Konkurs BTL 2020: I co dalej?

Białystok nie jest kulturalnym centrum Polski, ale w sprawach lalkarskich to bezwzględnie jeden z najważniejszych ośrodków teatralnych w naszym kraju. I za sprawą supraskiego Wierszalina Piotra Tomaszuka, wyznaczającego ongiś (bo dziś ma inny profil) kryteria lalkarskich możliwości, i wielce atrakcyjnej  Grupy Coincidentia Pawła Chomczyka / Dagmary Sowy, wielu niezależnych zespołów teatralnych prowadzonych przez absolwentów tutejszej Akademii Teatralnej, oczywiście za sprawą samej Akademii, dziś Filii warszawskiej AT im. Zelwerowicza, funkcjonującej na Podlasiu od z górą czterech dekad. Są tu stowarzyszenia lalkarskie, siedziba Polskiego Centrum Lalkarskiego UNIMA. Rzecz jasna najważniejszą lokalną instytucją lalkarską jest Białostocki Teatr Lalek.

Przed laty sam byłem związany z tą instytucją, stąd szczególnie drogi jest mi jej los, od czasu do czasu wypowiadam się publicznie na jej temat, bo należy to do mojej profesji, i choć – bywa – moje refleksje wzbudzają kontrowersje, formułuję je z pełnym przekonaniem, że o sprawach publicznych powinniśmy mówić otwarcie i szczerze, jeśli trzeba – nawet się spierać, niezależnie od aktualnej koniunktury, doraźnie formowanych koalicji i wreszcie osobistych emocji.

1 maja lokalny portal internetowy zapowiedział, że wkrótce zostanie ogłoszony konkurs na dyrektora Białostockiego Teatru Lalek, 6 maja prezydent Białegostoku podpisał stosowne zarządzenie, bezzwłocznie opublikowane na stronie internetowej teatru, 10 maja – informację podało Radio Białystok, a dwa dni później zamieściła je lokalna prasa i teatralne ogólnopolskie wortale. I nastąpiła cisza. Z pewnością czas pandemii nie sprzyja takim wiadomościom, teatr mało już kogo w ogóle interesuje, zostaliśmy zmuszeni do pozostania w domach, teatry zamknięto, tylko najdzielniejsi próbują działać w sieci, ale przecież to nawet nie jest namiastka teatru. Czy w ogóle będzie do czego wracać po wakacjach? Zobaczymy. Tymczasem życie jednak toczy się dalej, urzędowe pisma powoli, ale jednak krążą, podejmowane są decyzje, które określą nasze życie w przyszłości, konkurs na dyrektora teatru w czasach pandemii wkrótce się odbędzie i choć nikt nie wie, jak to będzie wyglądało, 1 września 2020 na czele BTL-u powinien stanąć nowy dyrektor.

Czy będzie to nowy-stary dyrektor? Prezydent Białegostoku z upływającej kolejnej dyrekcji Jacka Malinowskiego jest bardzo zadowolony. „Dyrektor BTL-u ma bardzo duże osiągnięcia i jest wysoko oceniany nie tylko w kraju, ale i za granicą. To co robi minister to tylko gra polityczna” – mówił kilka tygodni temu Tadeusz Truskolaski. Kto tu z kim gra? O jaką politykę chodzi? Truskolaski nie zgłosił  zamiaru ogłoszenia konkursu z wymaganym rocznym wyprzedzeniem, bo obecny stan BTL-u uznał za najkorzystniejszy i nie chciał żadnych zmian, choć pragnie ich niemała część białostockiego środowiska lalkarskiego. Odmówił też jakichkolwiek rozmów na temat teatru, bo o czym tu rozmawiać, skoro jest tak dobrze? Wystąpił do ministra kultury (zgodnie z ustawą, choć chyba dużo za późno) o opinię w sprawie przedłużenia dyrekcji obecnego dyrektora, ale najwyraźniej nie spodziewał się odmowy (choć mógł się spodziewać, bo minister odmawiał i wcześniej). I nagle, choć przecież negatywna opinia ministra nie jest wiążąca, nie zdecydował się na przedłużenie umowy z dyrektorem BTL. Ogłosił konkurs.

Więc jest w BTL-u dobrze czy nie? Jacek Malinowski sprawdził się, czy nie? Jeśli prezydent Białegostoku jest pewien swoich sądów, po co ogłasza fikcyjny konkurs, już w samych warunkach nastawiony na z góry upatrzonego kandydata, który powinien posiadać m.in. stopień naukowy. Czy naprawdę dyrektorowi teatru lalek potrzebny jest stopień naukowy? Konkurs to ważne narzędzie demokracji, nie polityki. Wciąż nie są one w Polsce idealne, bo daleko nam do demokratycznej struktury państwa, ale przecież dziś konkursy są znacznie bardziej przejrzyste niż kilka/kilkanaście lat temu. Po co komu ustawiony konkurs?

BTL wymaga zmiany. I nie ma w tym stwierdzeniu nic przeciwko obecnemu dyrektorowi. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby Jacek Malinowski starał się o objecie innego teatru w Polsce. Taki powinien być los wysokiego urzędnika służby publicznej. To nie jest dożywotnia synekura. Malinowski wykazał się w Białymstoku bez wątpienia umiejętnościami menadżerskimi. Co do osiągnięć artystycznych i promocyjnych (zwłaszcza na świecie), pozwolę sobie mieć odmienną od prezydenta Białegostoku opinię (to tylko moja opinia). I choć przez całe tygodnie BTL publikował listę rozmaitych sukcesów z ośmiu lat dyrekcji Malinowskiego, sukcesy te nie wykraczają poza dokonania wielu innych polskich teatrów lalek, niejednemu nawet nie dorównują. Niemal wszystkie teatry mogą się poszczycić nagrodami, udziałem w festiwalach, gościnnych występach, międzynarodowych wojażach. To przecież była część naszego powszedniego teatralnego życia i być może już nigdy tak nie będzie. Żeby o tym wiedzieć, trzeba chcieć nieco lepiej zrozumieć kulisy działania teatru, nie tylko patrzeć na słupki i wykresy popularności. Trzeba też zainteresować się wewnętrznym życiem teatru. Nie oczekuję tego od prezydenta miasta, ale przecież ma on swoje służby, ludzi którzy nadzorują wszystkie instytucje, rozmawiają, oglądają, wizytują.

BTL nie jest szczęśliwym domem pracy twórczej. To żywy organizm. Trudniejszy – bo skupiający wielu artystów: niepokornych, niezadowolonych, bywa skonfliktowanych i nade wszystko marzących. Część spośród nich marzy o nowych wyzwaniach, które pojawiają się ogromnie rzadko, coraz rzadziej; część – o świętym spokoju, który zapewnia najlepiej oswojony już układ i stała pensja. Czy takiego BTL-u oczekuje prezydent miasta?

Niechciany konkurs na szefa BTL ruszył. Dobre choć i to. Nawet, jeśli skończy się tak jak wielu przewiduje, przyniesie liczne korzyści: nowy dyrektor przygotuje strategię na cztery lata, którą – wierzę – zweryfikuje komisja konkursowa i oceni najuczciwiej jak będzie potrafiła; ta koncepcja powinna być udostępniona publicznie, bo i teatr jest publiczny; zespół artystyczny (dziś przecież bardzo podzielony) – proponując kogokolwiek lub nie, popierając kogokolwiek lub nie – określi swoje artystyczne i instytucjonalne preferencje. A my poczekamy. Choćby cztery lata.

A może będzie znacznie lepiej? Czego BTL-owi i samemu sobie z serca życzę.

Zmarnowany temat

cof

W końcu czerwca ukazała się nowa publikacja Białostockiego Teatru Lalek z serii „Nasz BTL”. Właściwie dwie publikacje w jednej: „Scena dla dorosłych” i „Dzierma. Dworakowski. Szelachowski. 30 lat”. W zależności z której strony książki rozpoczniemy lekturę natrafimy bądź na kilkustronicowy tekst Bożeny Frankowskiej Scena dla dorosłych w BTL, w wersji polskiej i angielskiej, bądź (także w dwóch wersjach językowych) trzy rozmowy Tomasza Damulewicza: z Krzysztofem Dziermą, Andrzejem Dworakowskim i Wojciechem Szelachowskim. Pomiędzy tymi dwoma tematami znajduje się dwujęzyczny spis 76 przedstawień BTL z repertuaru dla dorosłych, od Historii o żołnierzu tułaczu Zdzisława Dąbrowskiego z 1962 do planowanej na jesieni br. premiery wg Becketta Końcówka. Akt bez słów i kilkadziesiąt zdjęć z tych przedstawień.

Chciałoby się zakrzyczeć: WOW! Nim jednak okrzyk ten wybrzmi, nasuwają się rozmaite pytania, wątpliwości, refleksje, które sprowokowały mnie do napisania tego tekstu.

Pierwsza książka zatytułowana Nasz BTL, sumująca sześćdziesięciolecie białostockich lalek, ukazała się w 2013 roku. Tytuł urodził się z potrzeby spisania wspomnień i doświadczeń ludzi, którzy teatr ten tworzyli od samego początku. Jedynie w odniesieniu do tych, których już nie było, Piotra Sawickiego i Joanny Piekarskiej, Andrzeja Dziedziula i Jana Wilkowskiego zdecydowano się zamieścić szkice krytyczne, ale i ich teatr przypominały przedrukowane rozmowy sprzed lat lub wspomnienia dawnych współpracowników. Jacek Malinowski po objęciu dyrekcji teatru postanowił kontynuować serię wydawnictw pod tytułem „Nasz BTL”. Zmienił szatę graficzną, którą znakomicie wymyśliła Giedrė Brazytė i od 2014 każdego roku ukazuje się atrakcyjny tomik dokumentujący działalność teatru. W latach parzystych jest to po prostu dokumentacja dwóch minionych sezonów (2014, 2016, 2018), w nieparzystych – książki tematyczne. W 2015 był to Nasz BTL. Festiwale, znakomita i kompletna publikacja pod red. Karola Suszczyńskiego o wszystkich festiwalach, które BTL organizował w latach 1972-2015. Dwa lata później było to zabawne wydawnictwo fotograficzne Nasz BTL. Od kulis, ze zdjęciami Bartka Warzechy i kolejną (po Scena ze sceny) smakowitą jednoaktówką Marty Guśniowskiej Kulisa. Teraz – scena dla dorosłych i jak należałoby przypuszczać jej główni twórcy ostatniego trzydziestolecia: Dzierma, Dworakowski, Szelachowski.

Teatr lalek dla dorosłych urodził się w Polsce po wojnie z potrzeby artystycznej, ale i z opozycji wobec popularnego rozumienia tego gatunku sztuki jako działalności teatralnej dla dzieci. Rozumienia wynikającego z założeń socjalistycznej polityki kulturalnej, choć i z ambicji i oczekiwań tworzącego się lalkarskiego środowiska. Miał wielu wybitnych przedstawicieli, od Władysława Jaremy poczynając, poprzez Andrzeja Dziedziula, Leokadię Serafinowicz, Zofię Jaremową, Jana Wilkowskiego, Wiesława Hejno, Krzysztofa Raua, Piotra Tomaszuka, by wymienić najważniejszych twórców, choć mierzyli się z tym gatunkiem i inni, osiągając niekiedy znakomite rezultaty. Niektórzy artyści, najbardziej nieustępliwi, zorganizowali – poczynając od lat 60. – osobne sceny w kierowanych przez siebie teatrach. Najwcześniej taką działalność podjęła Leokadia Serafinowicz w Poznaniu, nazywając ją nieco później Sceną Młodych. Najsilniej zaistnieli twórcy wrocławscy i ich Mała Scena. W 1972 o Scenę dla Dorosłych pokusił się Krzysztof Rau w Białymstoku, inaugurując jej działalność premierą Kartoteki Różewicza.

Od 1972 minęło z górą 45 lat i trzeba przyznać, że przez wszystkie te lata BTL był jedynym polskim teatrem lalek regularnie grającym dla widza niedziecięcego. Wspomniana na początku liczba 76 przedstawień dla dorosłych wystawionych przez BTL mówi sama za siebie (choć według przyjętych kryteriów pominięto kilka spektakli: np. Jedź czy Bramy). Ale… i tak to liczba wątpliwa. Trudno uznać spektakl Zdzisława Dąbrowskiego wg Ramuza z 1962 za spektakl dla dorosłych (trzeba by wówczas myśleć podobnie choćby o dziełach np. Wilkowskiego – Guignolu w tarapatach czy Zwytrale muzykancie – jako spektaklach dla dorosłych (!), a byłaby to spora przesada). Historia o żołnierzu była po prostu inteligentnym przedstawieniem, które wykraczało poza dziecięcego odbiorcę, proponowało coś nowego i znacznie starszej widowni, spełniało zatem wymóg, który dziś stawiamy przed każdym przedstawieniem dla dzieci: wielopoziomowość, rozmaitego rodzaju atrakcyjność (intelektualna, plastyczna, interpretacyjna). Z całej listy przywołanych w publikacji BTL-u przedstawień znaczną ich część trzeba po prostu wyrzucić, choć raczej nie z powodu adresata.  Z teatrem lalek dla dorosłych nie miały one bowiem nic wspólnego.

„Białostockie Lalki” mają przynajmniej dwa ukryte znaczenia. Jedno dobrze pamiętam z czasów kiedy sam znalazłem się w zespole BTL. Rozwiązywano wówczas (zarówno wewnątrz zespołu, jak i poza nim) skrót BTL – jako były teatr lalek. Z czegoś to przecież wynikało. Doprawdy konia z rzędem temu, kto by Scenariusz dla trzech aktorów, Kabaret Dada, Żywą klasę, serię Kursów Szelachowskiego, Cyrano de Bergerac, Rozmowy z diabłem, Płaszcz, Merlin Mongoł, Zamek, Komedianta, Spaloną powieść, Inkwizytora, Texas Jima, Jaśniepanienkę, Pięcioksiąg Izaaka, After play, Krzywą wieżę, Kandyda czy Słomkowy kapelusz (tę listę można znacznie rozszerzyć) uważał za lalkowe przedstawienia dla dorosłych. W zdecydowanej większości były to świetne spektakle, aktorzy BTL-u wpisywali się w nie całkowicie, a publiczność niejednokrotnie wiwatowała. Wynika to jednak z zupełnie innych powodów. Białystok, być może od czasów Bronisława Orlicza, nie ma atrakcyjnego teatru dramatycznego. W niektórych okresach przepaść pomiędzy BTL-em i Teatrem Dramatycznym  im. Węgierki była wielka. To na BTL-u wychowywały się pokolenia białostockiej inteligencji. Przyjęło się określenie, że coś się dzieje w „lalkach”, tj. w instytucji o nazwie Białostocki Teatr Lalek. I się działo! Nie zawsze miało to związek z lalkami i dziś też nie ma (tak z pewnością będą argumentowali moi oponenci; nie o lalkach to przecież, tylko o scenie dla dorosłych!). Na tym polega pomieszanie pojęć.

Kiedy budujemy refleksję na temat teatru lalek dla dorosłych, kiedy decydujemy się na wydanie publikacji, która będzie dostępna dłużej niż pamięć nawet najstarszych artystów, byłoby dobrze przemyśleć znaczenia słów. Białystok od lat nie ma sceny lalkowej dla dorosłych, zdarzają się – jak wszędzie – lepsze i gorsze przedstawienia, czasem także lalkowe dla dorosłych, ale pewnie więcej ich zobaczymy w Akademii Teatralnej przy Sienkiewicza, z pewnością w programie młodego festiwalu Metamorfozy Lalek w ramach jednej edycji. W tym kontekście najnowsza publikacja BTL-u jest po prostu myląca. Naprawdę chyba już mamy za sobą czas jubileuszowych wydawnictw teatralnych będących laurkami dla wszystkich poprzedników, nie wyłączając siebie. Mamy dostatecznie atrakcyjną grupę badaczy, krytyków, którzy mogą pokusić się o refleksję na temat naszych dokonań. Te publikacje nie są przecież adresowane do nas samych, nie mają łechtać naszych ambicji, mają za cel budowanie zaplecza dokumentacyjnego i teoretycznego uprawianej przez nas sztuki. A teatr lalek dla dorosłych to jedno z najistotniejszych zjawisk polskiego powojennego lalkarstwa. I Białystok doprawdy ma się czym poszczycić w tym zakresie. Dość przypomnieć garść tytułów z przeszłości: wspominana już Kartoteka, Niech żyje Punch, Nim zapieje trzeci kur, Zielona gęś, Dekameron 8.5, Turlajgorszek, Polowanie na lisa, Parady, Fasada, Biegun i wiele, wiele innych. W BTL-u odkrywano nowy repertuar, odświeżano środki lalkarskie, proponowano nowe lalkarskie konwencje, a jego aktorzy pokazywali kunszt sztuki animacji. Jest o czym myśleć, dyskutować, pisać.

Druga część publikacji BTL-u, wywiady z Dziermą, Dworakowskim i Szelachowskim w związku z ich trzydziestoleciem współpracy, też wymagałaby solidniejszej refleksji. To, co możemy tu przeczytać chyba nawet nie wykracza poza rozmowy i refleksje tych artystów ogłoszone w pierwszej publikacji Nasz BTL z 2013 roku. A – choć nie mają oni wiele wspólnego z białostocką lalkową sceną dla dorosłych, o czy sami mówili i mówią przy każdej okazji, także w omawianej publikacji – bez wątpienia zbudowali właśnie w BTL-u niezwykły gatunek teatru. Momentami tak silny, że wydawać by się mogło przesłaniał dokonania wszystkich innych artystów z BTL-em związanych. I im bez wątpienia należy się osobna publikacja. Ale któż się teraz podejmie pisania o lalkach dla dorosłych w Białymstoku, kto zastanowi się nad fenomenem Wojciecha Szelachowskiego i jego partnerów? Kto to wyda, skoro BTL odfajkował powinność?

Zmarnowany temat! Dwa zmarnowane tematy!!

Teatralna rozmaitość

Czytaj dalej Teatralna rozmaitość

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności

    You cannot copy content of this page