpalacz. Tu lalki są już ludzkich rozmiarów, niemal realistyczne, wciąż prowadzone przez ukrytych w cieniu animatorów, niekiedy ubranych w kostiumy postaci scenicznych, co sprawia, że nie sposób odróżnić człowieka od lalki. Bohaterom wracają rozmaite wspomnienia, zapamiętane z przeszłości obrazy, nie tworzące żadnej logicznej całości, pozwalające na indywidualne snucie skojarzeń i refleksji przez każdego z widzów, ale przyciągające nieprawdopodobnie uwagę i koncentrujące na każdym działaniu. Wśród tych obrazów wyłania się niczym demon upiorny nadnaturalnej wielkości pies, będący uosobieniem wszystkich lęków i obsesji. Pojawiająca się z czerni gigantyczna lalka psa wydawać by się mogło pochodzi ze świata filmu. Takiego efektu nie można uzyskać w teatrze! A jednak!!! Zachwycających obrazów i animacji jest w spektaklu znacznie więcej, choćby finałowy ogień spalający od środka bohatera.

Niewiarygodna jest muzyka, właściwie sfera sonoryczna tego spektaklu, zrealizowana przez  Guro Skumsnes Moe i Ane-Marthe Sørlie Holen. Mistrzowsko wyreżyserowano światła zaprojektowane oryginalnie przez Davida Farine (Xavier Lescat). A największą niespodziankę przynosi moment pojawienia się aktorów-animatorów na scenie. Jest ich trzech: Viktor Lukawski, Aitor Sanz Jaunes (alternatywnie Alice Chéné, Laëtitia Labre) i Andreu Martinez Costa, choć wydawać by się mogło, że do zagrania tego przedstawienia trzeba zatrudnić wieloosobowy zespół aktorski. Chwilami mamy na scenie siedem-dziewięć pełnowymiarowych lalkowych (i pewnie ludzkich) postaci.

Mnożenie bytów scenicznych to już tajemnica Philippe’a Genty, który wraz z Mary Underwood pełnił w spektaklu rolę zewnętrznego obserwatora. Współpraca z Genty z pewnością odcisnęła się na ostatecznym kształcie Popiołów, choć to przedstawienie, sposób przeprowadzenia działań scenicznych, ich wewnętrzna kompozycja, wykorzystanie rozmaitych projekcji multimedialnych, budowanie obrazów, zróżnicowanie planów akcji, różnowymiarowych lalek, a zwłaszcza ich konstrukcja i animacyjna perfekcja, to już efekt własnych osiągnięć Yngvild Aspeli i całego zespołu jej współpracowników.

Popioły pojawiły się na wielu festiwalach, także kilkakrotnie w Polsce i zawładnęły wyobraźnią niejednego sympatyka lalkarstwa. Niektórzy lalkarze przeżyli swoisty szok – a jednak można się zachwycić grą lalki!

W 2017 roku Yngvild Aspeli przygotowała kolejny spektakl: Chambre noir (Czarny  pokój). Niemal natychmiast po premierze w Charleville-Mézières przedstawienie pokazała krakowska Cricoteka, ale nie wiem, czy ktoś choćby odnotował tę wizytę. Yngvild Aspeli tym razem jest na scenie sama. To jej przedstawienie. Towarzyszy jej Ane Marthe Sørlien Holen, wokalistka oraz wykonawczyni muzyki w spektaklu (autorką przestrzeni dźwiękowej jest ponownie Guro Skumsnes Moe). Nieco w głębi sceny, za kilkoma ażurowymi i przesuwanymi kurtynami, znajduje się jej instrumentarium perkusyjne, na którym tworzy zaiste magiczną muzyczną przestrzeń. To nie jest muzyka napisana do przedstawienia. Ta muzyka tworzy przedstawienie, wraz z wokalizami buduje dramaturgię, kreśli sceniczną akcję, śpiewane czasem solowo, czasem w duecie z animatorką utwory dystansują akcję i niekiedy wręcz sprawiają wrażenie koncertu. Podobnie bywa w spektaklach Michaela Vogla, których współtwórczynią jest multiinstrumentalistka Charlotte Wilde, żeby znaleźć przykład bliski polskim doświadczeniom. Choć świat Sørlien Holen jest inny, bardziej intymny i halucynogenny zarazem.

Ale na pierwszym planie jest oczywiście Yngvild Aspeli. Artystka zafascynowana tańcem, sztukami wizualnymi, muzyką i dźwiękiem, wrażliwa na grę światła, łączy te wszystkie gatunki w opowieści o Valerie Jean Solanas, zmarłej w 1988 roku radykalnej amerykańskiej feministce, pisarce, autorce manifestu SCUM, w którym przekonywała o konieczności stworzenia świata bez mężczyzn, także prostytutce, słynnej z powodu postrzelenia Andy Warhola, który odmówił wyprodukowania jej sztuki i nie zwrócił rękopisu. Podstawą do zbudowania spektaklu tym razem była szwedzka powieść Sary Stridsberg The Faculty of Dreams, poetycka i absurdalna zarazem historia Solanas, z pewnością będąca tylko inspiracją do scenicznych poszukiwań i improwizacji. A powstały teatr jest doprawdy fascynujący.

Okno sceny przesłaniają ruchome, przezroczyste i mało widoczne kurtyny, na których pojawiają się projekcje wideo, odnoszące się głównie do świata reklam, show biznesu, ale i geometrycznych kompozycji. W momentach powrotu do przeszłości widzimy projekcję galopującego białego konia, wypełniającego cały portal. Z lewej strony znajduje się łóżko Solanas, gdyż cała opowieść przedstawiona jest z perspektywy jakby ostatnich godzin jej życia, hotelowego pokoju czy sali w zakładzie psychiatrycznym, kiedy przepływają obrazy i zdarzenia z przeszłości: opętanie ideą manifestu SCUM, spotkania z Warholem, sceny z frywolnej młodości, wreszcie szczęśliwego dzieciństwa.

Solanas, lalka wielkości naturalnej, niezwykle realistycznie wykonana, ma też swoje kopie z przeszłości. Jej animatorka przybiera różne postaci, a to jest jej przyjaciółką Dorothy, pielęgniarką, partnerką, matką, nawet narratorką. Zmienia wówczas kostiumy, czasem maski. Tych zmian jest w spektaklu wiele, są błyskotliwe, przeprowadzane w niewiarygodnym tempie i całkowicie niewidoczne do widzów. Co chwila pojawia się nowa postać, która wchodzi w relacje z bohaterką lub jej partnerami. Niekiedy Yngvild Aspeli jest animatorką zupełnie kompletnej postaci lalkowej, czasem użycza jej części swojego ciała (np. korpusu w frywolnej i pikantnej scenie erotycznej), ale też może grać wyłącznie z głową bohatera (Andy Warhol), czy 0innymi częściami ciała (zmultiplikowane nogi w pięknej scenie szalonego tańca).

 

Wszystko, co robi na scenie, jest znakomicie oświetlone (reżyseria światła Xavier Lescat). Widzimy dokładnie to, co widzieć powinniśmy. Ginie technika animacji, choć przecież wiemy, że ona decyduje o ostatecznym efekcie, o wrażeniu widza. I ta technika jest bezbłędnie zrealizowana. Yngvild Aspeli jest lalkarką bardzo wysokiej próby. Takich drobnych, choć zachwycających  elementów jest w spektaklu wiele. Np. aktorka przechodzi obok leżącej na łóżku lalki Solanas i niezauważalnie podnosi jej rękę, co wywołuje wrażenie odwrotne: to Solanas chwyta ją i przyciąga do siebie. Albo scena zabawy matki (Aspeli) z małą Solanas (lalka). Solanas jest tu dzieckiem, sięga aktorce do pasa, ale znakomity choreograficzny układ i perfekcja wykonania sprawiają, że oglądamy zachwycającą zabawę-taniec matki z dzieckiem. Tym bardziej pasjonującą, że przecież widzimy, iż dziecko jest lalką. A to już nie tylko przyjemność oglądania ładnej i mądrej sceny w przedstawieniu, ale aktorskiej i animacyjnej wirtuozerii.

W jednej ze scen przywołujących przeszłość ożywa koń, wcześniej przebiegający przez scenę jako projekcja. Teraz pojawia się en face, przed nami, z ogromnym łbem i przednimi nogami wybijającymi rytm końskiego galopu. Pamiętając wielkiego psa-wilka w Popiołach, możemy skojarzyć efekt teatralny tej sceny z koniem w Czarnym pokoju.

Aspeli posługuje się na dodatek doskonałą zdolnością modelowania głosu. Tu dialoguje głównie za Solanas i jej przyjaciółkę Dorothy. Solanas mówi głębokim, niskim, choć naturalnym głosem, Dorothy jest szczebiotliwa i taki ma głos. Chwilami wydaje się niewiarygodne żonglowanie tymi dwiema tonacjami, w tempie i w sytuacjach oglądanych na scenie. No, i wyjątkowa jest precyzja w koncentrowaniu uwagi widza dokładnie w tym miejscu i na takim elemencie, który wybiera aktorka. Podążamy za nią bez zastanowienia, machinalnie. A to już rzadka sztuka.

Wygląda na to, że Yngvild Aspeli ma skłonność do budowania swoich spektakli czerpiąc z literacko przetworzonych, ale jednak rzeczywistych bądź możliwych zdarzeń. Tak było w Popiołach, w Czarnym pokoju, spotkamy się z tym w Moby Dicku i Draculi. Autentyczne postaci i wydarzenia uruchamiają jej wyobraźnię. Wszystkie postaci i elementy scenograficzne są nad wyraz realne, wręcz naturalistyczne. W zderzeniu z żywym aktorem lalki są niemal nierozpoznawalne. A jednak nie są to kopie realnych postaci. To zawsze wytwór plastycznej fantazji. W Chambre noir lalki wykonały: sama animatorka oraz Pascale Blaison i Polina Borisova. Jako animanty stają się czymś więcej niż tylko bohaterowie, do których nawiązują. Nabierają cech uniwersalnych, uogólniają problemy, nawet jeśli rozpoznajemy np. twarz Andy Warhola. Valerie Solanas staje się przedstawicielką całego szeregu kobiet silnych, przebojowych, czasem nierozważnych, walczących o swoje racje, poddawanych ustawicznej presji społeczeństwa, w konsekwencji samotnych, opuszczonych, przegranych, mierzących się już tylko z fobiami i halucynacjami. Jak wszyscy.

 

Chambre noir, to piękny choć smutny spektakl. Mądrze pomyślany, z wielkim wkładem współreżyserki (Paola Rizza, obecna także przy Sygnałach i Popiołach), bo nawet najlepszy aktor potrzebuje reżysera. Z jednej strony niezwykle silnie brzmiący właśnie dziś, z drugiej – dający okazję do spotkania z dwiema młodymi artystkami współczesnego teatru: Yngvild Aspeli i Ane Marthe Sørlien Holen. To wielka przyjemność oglądać je na scenie i rozkoszować się doskonałością ich działań: animacyjnych, aktorskich, wokalnych i muzycznych.

Niewątpliwie chef-d’œuvre Plexus Polaire i osobiście Yngvild Aspeli jest Moby Dick, oparty na głośniej powieści Hermana Melville’a z połowy XIX wieku, który jest jej piątą premierą i – wraz z najnowszym przedstawieniem Dracula – wieńczy pierwszą dekadę działalności Plexus Polaire. Na premierę Moby Dicka czekaliśmy wiele miesięcy. Krótkie zapowiedzi prasowe, informacje o kolejnych rezydencjach, sporadyczne, tajemnicze i ekscytujące materiały wizualne pojawiały się w sieci co i raz, ale pandemia sprawiła, że niemal zamknięta premiera odbyła się dopiero w październiku 2020, potem raptem kilka przedstawień latem 2021 w Norwegii, a dopiero przed trzema miesiącami ruszyła właściwa eksploatacja spektaklu.

Doświadczenie uczy, że długo wyczekiwane wydarzenie, kiedy wreszcie dochodzi do spotkania z publicznością, bywa rozczarowujące. Nabudowujemy w sobie emocje, które w zderzeniu z rzeczywistością są trudne do spełnienia. Okazuje się jednak, że nie zawsze warto ufać doświadczeniu. Spotkanie z Moby Dickiem Yngvild Aspeli dowodzi, że wyobraźnia artysty może przekraczać najśmielsze oczekiwania widza. Rozbija je w pył i kreuje sceniczny kosmos będący niemal w każdej scenie fascynującą wyprawą w nieznane, urzekające rejony piękna i sztuki. „Moby Dick opowiada historię wyprawy na wieloryby, ale jest też historią obsesji i śledztwa w sprawie niewytłumaczalnych tajemnic życia. Prosta opowieść  o morskiej podróży nabiera innego wymiaru dzięki urzekającej i porywającej narracji Melville’a i zabiera nas w oszałamiającą podróż w głąb ludzkiej duszy. Z siedmioma aktorami, pięćdziesięcioma lalkami, projekcjami wideo, zaangażowaną w akcję orkiestrą i wielorybem wielkości wieloryba Yngvild Aspeli wystawia Moby Dicka, wspaniałego potwora literatury.”

 

Przestrzeń, w której rozgrywa się widowisko, jest ogromna: kilkanaście metrów szerokości sceny, ponad dziesięć metrów wysokości. To pierwsze zaskoczenie. Przyzwyczailiśmy się do kameralnych produkcji lalkowych, małoobsadowych, skoncentrowanych na sztuce animacji, na budowaniu finezyjnych relacji pomiędzy aktorem i lalką. Tymczasem tu dwudziestopięcioosobowa ekipa tworzy show, z jakim w zasadzie nie kojarzymy teatru lalek. Ale jednocześnie pokazuje, że lalkarstwo może mieć wymiar uniwersalny.  „Dzięki Moby Dickowi badam – mówi Yngvild Aspeli – w jaki sposób aktorstwo i lalkarstwo, muzyka i wideo, tekst i obrazy mogą się spotykać, nakładać, opowiadać równolegle, łączyć i tworzyć rozszerzony język lub fizyczne doświadczenie, w którym ‘całość’ mówi.”

Już pierwsza scena oszołamia. Z obydwu boków sceny swoje stanowiska mają muzycy, grający na żywo, zarazem kompozytorzy sfery dźwiękowej spektaklu i wokaliści: po lewej Guro Skumsnes Moe (kontrabasistka, gitarzystka) i Havard Skaset (gitara elektryczna), po prawej perkusistka Ane Marthe Sørlien Holen. W środku sceny, wśród oparów mgły, widnieje kilka par zmniejszających się w głąb poprzecznych mocowań kadłuba, stanowiących ożebrowanie statku. Gigantyczne, kilkumetrowe, wygięte bele są osią scenografii autorstwa Elisabeth Holager Lund. Jej koncepcja plastyczna obejmuje też wsparty na kilku słupach drewniany podest wypełniający okno sceny, dzielący przestrzeń na dwa piętra, których z początku nie dostrzegamy. Jakby z kadłuba statku wyłania się jego załoga, a może to członkowie rodzin wciąż wypatrujący powrotu najbliższych. Pewnie dwudziestu ludzi, w ciemnych nieprzemakalnych płaszczach sięgających stóp i w kapeluszach rybackich z szerokim otokiem chroniącym twarze przed deszczem. Ten tłum stanowi kilkoro aktorów i trzymane przez nich w obydwu rękach lalki ludzkiej wielkości. Trudno jednak rozróżnić ludzi od lalek. Tłum porusza się do przodu i do tyłu, po chwili w całym oknie sceny pojawiają się projekcje a to wirów morskich, może smug deszczu i wyładowań atmosferycznych, a to graficznych plam przedstawiających nierzeczywistą, a jakże realną i tajemniczą zarazem przestrzeń. Magiczna scena wprowadzająca w klimat spektaklu.

Z tej grupy wyłania się aktor grający w żywym planie Izmaela (Pierre Devérines). To jedyny z załogi Pequoda, który przeżył wyprawę wielorybniczą z kapitanem Ahabem, podobnie jak w książce Melville’a pełniący funkcję narratora, przeprowadzającego nas przez zdarzenia, dzielącego się refleksjami i przemyśleniami o losach załogi statku i tajnikach ludzkiej duszy.

Najważniejszą postacią i zarazem najbardziej przykuwającą uwagę jest Ahab. Lalka kapitana jest ogromna, ma przynajmniej 2,5 metra wysokości. Ahab, o wyrazistej twarzy, wykonany z drewna, z luźno zawiązaną apaszką na szyi, w brązowym rozpiętym płaszczu, spod którego widać grube szare spodnie ściągnięte szerokim, czarnym paskiem i granatowy stary sweter, kuternoga, siwy starzec z rozwianymi włosami i dawno niestrzyżoną brodą, bywa animowany przez pięciu aktorów. Animatorzy są w czarnych płaszczach, głowy mają osłonięte turbanami, na twarzach noszą maski przypominające wizerunki śmierci lub ostrą, biało-czarną charakteryzację oddającą cierpienie, ból i jakiś nieuchronny smutek, prowadzący do nicości. Animacja tej ogromnej lalki jest niebywale iluzyjna, perfekcyjna i oszołamiająco sprawna. Tubalny głos Ahaba, jego działania, nie dopuszczają sprzeciwu, a ogromna sylwetka kapitana wobec ludzkich proporcji animatorów powoduje, że są oni niemal niezauważalni. Przebłyskują tylko ich trupie oblicza niczym służących gotowych wspierać swego pana bez zastrzeżeń i aż do końca.

Ahab ma więcej lalkowych kopii, ludzkich rozmiarów, i wówczas prowadzą go dwaj animatorzy. Bywa, że postaci kapitana są multiplikowane, pojawiają się w różnych przestrzeniach jednocześnie. To niezwykły skrót inscenizacyjny Yngvild Aspeli, pozwalający w tym samym momencie obserwować działania Ahaba w różnych perspektywach, w rozmaitych proporcjach. Mamy do czynienia ze swoistym realizmem magicznym, gdzie wszystko jest prawdziwe i zarazem nierealne. Jedną z piękniejszych scen spektaklu jest podwieszenie wielkiej lalki Ahaba do kilkunastu okrętowych linek i zdalne animowanie postaci, unoszącej się w przestworzach, górującej nad całym wykreowanym światem, światem jego fantazji, marzeń i zbliżającego się upadku.

Żonglowanie przez reżyserkę proporcjami jest ważnym elementem spektaklu. Widać to w wielu scenach. Na dole przestrzeni scenicznej, jakby pod pokładem Pequoda oglądamy odpoczywających w hamakach członków załogi, wydobytych z czerni punktowymi reflektorami, podczas gdy powyżej podestu, w znakomitych projekcjach wśród widocznych tylko fontann kropel wody majestatycznie porusza się biała płetwa ogonowa wielkiego kaszalota. Albo nagle, jakby z oddali, oglądamy przepływającego Moby Dicka i przylegający do jego grzbietu dwa razy mniejszy statek wielorybniczy.

Nie brakuje w widowisku i drapieżnych scen. Poruszające jest oskórowanie jednego z wielorybów, za którym podąża małe wielorybie dziecko. Sceny polowania pojawiają się i w innych obrazach, łączących rozmaite techniki teatralne – elementy czarnego teatru z wizualizacjami i żywą obecnością Izmaela w wykreowanej przestrzeni. Co chwila przeskakujemy z pokładu Pequoda w otwartą przestrzeń oceanu. Mieszają się i nakładają na siebie rozmaite obrazy. Ogromne wrażenie robią poruszające się majestatyczne wieloryby. Niekiedy widzimy tylko ich części, łeb kaszalota lub jego ogon. W spektaklu pojawiają się i inne stwory, oczywiście ryby, ale także syreny. To wizualna uczta. Nawet muzycy w jednej ze scen przenoszą się na centralny podest, by dźwiękiem wydobywanym z instrumentów i przejmującymi wokalizami oddać ogrom i urodę natury, siłę bezwzględnego oceanu. Ahab przegrywa swoją walkę. W finale przez całą wielkość okna scenicznego przesuwa się gigantyczna lalka Moby Dicka. Musi on mieć grubo ponad 20 metrów. Wielkie oko kaszalota się porusza, podobnie jak boczna płetwa. Natura zwycięża. Ludzkie ambicje są śmiertelne.

 

Ale to ludzie właśnie są w stanie utrwalić piękno otaczającej nas rzeczywistości i przenieść je w sferę metajęzyka, uogólnienia, umieścić poza konkretnym czasem i przestrzenią. Wielka w tym zasługa projektantów światła, Xaviera Lescat i Vincenta Loubière oraz twórcy wideo Davida Lejard-Ruffet, którzy wyczarowują przed publicznością niezapomniane obrazy, składają je w następujące po sobie sekwencje, albo rozrzucają, pozostawiają w cieniu. Realizm magiczny tego spektaklu przypomina największe dzieła iberoamerykańskiej literatury. Zaciera się czas, zaciera się granica między prawdą a iluzją. Okrętowe liny, morskie mapy, przeżyte emocje toną w szaleńczym wirze myśli kapitana Ahaba. A my mamy okazję wejrzenia w głębię oceanu.

Moby Dick Yngvild Aspeli to niezwykły spektakl – błyskotliwy, rozświetlony wizualnością i rewelacyjnym lalkarskim rzemiosłem. Tak wielkie lalkowe widowisko widziałem chyba pierwszy raz w życiu. Zespół współtwórców i wykonawców tego przedstawienia jest oczywiście większy. Dołączyła Sarah Lascar, także absolwentka ESNAM, Słowenka Maja Kunšič, Daniel Collados-Blasco. W spektaklu na zmianę gra zresztą więcej aktorów. A zewsząd, gdzie jest pokazywany, docierają wyłącznie zachwyty. To doprawdy niezwykłe, że młoda lalkarka, aktorka i reżyserka jaką jest Yngvild Aspeli, zdołała przekonać tak wiele osób i instytucji do wyprodukowania tego dzieła, bo lista współproducentów Moby Dicka jest zaskakująca i imponująca.

I zanim jeszcze zdążyły opaść emocje związane z eksploatacją Moby Dicka Yngvild Aspeli przygotowała kolejne przedstawienie. Tym razem w koprodukcji Plexus Polaire z niemieckim Puppentheater Halle. To Dracula – siły ciemności zainspirowane wydaną w końcu XIX wieku powieścią Dracula irlandzkiego autora Brama Stokera, uchodzącą wciąż za biblię historii o transylwańskim wampirze, dziesiątki razy przerabianej na scenariusze dla rozmaitych gatunków artystycznych.

Adaptacja Aspeli jest inna od dotychczasowych. Niezwykle oszczędna w słowach, nie daje z pewnością okazji do kreowania wyrazistych ról aktorskich, opartych na dialogach i psychologicznie (acz literacko) pogłębionych charakterach. Skupia się na uchwyceniu rysów działających postaci, zbudowaniu relacji pomiędzy nimi i bazując na znanej intrydze koncentruje się na działaniach, akcji, wizualności i przede wszystkim urodzie współistnienia aktora i lalki, a także misternej animacji tej ostatniej. Yngvild Aspeli, odwołując się do powszechnie znanych historii, znów snuje swoją własną opowieść o siłach ciemności, które zna doskonale z dzieciństwa, krainy lasów, długich zim i mrocznych podań o trollach i magicznych postaciach. W jej świadomość z pewnością doskonale wpisuje się słynny Dracula, dlatego sięga po ten uniwersalny wątek, ale fascynuje ją gra aktora i lalki, wzajemne przenikanie się obydwu podmiotów, których pierwiastki ludzki i nieożywiony uzupełniają się wzajemnie i budują nieoczywiste, wielce złożone relacje.

W spektaklu występuje piątka aktorów Puppentheater Halle, którzy wypełniają maleńką scenę, zostawiając jedynie przestrzeń dla łóżka-trumny głównej bohaterki, jedynego przedmiotu określającego miejsce akcji, usytuowanego w otwartej, chwilami mglistej, niemal zawsze mrocznej przestrzeni lasu. Tworzą go znakomite projekcje wideo Davida Lejarda-Ruffeta, sugestywne i całkowicie nieilustracyjne, podkreślające niespodziewanie pojawiającym się kolorem (czerwień, żółć, zieleń, błękit) tajemnice kryjące się w puszczy, niezwykłą urodę roślinności, a chwilami białą grafiką wszechogarniający kosmos. Projekcje są rzutowane na wypełniające wysokość sceny ruchome zastawki, bezszelestnie przesuwane przez kryjących się za nimi aktorów. Wszystko to sprawia wrażenie przebywania w przestrzeni znacznie głębszej i szerszej, a nade wszystko intrygującej i tajemniczej.

Spektakl zaczyna i kończy scena z fruwającymi ptakami wyłaniającymi się z ciemności i jest to pierwsza zapowiedź wkroczenia do świata fantazji i magii. Chwilę potem z czerni wyłania się wielki pies, robiący wrażenie samą postacią raczej niż animacją, ale efekt iluzji jest dostatecznie silny. Wreszcie na proscenium pojawia się aktorka, grająca główną bohaterkę, ubrana w różową sukienkę-szlafrok, z burzą miedzianych włosów na głowie. Po przekątnej sceny widzimy nagle jakby jej lustrzane odbicie, pojawiające się na tle leśnych projekcji. Przez moment wykonują identyczne ruchy, akcentując wrażenie zwielokrotnienia, by nagle złamać zasadę symetrii. To jednak dwie różne aktorki, identycznie ubrane i bliźniaczo podobne. W kolejnych scenach pojawi się jeszcze trzecia identyczna aktorka, choć wszystkie one będą jedynie zwielokrotnieniem bliźniaczej lalki, odkąd kobieta zostanie ukąszona przez Draculę. On sam, jego głowa, też wyłania się z głębi mroku, by dokonać krwawego aktu.

Odtąd akcja przenosić się będzie pomiędzy łóżkiem, na którym czworo aktorów-służących, w dość uproszczonych i stonowanych kolorystycznie uniformach, układa ofiarę, próbując przynieść jej ulgę, pomoc medyczną, czy choćby wsparcie, a mroczną przestrzenią lasu – miejscem przebywania Draculi. Sceny te są rozbudowane, nieme, choć pełne znaczeń i sensów, a nade wszystko znakomite lalkarsko. Już pierwsza podmiana aktorki na lalkę naturalnej wielkości leżącą na łóżku jest majstersztykiem. I zilustrowane cierpienie lalki jest nieskończenie pełniejsze niż ból żywego aktora. Jest uniwersalne, pozajednostkowe, jest istotą cierpienia. A kiedy w kolejnych obrazach jeden z aktorów-służących, teraz będący lekarzem, podejmie decyzję o przetoczeniu krwi kobiecie, wkraczamy w sferę metafor o wyjątkowej urodzie. Aktor wyciąga niby z własnego przedramienia czerwoną nitkę, która powoli przemierza przestrzeń nim zetknie się z ręką leżącej lalki, w którą ostatecznie wniknie. A kiedy dziewczyna zacznie doznawać halucynacji, inni aktorzy w identycznych co lalka kostiumach oplotą jej łóżko. Takich zwielokrotnień jest w spektaklu więcej, choć zawsze to lalka ma przywidzenia, które realizują aktorzy.

Podobnie jest z postacią Draculi, którego lalkowa, naturalnej wielkości postać, może ulegać destrukcji i transformacjom. Może być również zwielokrotniona, wówczas pozostali aktorzy nakładają głowy-maski Draculi i wypełniają przestrzeń: lasu, czy łóżka dziewczyny. Twarze lalek są znakomicie wymodelowane, skóra i włosy do złudzenia przypominają naturalne, przeguby są doskonale skonstruowane. Chwilami lalki rozpoznajemy wyłącznie dlatego, że bywają rozczłonkowane. Albo, jak w jeszcze jednej urokliwie przywołanej metaforze, przekraczają wymiary grawitacji. Umierająca dziewczyna-lalka zaczyna w pewnym momencie lewitować. Dzieje się to za sprawą znów czerwonych sznurków wyciąganych z kończyn umierającej, które okalający łóżko animatorzy-służący napinają niczym sznurki lalki à la planchette, która unosi się w powietrzu i poddaje zabiegom animacyjnym. Tak realizuje się na scenie metafora o lalkarzu – małym bogu, w którego rękach jest los człowieka.

Dracula nie ocieka krwią, nie jesteśmy epatowani żadną brutalnością ani przemocą, choć pojawi się i młotek, i drewniany kołek, i wiązka czosnku. Łóżko stanie się trumną, usłyszymy wycie psów-wilków, których stado wyłoni się z czerni lasu, hrabia Dracula się zdematerializuje. Zostanie jego mit, ale teraz już pełniejszy nie o filmowe obrazy grozy i horroru, ale szlachetne wizualizacje przygotowane przez Yngvild Aspeli i twórców z jej teamu Plexus Polaire: scenografkę Elisabeth Holager Lund i kompozytorkę oraz zarazem wokalistkę Ane Marthe Sørlien Holen, której ścieżka muzyczno-wokalna jest równie zachwycająca, co lalki wykonane przez Elise Nicod, Pascal Blaison, Manon Dublanc i Sebastiena Puech.

W kilka tygodni po premierze w Halle Yngvild Aspeli przeniosła Draculę do swojego Plexus Polaire i pewnie ta powtórzona francuska wersja spektaklu trafi wkrótce na międzynarodowe sceny teatralne. A w planach już kolejna realizacja: Une maison de poupée (Dom lalki) inspirowany sztuką Henrika Ibsena. „Zamierzam zrobić Dom lalki – zapowiada artystka – który trzęsie, miażdży i uwalnia stare duchy. Niepokojąca mieszanka aktorów i lalek, iluzji i rzeczywistości, w otoczeniu martwych ptaków i rozbitych okien.” Premiera spektaklu, który trwać będzie 80 minut (wiemy to już od jesieni 2021!!!) zapowiedziana jest na początek 2023. Wcześniej jednak, bo już w połowie 2022 Yngvild Aspeli obejmie na cztery lata dyrekcję artystyczną Nordland Visual Theatre – najsłynniejszego dziś w Europie norweskiego domu produkcyjnego, miejsca licznych rezydencji teatralnych i partnera wielu międzynarodowych projektów lalkarskich. Oj, będzie się działo, bo przecież Yngvild Aspeli nie ma jeszcze nawet czterdziestu lat.

 

 

 

 

[1] Wszystkie cytowane w tekście wypowiedzi, we własnym przekładzie, pochodzą ze strony internetowej teatru: www.plexuspolaire.com (dostęp 18.12.2021).

Autorzy zdjęć: Benoit Schupp (Ashes), Stas Levshin (Chambre noir), Christophe Raynaud de Lage (Moby Dick, Dracula) i www.plexuspolaire.com.

PUPPETEERS OF THE WORLD: YNGVILD ASPELI

 

Pierwodruk: Lalkarze świata / Puppeteers of the World: Yngvild Aspeli, TEATR LALEK 2022, nr 1 (147), ss. 7-12 (wersja polska), ss. 13-18 (English version)

 

 

           In recent seasons Yngvild Aspeli, Norwegian actress, director and puppeteer, appearing on theatre stages for merely a decade, has found herself among the international elite. Her spectacles draw attention, are widely discussed in the media, and she has become a global brand. Such success was enjoyed at the turn of the century by few puppeteers, amongst whom the sole woman has been up to now Ilka Schönbein.

Yngvild Aspeli boldly enters the domain of assorted disciplines. She makes puppets,  performs on stage as a puppeteer, prepares her solo spectacles and, predominantly, directs from the time when she established in France the Plexus Polaire international company and became its artistic director (2011). Plexus Polaire is a loose creative association blending the skills of numerous artists: actors and puppeteers, video artists, light and sound directors, composers and musicians, puppet constructors and costume makers, stage designers, playwrights… True, they originate from various countries and even continents, and, as a rule, pursue their own artistic activity or cooperate with numerous existing theatres or institutions, but they share with Yngvild Aspeli an ideological and artistic identity consisting of several features.

First of all, regardless of the country of their origin they all possess extensive international formation and artistic experience.

Secondly, they come from three educational centres which also shaped Aspeli’s artistic personality. Aspeli made friends earliest in Norway, while studying music, dance, and theatre at Stange Videregående Skole; here, she specialised in the theatre, and subsequently attended a year-long course in costume making at Skiringssal Folkehøgskole. At the age of twenty she embarked upon an intense two-year acting course at École International de Théâtre Jacques Lecoq (Paris), which placed emphasis on the body, motion, and space as a point of departure for the creation of a theatre spectacle and prepared for joint work. Upon graduation in 2005 Ingvild Aspeli continued her education at the three-year École Nationale Supérieure des Arts de la Marionnette (ESNAM) in Charleville-Mézières. She encountered numerous future partners either while studying in France or among artists undergoing similar training.

The third element of shared experience was cooperation with the great French artist – Philippe Genty. Yngvild Aspeli joined Compagnie Philippe Genty in 2012, when Genty returned to one of his most celebrated spectacles: Ne m’oublie pas and staged it as a diploma spectacle shown by students of Nord-Trøndelag University College de Verdal. After the Norwegian premiere Genty included Ne m’oublie pas into the repertoire of his theatre company and for several years featured it all over the world. Consequently, Yngvild Aspeli, his Norwegian assistant, enjoyed an opportunity to become acquainted with assorted means of expression: acting and dance, puppets and visual arts, music and visual effects. This was also a practical lesson of shaping her personal taste and testing assorted theatrical means which do not succumb to linear narration but rather to a convention of loose associations, the poetics of dreams and all sorts of connotations, with the theatrical image, its inner composition, and dramaturgy being their most prominent element.

In 2012 the not quite 30 years old Ingvild Aspeli had already taken part in school  realisations, i.a. as animator and puppet builder for The Street of Crocodiles, directed by  Frank Soehnle (2007), and acted in her first solo spectacle: Allume! Eteins!, based on a text by  Philippe Dorin, a diploma spectacle: Signaux, which was her auteur proposal and inaugurated professional work, and, finally, a whole series of theatre workshops dealing with defining puppets, the art of animation, and the shadow theatre. Asepli was the author of puppets and masks, puppeteer and co-director of assorted independent theatre projects, which she showed at numerous international festivals, but, first and foremost, she slowly created the image of her theatre company.

The name: Plexus Polaire refers to the space from which the author originates, but also to a coincidence of assorted phenomena, both inter-personal and artistic. Hence such a diversity of artists from different cultures and traditions, rarely encountered in a theatre group and spanning from Canada to South Korea and from Romania to Norway. Thus also incessant fascination with the variety of means of theatrical expression.

The use of life-sized puppets – Yngvild Aspeli writes in her sui generis artistic manifesto – is at the center of my work, but the play of the actor, the presence of the music, the use of light and video, are all equal elements in communicating the story. I´m interested in the expanded language that is formed in the meeting point of these different expressions, and how it creates a multisensorial narration. […] To create an expanded reality, where the story is told on several parallel levels. Somehow create a vertical dramaturgy composed by superposed layers, rather than a horizontal line.[1]

These auteur reflections expand our view of the artist’s oeuvre. Without impacting the ultimate reception of the theatrical work they make it possible to locate it within a wider context and to understand the author’s intentions. In addition – and this is equally important – they allow to follow the methods of her work. The blurry space between fact and fiction fascinates me. It allows the story to be anchored in reality, but still leave space for the public to be co-creator, to see and understand their own version of the story. […] It is this space between the stage and the public that carries the fragile force of the performing arts. She find most interesting the play between the actor and the puppet, and this dual presence of the actor-puppeteer allows a communication on several levels simultaneously. By the means of the puppet being a stylized human representation, we can make an attempt of looking at ourselves with a bit of distance. And by using the confusion that appears when the roles are reversed, the center is replaced, and we no longer know who controls who, we can visualize complex themes. A work that tries to make you feel rather than explain. That opens up for larger questions instead of giving fixed answers. Searching for an expression for those things that we cannot necessarily see, or explain, but that we still can feel, and understand.

In 2011 an expanded and reworked version of the solo diploma spectacle: Signaux initiated the activity of Plexus Polaire. The production featured, apart from the director, also Laura Sillanpää and Pierre Tual. A great impression was made by the puppets (different scales and techniques) created by Aspeli, Polina Borisova, and Sillanpää. Nevertheless, emphasis was placed on powerful animation as well as the fact that the puppets were more alive than the animators. The puppet depicting the lead protagonist was humanoid and life-sized. Signaux is a story about a man who lost his hand in an accident. Subsequently, he closets himself and entrusts single words to a dictaphone; nonetheless, they evoke recollections. A misty window shows drawings made on the spot, images from the past return, reality becomes mixed up with hypnotic poetics, but emptiness, absence, and deficiency always remain. In a poignant scene the puppet depicting the male character uses its left, living hand (that of the actor) to pull out of the right-hand sleeve a small blue female puppet, just as brilliantly animated.

Signaux predicted the appearance of an actress whose creative path is worth watching. Two years later Plexus Polaire showed a premiere of Opera opaque, directed by Aspeli, once more with the participation of Borisova and Tual together with the composer and singer Guro Skumsnes Moe. This time the yet again gloomy ambiance of the story was arranged so as to create a cabaret structure, whose protagonist was Madame Silva (an almost life-sized puppet, excellently constructed and animated) and her macabre visions. Nonetheless, the spectacle possessed the dimension of rather frivolous, slightly exaggerated scenes straight out of a student presentation, with their forced laughter and excessively pretended fright.

Cendres/Ashes, staged in 2014, proved to be a spectacle that decidedly drew attention both to Yngvild Aspeli and her Plexus Polaire. Based on Before I Burn (a novel by the Norwegian author Gaute Heivoll), it referred to authentic events that took place in a small town where a house was set afire on a certain day in 1978. This episode was immediately followed by a series of strange cases of arson, which produced dread and horror among the entire local community, and the growing drama of the soon identified pyromaniac, struggling with his personality and setting into motion the demons that lurk within all of us.

Cendres does not resemble a linear narration. This is a confrontation of two tales: that of the arsonist and the author, who several decades later made use of the event as literary material. Two tormented intimacies (Mathieu Dochtermann). Casual phrases, produced on the keyboard of a writer telling the story, are screened on transparent tulle. The essence of the spectacle consists of images created on multiple levels. In the background, video projections shown on the horizon consist of scattered small houses, sheds, and barns, in which fire flares up time and again. This appears to be a backdrop of sorts, totally nonaggressive and rather outlining the sites and character of the occurrences. The space-path along which the Arsonist (a table puppet) moves is closer to the spectator. The pyromaniac remains in constant motion, walking, running, swimming, and flying whenever he succumbs to the euphoria of his mania; watching the incredibly precise and virtuoso animation of the puppet is truly a tour de force. The animators remain in the shadows and we see only the one-and-a half-meter tall puppet.   

The most occurs in the foreground. Here all the protagonists: Mother, Father-chief of the local fire brigade, and the Arsonist meet. At this stage the puppets are life-sized, almost realistic, and still animated by concealed puppeteers sometimes wearing the costumes of the stage characters, which makes it impossible to distinguish man from puppet. The dramatis personae re-live assorted reminiscences and recall images from the past; the latter do not create a logical whole or permit each spectator to pursue individual associations and reflections but draw attention and concentrate on every activity. Amidst those images there emerges, in the manner of a demon, a ghastly hound of supernatural size, an embodiment of all fears and obsessions. Achieving such an effect in the theatre is quite a difficult feat! And yet!!! The spectacle contains many more magnificent images and animations, to mention the fire which in the finale devours the lead character from within.

The music, or rather the sonorous sphere of the spectacle is outright incredible, the direction of the light effects is masterly, but the greatest surprise is probably produced by the appearance of the animators on stage. There are three of them, although at times it could seem that numerous actors had been engaged. At certain moments seven to nine man-sized puppet (and probably human) characters perform on stage. 

This multiplication of stage beings is the secret of Philippe Genty, who together with Mary Underwood played in the spectacle the part of an outside observer. Cooperation with Genty undoubtedly left an imprint on the ultimate form of Cendres although the spectacle, the manner of conducing stage activities, their inner composition, the use made of assorted multimedia projections, the construction of images, the differentiation of plot levels, the  multi-dimensional puppets and, in particular, their construction and perfect animation are already the outcome of the accomplishments of Yngvild Aspeli and her collaborators.

 

In 2017 Yngvild Aspeli prepared another spectacle: Chambre noir. This time she remained alone on stage, accompanied by Ane Marthe Sørlien Holen, singer and music performer. The music was not composed explicitly for the spectacle – it creates the latter and together with the vocal parts produces the dramaturgy and outlines the plot. The compositions performed solo and, at other times, in a duet with the animator, dissociate the plot and upon occasions outright create the impression of a concert. The world of Sørlien Holen is intimate and, simultaneously, hallucinogenic.

Naturally, Yngvild Aspeli remains in the forefront. Fascinated with dance, the visual arts, music and sound, sensitive to the play of light, she combines all those genres in a story about Valerie Jean Solanas, radical American feminist (died in 1988), writer, author of the SCUM Manifesto, which argued about the necessity of creating a world without men, and celebrated for shooting Andy Warhol when he refused to produce her play and did not return its manuscript. This time the foundation of the spectacle was The Faculty of Dreams, a novel by the Swedish author Sara Stridsberg, a poetic and, at the same time, absurd story about Solanas, indubitably serving only as inspiration for stage quests and improvisations. The emergent theatre spectacle is truly fascinating.  

The stage window is covered by transparent, barely visible curtains featuring video projections referring chiefly to the world of advertisements and show business, but also to geometrical compositions. To the left stands Solanas’ bed, since the whole story is told from the perspective of the last hours of her life in a hotel or psychiatric institution room with drifting images and events from the past: obsession with the idea of the SCUM manifesto, the meeting with Warhol, scenes from frivolous youth and, finally, unhappy childhood. Solanas – a life-sized extremely realistic puppet – appears also in duplicates from the past. Its animator assumes different shapes: that of Dorothy- a friend, a nurse, a female partner, mother, and even narrator. While doing so she swaps costumes and, sometimes, also masks. Many such brilliant changes are carried out at an incredible speed and are utterly imperceptible to the audience. Every moment there appears a new character who enters into relations with the protagonist or her partners. Upon certain occasions Yngvild Aspeli is the animator of a totally complete puppet character, or else lends it a part of her body (e.g. in a frivolous and piquant erotic scene) but is also capable of performing exclusively with the head of a protagonist (Andy Warhol) or other body parts (multiplied legs in a magnificent frenzied dance scene).  

It appears that Aspeli is inclined towards creating her spectacles by borrowing from  literarily remastered but, nonetheless, actual or possible events. This was the case in Cendres and Chambre noir, and we encounter the same approach in Moby Dick and Dracula. Her imagination is set into motion by authentic figures and events. All characters and stage design elements are exceptionally real and outright naturalistic; confronted by live actors the puppets are almost unrecognisable. Nevertheless, they are not copies of actual characters but always the products of visual arts fantasy. In Chambre noir the puppets were made by the animator together with Pascale Blaison and Polina Borisova. As animants they turn into something more than mere dramatis personae to which they refer – they assume universal features and render problems universal. Valerie Solanas becomes a representative of a whole array of strong, pugnacious women, sometime careless, fighting for their rights, subjected to the endless pressure of society, and as a consequence becoming lonely, abandoned losers tackling exclusively phobias and hallucinations.   

 

Chambre noir is a beautiful but sad spectacle, cleverly conceived and with a great contribution made by the co-director (Paola Rizza, who worked also on Signaux and Cendres), since even the best actor needs a director. On the one hand, the spectacle still resounds extremely powerfully, while on the other hand it offers an opportunity to meet two young artists of the contemporary theatre: Yngvild Aspeli and Ane Marthe Sørlien Holen. It is a great pleasure to watch them on stage and to delight in the perfection of their undertakings: animation, acting, vocal, and musical.

Without doubt the chef-d’œuvre of Plexus Polaire and personally of Yngvild Aspeli is Moby Dick, based on the famous mid-nineteenth century novel by Herman Melville; this is Aspeli’s fifth première and, together with the most recent spectacle: Dracula, it crowns the first decade of the activity of Plexus Polaire. An encounter with Yngvild Aspeli’s version of Moby Dick proves that an artist’s imagination may transcend the boldest expectations of the spectator. It simply pulverises them into dust and creates a stage cosmos, which in almost every scene becomes a fascinating expedition into unknown, enchanting regions of beauty and art. “Moby Dick” is the tale of a whaling expedition, but also the story of an obsession or an investigation into the unexplained mysteries of life. Seven actors, 50 puppets, a live orchestra, and a monstrous 20-meters long whale.  

 

The space in which the spectacle takes place is enormous: over ten metres wide and high. This is the first shock. We have grown accustomed to chamber puppet productions with a small cast, concentrated on the art of animation and the creation of sophisticated relations between the actor and the puppet. In this case, a 25-strong cast produces a show that we essentially do not associate with the puppet theatre. At the same time, however, it demonstrates that puppetry can possess a universal dimension.  

Musicians play on both sides of the stage –they are simultaneously composers  of the sound sphere and singers. In the centre of the stage, amidst vapours of steam, several pairs of transverse hull fastenings – the ribbing of the ship – recede into the background. Gigantic, several-metres long cambered beams constitute the axis of the stage design. The visual art conception also encompasses a wooden platform supported on several posts, filling the stage window, and dividing space into two storeys, which initially we do not notice. The crew emerges as if from the hull: some twenty persons in dark rainproof and floor length coats and fisherman wide brim hats protecting their faces against the rain. This crowd is composed of several actors and life-sized puppets held in both hands. It is difficult to distinguish people from puppets. The throng moves back and forth, and in a moment the entire stage window features projections of the whirling sea, possibly streaks of rain and lightning, graphic patches depicting an unreal but, at the same time, real and mysterious space. A magical scene introducing us to the ambiance of the spectacle.   

The most important and, at the same time, the most absorbing figure is Ahab. The puppet portraying the Captain is enormous, at least 2,5 metres high. This dramatis persona with an expressive face is made of wood and wears a loosely tied neckerchief. A brown unbuttoned overcoat reveals thick grey trousers secured with a wide black belt and a navy-blue old jumper; the old cripple with unruly grey hair and an unkempt beard is animated by five actors. The animators, dressed in black coats, wear turbans and face masks resembling depictions of death or vivid, black-and-white make-up reflecting suffering, pain, and some sort of inevitable sadness leading to oblivion. The animation of this enormous puppet is extraordinarily illusive, impeccable, and overwhelmingly skilful. Ahab’s sonorous voice and motions forbid all resistance; the Captain’s immense frame is the reason why the human proportions of the animators are almost invisible. Only their glimmerings death faces are those of servants willing to support their master without any reservation, all the way to the very end.  

 

There are more puppet copies and human dimensions of Ahab – in such cases he is guided by two animators. Upon occasion figures of the Captain are multiplied and appear in assorted spaces simultaneously. This unusual staging operation proposed by Yngvild Aspeli makes it possible to observe the acts performed by Ahab both at the same moment as well as in different perspectives and various proportions. We are dealing with sui generis magical realism, in which everything is real and, at the same time, unreal. One of the most enchanting scenes in the spectacle is the attachment of the Ahab puppet to over ten ship cables and the remote animation of the figure, soaring in space and towering over the entire created world – a world of his fantasies, dreams, and encroaching decline.  

An important element of the spectacle involves the director juggling proportions, as observed in numerous scenes. At the bottom of the stage space, as if below the deck, members the crew rest in hammocks extracted from blackness by spotlights, while above the platform the white tail fin of the enormous whale majestically moves in brilliant projections amongst visible fountains of water droplets. Or suddenly, as if from afar, we watch Moby Dick swimming by and a whaling ship, twice as small, clinging to its back. Time and again we leap from the deck of The Pequod into the open space of the ocean. Diverse images become intermingled and superimposed. An enormous impression is made by the majestically moving whales. Sometimes we see only their parts, a head or a tail. A visual feast.   

Ahab loses his battle. In the finale the gigantic puppet portraying Moby Dick – certainly more than 20 metres long –  passes across the entire length of the stage window. The enormous eye of the whale moves, as does the side fin. Nature wins. Human ambitions are mortal.

But it is people who are capable of rendering permanent the beauty of the reality around us, and of transferring it into the sphere of meta-language and generalisation and placing it beyond concrete time and space. This is the great accomplishment of lighting designers and video artists, who conjure up in front of the audience unforgettable images, subsequently arranged in sequences or scattered and left behind in the shadows. The magical realism of this spectacle resembles the greatest work of Ibero-American literature. Time becomes obliterated as does the border between truth and illusion. Ship ropes, maritime maps, past emotions – all sink in the frenzied whirlpool of Captain Ahab’s thoughts. Moby Dick by Yngvild Aspeli is an unusual spectacle – brilliant, luminous with visuality and amazing  puppetry craft.

The most recent Plexus Polaire production (or actually co-production with the German Puppentheater Halle) is Dracula – Powers of Darkness, inspired by Bram Stoker’s Dracula, published at the end of the nineteenth century and still regarded as the Biblical version of the story about the Transylvanian monster. The Aspeli adaptation differs from heretofore productions. It makes extremely modest use of the word, and thus concentrates on capturing  traits of the dramatis personae and creating relations between them; by basing itself on the familiar intrigue it focuses on the activity, action, visual quality and, first and foremost, beauty of the co-existence of the actor and the puppet as well as the latter’s intricate animation. By referring to universally known tales, Yngvild Aspeli once again spins her story about the powers of darkness, but as always continues to be fascinated by the performance given by the actor and the puppet, and the mutual permeation of both subjects.

The spectacle begins and ends with a scene of flying birds emerging from darkness – a foretaste of entering the world of fantasy and magic. A moment later a huge dog materializes from the blackness, making an impression more due to its size than to animation, albeit the effect of illusion remains sufficiently powerful. Finally, there appears on the proscenium an actress playing the lead part, wearing a pink dress/dressing gown and with a shock of copper-coloured hair. Diagonally we see her mirror reflection of sorts against the backdrop of woodland projections – an illusion of multiplication. An identical third actress is present in successive scenes – all three will become a mere multiplication of a twin puppet once the woman becomes bitten by Dracula. It is Dracula himself or rather his head, that also reveals itself from profound obscurity so as to commit the bloody act.

The plot now shifts from the space between the bed-coffin of the female protagonist, on which four actors-servants arrange the victim in an attempt at bringing her relief and offering medical aid or, at the very least, support, to the gloomy forest – the site of Dracula’s residence. These scenes are expanded, mute, albeit full of meanings and significance and, predominantly, brimming with perfect acting. Already the first replacement of the actress by a natural-size puppet lying on the bed is sheer mastery. And when in consecutive images one of the actors-servants, now a physician, decides to conduct a blood transfusion we enter a sphere of exceptionally striking metaphors. The actor draws forth, seemingly from his forearm, a scarlet thread that slowly crosses space before it reaches the hand of the reclining puppet which it ultimately penetrates. When the girl begins to hallucinate, other actors, wearing costumes identical to hers, surround the bed. The spectacle includes many more such multiplications, although it is always the puppet that experiences hallucinations subsequently realised by the actors.

The same is true of Dracula, whose life-sized puppet can be subjected to destruction and transformations. It can also become multiplied – then the remaining actors put on   Dracula masks-heads and fill the space. The faces of the puppets are exquisitely styled, with skin and hair strikingly recalling natural features, and their wrists are perfectly constructed wrists. At certain moments we recognise the puppets only because they are dismembered.

In mid-2022 Yngvild Aspeli will, without resigning from directing Plexus Polaire, become for the next four years the artistic director of Nordland Visual Theatre – currently the most famous Norwegian puppetry and visual theatre landmark in Europe, site of numerous artist residencies, and partner of many international puppetry projects. Exciting things are bound to happen – after all, Yngvild Aspeli is still not quite forty years old….

 

[1] All statements used in the text come from: www.plexuspolaire.com (accessed: 18.12.2021). 

Photos by Benoit Schupp (“Ashes”), Stas Levshin (“Chambre noir”), Christophe Raynaud de Lage (“Moby Dick”, “Dracula”) and www.plexuspolaire.com.

 

Dracula

 

Korzystając z wizyty we Wrocławiu i udziału w znakomitej (choć wyczerpującej!) konferencji „Lalka nova”, zorganizowanej przez Akademię Sztuk Teatralnych Filia we Wrocławiu, zrobiłem sobie kilkugodzinną przerwę na wyprawę do Puppentheater Halle, gdzie kilkanaście dni wcześniej odbyła się premiera Draculi.

Niemiecka premiera jest jakby ciągiem dalszym światowych wydarzeń zaplanowanych przed pandemią, finalizowanych w ostatnich miesiącach i oby już bez przeszkód eksploatowanych w kolejnych sezonach. Miejmy nadzieję, bo znów powstał spektakl, który zelektryzuje tych wszystkich, których ciekawią lalki i ich współczesny wizerunek.

Dracula – siły ciemności to kolejny po Popiołach, Chambre noir i Moby Dicku spektakl Yngvild Aspeli, norweskiej lalkarki, reżyserki, aktorki i konstruktorki, powstały tym razem w koprodukcji jej francusko-norweskiej grupy Plexus Polaire i Puppentheater Halle. Został zainspirowany wydaną w końcu XIX wieku powieścią Dracula irlandzkiego autora Brama Stokera, uchodzącą wciąż za biblię historii o transylwańskim wampirze, dziesiątki razy przerabianej na scenariusze dla rozmaitych gatunków artystycznych.

Adaptacja Aspeli jest inna od dotychczasowych. Niezwykle oszczędna w słowach, nie daje z pewnością okazji do kreowania wyrazistych ról aktorskich, opartych na dialogach i psychologicznie (acz literacko) pogłębionych charakterach. Skupia się na uchwyceniu rysów działających postaci, zbudowaniu relacji pomiędzy nimi i bazując na znanej intrydze koncentruje się na działaniach, akcji, wizualności i przede wszystkim urodzie współistnienia aktora i lalki, a także misternej animacji tej ostatniej. Yngvild Aspeli, odwołując się do powszechnie znanych historii, snuje swoją własną opowieść o siłach ciemności, które zna doskonale z dzieciństwa, krainy lasów, długich zim i mrocznych podań o trollach i magicznych postaciach. W jej świadomość z pewnością doskonale wpisuje się słynny Dracula, dlatego sięga po ten uniwersalny wątek, ale fascynuje ją gra aktora i lalki, wzajemne przenikanie się obydwu podmiotów, których pierwiastki ludzki i nieożywiony uzupełniają się wzajemnie i budują nieoczywiste, wielce złożone relacje.

 

Scena Puppentheater Halle jest maleńka. Piątka aktorów wypełnia ją niemal doszczętnie, zostawiając jedynie przestrzeń dla łóżka-trumny głównej bohaterki, jedynego przedmiotu określającego miejsce akcji, usytuowanego w otwartej, chwilami mglistej, niemal zawsze mrocznej przestrzeni lasu. Tworzą go znakomite projekcje wideo Davida Lejarda-Ruffeta, sugestywne i całkowicie nieilustracyjne, podkreślające niespodziewanie pojawiającym się kolorem (czerwień, żółć, zieleń, błękit) tajemnice kryjące się w puszczy, niezwykłą urodę roślinności, a chwilami białą grafiką wszechogarniający kosmos. Projekcje są rzutowane na wypełniające wysokość sceny ruchome zastawki, bezszelestnie przesuwane przez kryjących się za nimi aktorów. Wszystko to sprawia wrażenie przebywania w przestrzeni znacznie głębszej i szerszej, a nade wszystko intrygującej i tajemniczej.

Spektakl zaczyna i kończy scena z fruwającymi ptakami wyłaniającymi się z ciemności i jest to pierwsza zapowiedź wkroczenia do świata fantazji i magii. Chwilę potem z czerni wyłania się wielki pies, robiący wrażenie samą postacią raczej niż animacją, ale efekt iluzji jest dostatecznie silny. Wreszcie na proscenium pojawia się aktorka, grająca główną bohaterkę, ubrana w różową sukienkę-szlafrok, z burzą miedzianych włosów na głowie. Po przekątnej sceny widzimy nagle jakby jej lustrzane odbicie, pojawiające się na tle leśnych projekcji. Przez moment wykonują identyczne ruchy, akcentując wrażenie zwielokrotnienia, by nagle złamać zasadę symetrii. To jednak dwie różne aktorki, identycznie ubrane i bliźniaczo podobne. W kolejnych scenach pojawi się jeszcze trzecia identyczna aktorka, choć wszystkie one będą jedynie zwielokrotnieniem bliźniaczej lalki, odkąd kobieta zostanie ukąszona przez Draculę. On sam, jego głowa, też wyłania się z głębi mroku, by dokonać krwawego aktu.

 

Odtąd akcja przenosić się będzie pomiędzy łóżkiem, na którym czworo aktorów-służących, w dość uproszczonych i stonowanych kolorystycznie uniformach układa ofiarę, próbując przynieść jej ulgę, pomoc medyczną, czy choćby wsparcie, a mroczną przestrzenią lasu – miejscem przebywania Draculi. Sceny te są rozbudowane, nieme, choć pełne znaczeń i sensów, a nade wszystko znakomite lalkarsko. Już pierwsza podmiana aktorki na lalkę naturalnej wielkości leżącą na łóżku jest majstersztykiem. I zilustrowane cierpienie lalki jest nieskończenie pełniejsze niż ból żywego aktora. Jest uniwersalne, pozajednostkowe, jest istotą cierpienia. A kiedy w kolejnych obrazach jeden z aktorów-służących, teraz będący lekarzem, podejmie decyzję o przetoczeniu krwi kobiecie, wkraczamy w sferę metafor o wyjątkowej urodzie. Aktor wyciąga niby z własnego przedramienia czerwoną nitkę, która powoli przemierza przestrzeń nim zetknie się z ręką leżącej lalki, w którą ostatecznie wniknie. A kiedy dziewczyna zacznie doznawać halucynacji, inni aktorzy w identycznych co lalka kostiumach oplotą jej łóżko. Takich zwielokrotnień jest w spektaklu więcej, choć zawsze to lalka ma przywidzenia, które realizują aktorzy.

 

Podobnie jest z postacią Draculi, którego lalkowa, naturalnej wielkości postać, może ulegać destrukcji i transformacjom. Może być również zwielokrotniona, wówczas pozostali aktorzy nakładają głowy-maski Draculi i wypełniają przestrzeń: lasu, czy łóżka dziewczyny. Twarze lalek są znakomicie wymodelowane, skóra i włosy do złudzenia przypominają naturalne, przeguby są doskonale skonstruowane. Chwilami lalki rozpoznajemy wyłącznie dlatego, że bywają rozczłonkowane. Albo, jak w jeszcze jednej urokliwie przywołanej metaforze, przekraczają wymiary grawitacji. Umierająca dziewczyna-lalka zaczyna w pewnym momencie lewitować. Dzieje się to za sprawą znów czerwonych sznurków wyciąganych z kończyn umierającej, które okalający łóżko animatorzy-służący napinają niczym sznurki lalki à la planchette, która unosi się w powietrzu i poddaje zabiegom animacyjnym. Tak realizuje się na scenie metafora o lalkarzu – małym bogu, w którego rękach jest los człowieka.

Dracula nie ocieka krwią, nie jesteśmy epatowani żadną brutalnością ani przemocą, choć pojawi się i młotek, i drewniany kołek, i wiązka czosnku. Łóżko stanie się trumną, usłyszymy wycie psów-wilków, których stado wyłoni się z czerni lasu, hrabia Dracula się zdematerializuje. Zostanie jego mit, ale teraz już pełniejszy nie o filmowe obrazy grozy i horroru, ale szlachetne wizualizacje przygotowane przez Yngvild Aspeli i twórców z jej teamu Plexus Polaire: scenografkę Elisabeth Holager Lund i kompozytorkę oraz zarazem wokalistkę Ane Marthe Sørlien Holen, której ścieżka muzyczno-wokalna jest równie zachwycająca, co lalki wykonane przez Elise Nicod, Pascal Blaison, Manon Dublanc i Sebastiena Puech.

Ostateczny kształt temu spektaklowi nadają aktorzy z Puppentheater Halle: Claudia Luise Bose, Nils Dreschke, Sebastian Fortak, Luise Friederike Hennig i Louise Nowitzki, którzy wykonują wspaniałą pracę: aktorską i lalkarską. Niejeden instytucjonalny teatr lalek mógłby pozazdrościć takiej premiery, którą wkrótce zobaczymy pewnie i w repertuarze Plexus Polaire, bo w stałym teatrze repertuarowym zobaczyć ją będzie mogła z pewnością ograniczona liczba widzów. A zobaczyć, przynajmniej sympatycy lalkarstwa, powinni koniecznie.

 

Fot. ze strony https://buehnen-halle.de/puppentheater_dracula

Moby Dick

 

Po zobaczeniu kilka lat temu Popiołów (Ashes, 2014), a wkrótce potem Chambre noir (2017), w naturalny sposób włączyłem międzynarodową grupę teatralną Plexus Polaire i jej artystyczną liderkę Yngvild Aspeli na listę zjawisk współczesnego lalkarstwa, których nie wolno pominąć. Wówczas prowadziłem już ten blog i mogłem podzielić się refleksjami, jakie wywołały we mnie obydwa spektakle (zob. https://www.marekwaszkiel.pl/2017/10/01/plexus-polaire-popioly-cendresashes/; https://www.marekwaszkiel.pl/2018/11/03/chambre-noir/).

Yngvild Aspeli, Norweżka, zaczęła swoją karierę nieco wcześniej, wkrótce po ukończeniu najpierw szkoły aktorskiej Jacquesa Lecoqa w Paryżu, później lalkarskiej, dziś noszącej imię swojej założycielki – Margarety Niculescu, w Charleville-Mézières. Moby Dick, oparty na głośniej powieści Hermana Melville’a z połowy XIX wieku, jest jej piątą premierą i wieńczy pierwszą dekadę działalności Plexus Polaire. Teatr ten tworzą młodzi twórcy, w większości aktorzy-lalkarze, koledzy Aspeli  ze szkoły Lecoqa lub ESNAM, pochodzący z rozmaitych krajów: Francji, Norwegii, Hiszpanii, Słowenii, Estonii, Kanady, ale współpracuje ze znacznie szerszą paletą artystów (scenografów, konstruktorów, dramaturgów, muzyków, kreatorów światła i dźwięku, twórców wideo), pochodzących także z różnych krajów. Zaiste to współczesny artystyczny konglomerat teatralny, który możliwy jest dopiero w XXI wieku.

Na premierę Moby Dicka czekaliśmy wiele miesięcy. Krótkie zapowiedzi prasowe, informacje o kolejnych rezydencjach, sporadyczne, tajemnicze i ekscytujące materiały wizualne pojawiały się w sieci co i raz, ale pandemia sprawiła, że niemal zamknięta premiera odbyła się dopiero w październiku 2020, potem raptem kilka przedstawień latem tego roku w Norwegii. Właściwą eksploatację spektaklu rozpoczęły występy Plexus Polaire na tegorocznym Festival Mondial des Théâtres de Marionnettes w Charleville-Méziéres, a kalendarz prezentacji na obecny sezon teatralny wygląda imponująco.

Doświadczenie uczy, że długo wyczekiwane wydarzenie, kiedy wreszcie dochodzi do spotkania z publicznością, bywa rozczarowujące. Nabudowujemy w sobie emocje, które w zderzeniu z rzeczywistością są trudne do spełnienia. Okazuje się jednak, że nie zawsze warto ufać doświadczeniu. Spotkanie z Moby Dickiem Yngvild Aspeli dowodzi, że wyobraźnia artysty może przekraczać najśmielsze oczekiwania widza. Rozbija je w pył i kreuje sceniczny kosmos będący niemal w każdej scenie fascynującą wyprawą w nieznane, urzekające rejony piękna i sztuki.

Zamiast streszczać historię opowiedzianą przez Hermana Melville’a, wnikać w psychologiczne i metafizyczne głębiny, które prowokuje i powieść, i spektakl, posłużę się krótkim tekstem z materiałów promocyjnych Moby Dicka, by skoncentrować się bardziej na teatralnym wymiarze spektaklu. Choć wszyscy znamy losy Moby Dicka, choćby z filmu Johna Hustona z niezapomnianym Gregorym Peckiem w roli Ahaba, przypomnijmy: „Starożytny biały wieloryb i kapitan, który kieruje swój statek na zniszczenie. Bractwo szorstkich mężczyzn w łodzi balansującej na nieskończonej powierzchni podwodnego świata. W obliczu ogromu morza w ludzkim sercu pojawiają się wielkie pytania egzystencjalne. Moby Dick opowiada historię wyprawy na wieloryby, ale jest też historią obsesji i śledztwa w sprawie niewytłumaczalnych tajemnic życia. Prosta opowieść  o morskiej podróży nabiera innego wymiaru dzięki urzekającej i porywającej narracji Melville’a i zabiera nas w oszałamiającą podróż w głąb ludzkiej duszy. Z siedmioma aktorami, pięćdziesięcioma lalkami, projekcjami wideo, zaangażowaną w akcję orkiestrą i wielorybem wielkości wieloryba Yngvild Aspeli wystawia Moby Dicka, wspaniałego potwora literatury.”

 

Przestrzeń, w której rozgrywa się widowisko, jest ogromna: kilkanaście metrów szerokości sceny, ponad dziesięć metrów wysokości. To pierwsze zaskoczenie. Przyzwyczailiśmy się do kameralnych produkcji zachodnioeuropejskich, małoobsadowych, skoncentrowanych na sztuce animacji, na budowaniu finezyjnych relacji pomiędzy aktorem i lalką. Tego spektaklu nie pomieści żaden instytucjonalny europejski teatr lalek ani nawet większość scen dramatycznych. Dwudziestopięcioosobowa ekipa tworzy show, z jakim w zasadzie nie kojarzymy teatru lalek. Ale jednocześnie pokazuje ona, że lalkarstwo może mieć wymiar uniwersalny.  „Dzięki Moby Dickowi badam – mówi Yngvild Aspeli – w jaki sposób aktorstwo i lalkarstwo, muzyka i wideo, tekst i obrazy mogą się spotykać, nakładać, opowiadać równolegle, łączyć i tworzyć rozszerzony język lub fizyczne doświadczenie, w którym ‘całość’ mówi.”

 

Już pierwsza scena oszołamia. Z obydwu boków sceny swoje stanowiska mają muzycy, grający na żywo, zarazem kompozytorzy sfery dźwiękowej spektaklu i wokaliści: po lewej Guro Skumsnes Moe (kontrabasistka, gitrzystka) i Havard Skaset (gitara elektryczna), po prawej perkusistka Ane Marthe Sørlien Holen. W środku sceny, wśród oparów mgły, widnieje kilka par zmniejszających się w głąb poprzecznych mocowań kadłuba, stanowiących ożebrowanie statku. Gigantyczne, kilkumetrowe, wygięte bele są osią scenografii przedstawienia autorstwa Elisabeth Holager Lund. Jej koncepcja plastyczna obejmuje też wsparty na kilku słupach drewniany podest wypełniający okno sceny, dzielący przestrzeń na dwa piętra, których z początku nie dostrzegamy. Jakby z kadłuba statku wyłania się jego załoga, a może to członkowie rodzin wciąż wypatrujący powrotu najbliższych. Pewnie dwudziestu ludzi, w ciemnych nieprzemakalnych płaszczach sięgających stóp i w kapeluszach rybackich z szerokim otokiem chroniącym twarze przed deszczem. Ten tłum stanowi kilkoro aktorów i trzymane przez nich w obydwu rękach lalki ludzkiej wielkości. Trudno jednak rozróżnić ludzi od lalek.  Tłum porusza się do przodu i do tyłu, po chwili w całym oknie sceny pojawiają się projekcje a to wirów morskich, może smug deszczu i wyładowań atmosferycznych, a to graficznych plam przedstawiających nierzeczywistą, a jakże realną i tajemniczą zarazem przestrzeń. Magiczna scena wprowadzająca w klimat spektaklu.

Z tej grupy wyłania się aktor grający w żywym planie Izmaela (Pierre Devérines). To jedyny z załogi Pequoda, który przeżył wyprawę wielorybniczą z kapitanem Ahabem, podobnie jak w książce Melville’a pełniący funkcję narratora, przeprowadzającego nas przez zdarzenia, dzielącego się refleksjami i przemyśleniami o losach załogi statku i tajnikach ludzkiej duszy.

 

Najważniejszą postacią i zarazem najbardziej przykuwającą uwagę jest Ahab. Lalka kapitana jest ogromna, ma przynajmniej 2,5 metra wysokości. Ahab, o wyrazistej twarzy, wykonany z drewna, z luźno zawiązaną apaszką na szyi, w brązowym rozpiętym płaszczu, spod którego widać grube szare spodnie ściągnięte szerokim, czarnym paskiem i granatowy stary sweter, kuternoga, siwy starzec z rozwianymi włosami i dawno niestrzyżoną brodą, bywa animowany przez pięciu aktorów. Animatorzy są w czarnych płaszczach, głowy mają osłonięte turbanami, na twarzach noszą maski przypominające wizerunki śmierci lub ostrą, biało-czarną charakteryzację oddającą cierpienie, ból i jakiś nieuchronny smutek, prowadzący do nicości. Animacja tej ogromnej lalki jest niebywale iluzyjna, perfekcyjna i oszołamiająco sprawna. Tubalny głos Ahaba, jego działania, nie dopuszczają sprzeciwu, a ogromna sylwetka kapitana wobec ludzkich proporcji animatorów powoduje, że są oni niemal niezauważalni. Przebłyskują tylko ich trupie oblicza niczym służących gotowych wspierać swego pana bez zastrzeżeń i aż do końca.

Ahab ma więcej lalkowych kopii, ludzkich rozmiarów, i wówczas prowadzą go dwaj animatorzy. Bywa, że postaci kapitana są multiplikowane, pojawiają się w różnych przestrzeniach jednocześnie. To niezwykły skrót inscenizacyjny Yngvild Aspeli, pozwalający w tym samym momencie obserwować działania Ahaba w różnych perspektywach, w rozmaitych proporcjach. Mamy do czynienia ze swoistym realizmem magicznym, gdzie wszystko jest prawdziwe i zarazem nierealne. Jedną z piękniejszych scen spektaklu jest podwieszenie wielkiej lalki Ahaba do kilkunastu okrętowych linek i zdalne animowanie postaci, unoszącej się w przestworzach, górującej nad całym wykreowanym światem, światem jego fantazji, marzeń i zbliżającego się upadku.

Żonglowanie przez reżyserkę proporcjami jest ważnym elementem spektaklu. Widać to w wielu scenach. Na dole przestrzeni scenicznej, jakby pod pokładem Pequoda oglądamy odpoczywających w hamakach członków załogi, wydobytych z czerni punktowymi reflektorami, podczas gdy powyżej podestu, w znakomitych projekcjach wśród widocznych tylko fontann kropel wody majestatycznie porusza się biała płetwa ogonowa wielkiego kaszalota. Albo nagle, jakby z oddali, oglądamy przepływającego Moby Dicka i przylegający do jego grzbietu dwa razy mniejszy statek wielorybniczy.

 

Nie brakuje w widowisku i drapieżnych scen. Poruszające jest oskórowanie jednego z wielorybów, za którym podąża małe wielorybie dziecko. Sceny polowania pojawiają się i w innych obrazach, łączących rozmaite techniki teatralne – elementy czarnego teatru z wizualizacjami i żywą obecnością Izmaela w wykreowanej przestrzeni. Co chwila przeskakujemy z pokładu Pequoda w otwartą przestrzeń oceanu. Mieszają się i nakładają na siebie rozmaite obrazy. Ogromne wrażenie robią poruszające się majestatyczne wieloryby. Niekiedy widzimy tylko ich części, łeb kaszalota lub jego ogon. W spektaklu pojawiają się i inne stwory, oczywiście ryby, ale także syreny. To wizualna uczta. Nawet muzycy w jednej ze scen przenoszą się na centralny podest, by dźwiękiem wydobywanym z instrumentów i przejmującymi wokalizami oddać ogrom i urodę natury, siłę bezwzględnego oceanu.

 

Ahab przegrywa swoją walkę. W finale przez całą wielkość okna scenicznego przesuwa się gigantyczna lalka Moby Dicka. Musi on mieć grubo ponad 20 metrów. Wielkie oko kaszalota się porusza, podobnie jak boczna płetwa. Natura zwycięża. Ludzkie ambicje są śmiertelne.

 

Ale to ludzie właśnie są w stanie utrwalić piękno otaczającej nas rzeczywistości i przenieść je w sferę metajęzyka, uogólnienia, umieścić poza konkretnym czasem i przestrzenią. Wielka w tym zasługa projektantów światła, Xaviera Lescat i Vincenta Loubière oraz twórcy wideo Davida Lejard-Ruffet, którzy wyczarowują przed publicznością niezapomniane obrazy, składają je w następujące po sobie sekwencje, albo rozrzucają, pozostawiają w cieniu. Realizm magiczny tego spektaklu przypomina największe dzieła iberoamerykańskiej literatury. Zaciera się czas, zaciera się granica między prawdą a iluzją. Okrętowe liny, morskie mapy, przeżyte emocje toną w szaleńczym wirze myśli kapitana Ahaba. A my, widzowie, mamy okazję wejrzenia w głębię oceanu.

Moby Dick Yngvild Aspeli to niezwykły spektakl: błyskotliwy, rozświetlony wizualnością i rewelacyjnym lalkarskim rzemiosłem. Tak wielkie lalkowe widowisko widziałem chyba pierwszy raz w życiu.

Warto na koniec wymienić aktorów: Pierre Devérines (na zmianę z Alexandre Pallu), Sarah Lascar, Daniel Collados, Alice Chéné, Viktor Lukawski, Maja Kunšič i Andreu Martinez Costa. Lalki do przedstawienia wykonali: Polina Borisova, Yngvild Aspeli, Manon Dublanc, Sebastien Puech, Elise Nicod. A współproducentami spektaklu było ponad dwadzieścia instytucji europejskich, głównie z Francji i Norwegii, ale też słoweński Teatr Lalek z Ljubljany.

Nie mogę ochłonąć z wrażenia, że tak młoda lalkarka, aktorka i reżyserka jaką jest Yngvild Aspeli zdołała przekonać tak wiele osób i doprowadzić do finału swój wspaniały pomysł, by na sceną lalkową przenieść Moby Dicka. Jestem przekonany, że w wypadku tego przedstawienia nawet najbardziej skrajnie nastawieni widzowie czy krytycy pochylą czoło. To po prostu nadzwyczajne dzieło! (Bo, że lalkowe, to obchodzi tylko niewielką grupkę fanów tej sztuki.)

Zobaczyć koniecznie!

 

Fot. Christophe Raynaud de Lage

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności

    You cannot copy content of this page