Marionetki z Salzburga

Pierwszy wpis na tym blogu, poświęconym wyłącznie wydarzeniom w świecie teatru lalek,  zamieściłem dokładnie pięć lat temu. Była to minirecenzja – seria wrażeń z marionetkowej opery Uprowadzenie z Seraju Mozarta wystawionej w Lindauer Marionettenoper nad Jeziorem Bodeńskim. Zespół w niemieckim Lindau, który jest bez wątpienia ozdobą europejskiego lalkarstwa, założył i wciąż prowadzi Bernhard Leismüller.

Najsłynniejszą wszak europejską operą lalkową i najstarszą jest austriacki Salzburger Marionettentheater. Wybrałem się na kilka przedstawień do Salzburga w końcu lipca, z zamiarem zobaczenia The Sound of Music, opartego na broadwayowskim musicalu Richarda Rodgersa i Oscara Hammersteina II z 1959 roku oraz Czarodziejskiego fletu Mozarta. The Sound of Music niestety został odwołany z powodu covidu jednego z członków zespołu, Czarodziejski flet – szczęśliwie zobaczyłem. Co za radość!

Wydawać się może nieprawdopodobne oglądać dziś przedstawienie, którego premiera odbyła się 70 lat temu. W 2017 roku Thomas Reichert dokonał wprawdzie reinscenizacji oryginalnego spektaklu Gézy Recha z 1951 roku, ale zmiany są raczej kosmetyczne. Odświeżono scenografię Günthera Schneidera-Siemssena (związanego z salzburską sceną do początku lat 90.), lalki – rzeźbione przez Josefa Magnusa (podjął współpracę z teatrem w 1945 roku), kostiumy Friedla Aichera. Do tej pory znałem wyłącznie wersję telewizyjną z połowy lat 90., z sir Peterem Ustinovem jako narratorem, oraz nagranie dvd z początku XXI wieku. Reinscenizowany spektakl zawiera przede wszystkim nowy, oryginalny początek. Podczas gdy słuchamy uwertury Mozarta, niska i szeroka scena marionetkowa zostaje prześwietlona i oglądamy kulisy przedstawienia: wnoszenie dekoracji, sprawdzanie nitek lalek, kosmetyczne poprawki w kostiumach. Widzimy aktorów i techników krzątających się po scenie, ale to pozwala uchwycić proporcje lalek i ludzi, przyjrzeć się urządzeniom teatralnym, marionetkowemu pomostowi, parkowi technicznemu. Marionetki mają wysokość 50-70 cm i wiszą na długich 2-2,5 metrowych niciach. Ci, którzy trzymali kiedykolwiek marionetkę w dłoniach wiedzą, jaka to trudność: zapanować nad delikatnym, kruchym ciałem lalki podwieszonej do długich nici. Scena ma wymiary mniej więcej 1,50 metra wysokości i 5-6 metrów szerokości. Dekoracje są iluzjonistycznie malowane na blejtramach, podnoszone do góry, ale obrazy mogą też być prześwietlane, dzięki bardzo precyzyjnie prowadzonym światłom. Most marionetkowy jest na tyle wysoki, że w zasadzie ręka animatora nie ma prawa pojawić się w oknie sceny. Kulisy, jak zawsze w teatrze, są zajmujące i uwertura mija niepostrzeżenie.

Kiedy zaczyna się właściwe przedstawienie, wkraczamy całkowicie w świat iluzji. Artyści z Salzburga korzystają z nagrania RIAS-Kammerchor/Berliner Motetten Chor przygotowanego pod batutą Ferenca Friscaya przez RIAS-Symphonie-Orchester Berlin i nagranego przez Deutsche Grammophon. W partiach solowych śpiewają: Josef Greindl (Sarastro), Rita Streich (Królowa Nocy), Maria Stader (Pamina), Ernst Hälfinger (Tamino), Dietrich Fischer-Dieskau (Papageno) – wielcy śpiewacy XX wieku, których od dawna nie ma już wśród nas. Żyją ich wspaniałe głosy we wciąż odtwarzanych marionetkowych postaciach.

Czarodziejski flet Wolfganga Amadeusza Mozarta, dwuaktowa opera, a właściwie śpiewogra z librettem Emanuela Schikanedera, jest pełną fantastycznych przygód historią wędrówki i miłości młodego księcia, który pragnie zdobyć rękę ukochanej dziewczyny. Razem przechodzą przez wielorakie próby, by poznać prawdę i dostąpić wtajemniczenia. Tytułowy instrument ma chronić bohatera przed czyhającymi na niego niebezpieczeństwami. Ostatecznie w finale zło zostaje pokonane, a wiedza i dobro zwyciężają. Fabuła, jak to w klasycznych utworach muzycznych, dziś pozostawia wiele do życzenia, ale uruchomiona machina teatralna, świat wykreowanej rzeczywistości scenicznej, a zwłaszcza doskonałość realizacyjna wprawiają nieustająco w zachwyt.

W naturalny sposób koncentrujemy się na lalkach. To z ich powodu odwiedzamy Salzburger Marionettentheater i ta wizyta z pewnością na długo pozostanie w pamięci każdego widza. Istotą salzburskich marionetek jest idealne naśladownictwo ludzkich gestów. Taki był cel Antona Aichera, twórcy teatru sprzed 110 lat i tak pozostało do dziś. Wszak na przestrzeni ostatniego wieku lalkarstwo przeszło niewyobrażalne metamorfozy i mało kto już pamięta ten podstawowy walor sztuki marionetkowej z przeszłości. Marionetki były kopiami ludzkich aktorów, a w najlepszych wykonaniach aktorów z krwi i kości nawet przewyższały. Dlaczego? Bo potrafiły pokazać uogólnione ludzkie reakcje, wolne od jakiegokolwiek przypadku, stresu czy indywidualnych umiejętności i chwilowej dyspozycji. Mogły zawisnąć w przestrzeni, wykonać ćwiczenia nieosiągalne dla ludzkiego ciała, przedłużyć trwanie jakiejś wysublimowanej pozy, wstrzymać w nieskończoność „oddech”, nie mówiąc już o ich całkowitej nieważkości, której człowiek nie może doświadczyć.

Nie dziwią więc zachwyty tak wielu zwykłych widzów, ale i fachowców, nad sztuką marionetkową. Dziś jest już jej coraz mniej. Idea przewodnia dawnego lalkarstwa, naśladowanie i kopiowanie rzeczywistości, odeszła do lamusa. Lalkarstwo dziś odkrywa zupełnie nowe, równie fascynujące wymiary, dzięki zderzeniu martwej materii z żywym człowiekiem właśnie. Na szczęście ta stara sztuka lalkarska tu i ówdzie jeszcze trwa. W Salzburgu przeżywa nieustanny rozkwit.

To ciekawe, że bodaj w dziesięcioosobowym ensemblu Salzburger Marionettentheater nie ma lalkarzy w naszym rozumieniu, tj. absolwentów szkół lalkarskich, profesjonalnych aktorów. Swoistą szkołą jest sam teatr i tak było od początku istnienia zespołu. Trafiają do niego pasjonaci, mający generalnie artystyczno-manualne umiejętności i przede wszystkim rękę marionetkarza. Wszelkie nauki pobierają bezpośrednio w teatrze. Uczą się w praktyce, jak instrumentaliści. W Salzburgu mówi się nawet, że opanowanie animacji marionetki jest tym samym, co opanowanie instrumentu muzycznego i tyle samo czasu potrzeba na wykształcenie wirtuoza. Choć artyści z Salzburga nie mają lalkarskich dyplomów, są lalkarskimi mistrzami. Mistrzami marionetki rzecz jasna, może nawet mistrzami tej specyficznej konstrukcji lalki, jaką posługują się w swoim teatrze. Bo ona jest bardzo inna. Każda marionetka jest inna.

Mówi się, że duszą marionetki jest krzyżak. To drewniana konstrukcja trzymana w dłoniach animatora, do której zaczepione są wszystkie nitki podwiązane do znajdującej się na dole lalki. Każdy ruch lalki jest zainicjowany ruchem dłoni/ręki animatora i przeniesiony za pomocą nitki na lalkę. Utrzymuje ona właściwą pozycję dzięki własnemu ciężarowi i nitkom ja podtrzymującym. Poruszanie tymi nitkami to istota lalkarskiej profesji. Brzmi banalnie, ale wystarczy przywołać w pamięci kilka strun skrzypiec czy gitary, klawisze fortepianu, którym przypisane są przecież konkretne dźwięki, by uświadomić sobie, z jakim wyzwaniem mierzy się lalkarz próbujący ożywić marionetkę. A nie chodzi przecież o wydobycie dźwięku tylko, ale o wirtuozerskie wykonanie całego utworu muzycznego, o nadanie martwemu przedmiotowi autentycznego życia.

Krzyżaki marionetek salzburskich są niezwykle małe i nadspodziewanie proste, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie konstrukcje solistów marionetkarzy z różnych stron świata. Mieszczą się w dłoni lalkarza, choć niejednokrotnie mają doczepionych kilkadziesiąt nitek. Jedna ręka lalki może mieć kilka nitek pozwalających uzyskać właściwy efekt. W jednej dłoni animator trzyma krzyżak, drugą – krótki niezależny drążek, do którego podwiązane są nogi; zdarza się też często, że jedną ręką lalkarz chwyta bezpośrednio właściwe nitki, odpowiadające za poruszenia konkretnych partii animanta. W zasadzie jeden animator odpowiada za ruch jednej postaci, ale pewne marionetki, ich konstrukcje i zadania wymagają wielu animatorów, nawet pięciu.

Przypomina mi się scena tańca arabskiego z Dziadka do orzechów Czajkowskiego według E.T.A. Hoffmanna, wystawionego po raz pierwszy w Salzburger Marionettentheater w końcu lat 70. i oczywiście wciąż obecnego w repertuarze teatru. Szczupła, wydłużona postać tancerki mającej miękki korpus, ubrana jest w spódnicę z nanizanych na siebie wstążek koralików. Najpierw leży, potem klęka, wreszcie wstaje. Animacji poddawany jest jej tułów i zwłaszcza ręce. Każda ręka ma pięć czy sześć niezależnych nitek, przymocowanych do dłoni, przedramienia, łokcia, ramienia. Korpus, głowa, szyja też mają wiele nici. Niektóre przechodzą z jednego elementu do innego. Taniec uruchamia dosłownie każdy mięsień korpusu i rąk dziewczyny. Falowanie ramion, pleców, szyi, głowy, całego torsu jest niewiarygodne. To ruch z jednej strony naturalistyczny, z drugiej chyba żadna żywa tancerka kumulacji tych wszystkich elementów w jednym pokazie nie uzyska. I nie uzyska takiej energii, gracji i ekwilibrystyki zarazem. To artystyczne cudo. I jeden animator nie uzyska takiego efektu. Podobnie jest w tym samym spektaklu z etiudą tańca wróżki, zainspirowanego rosyjską baleriną Anną Pawłową i sceną z Umierającego łabędzia z Karnawału zwierząt Camille’a Saint-Saënsa. Doprawdy nie można oderwać wzroku od genialnej animacji marionetki: poruszenia na pointach, skoków, przegięć ciała, pracy rąk i nóg tancerki i estetycznego efektu kompozycji sceny. Podobno pięciu animatorów czuwa nad zrealizowaniem tej sceny: jeden pod podłogą konstrukcji i czworo odpowiadających za animację baletnicy.

W Czarodziejskim flecie też nie brakuje fascynujących obrazów. Poczynając od żywiołowego wejścia na scenę Tamina i jego spotkania z błyskotliwie animowanym smokiem, nieprawdopodobnie zsynchronizowanych działań trzech Dam, poprzez mistrzowską animację Tamina i Paminy, Papagena i Papageny, zabawną scenę z przypadkowym wyczarowaniem dzikich zwierząt, po zjawiskową Królową Nocy, majestatycznego Sarastra i jego dwór etc. Trudno zrozumieć, dlaczego w żadnych materiałach teatru, ani drukowanych, ani internetowych, nie ma nazwisk marionetkarzy. Wciąż wymienia się nazwiska śpiewaków, choć słyszymy ich z nagrań, o marionetkarzach, choć dla ich umiejętności (bo nawet nie wielkiego Mozarta) odwiedzamy Salzburger Marionettentheater – cisza. Niektórzy z nich pojawiają się na scenie w czasie uwertury, wszyscy uśmiechają się po spektaklu z na kilka chwil odsłoniętej góry mostu marionetkowego i to jedyna szansa, by zobaczyć kim są, jak wyglądają. I nie chodzi mi o jakieś gwiazdorskie zachowania zachwyconych sobą artystów, ale dobrze byłoby wiedzieć jak się nazywają. To przecież mistrzowie swojej sztuki. Niektórzy spędzili na scenie marionetkowej kilkadziesiąt lat, jak Pierre Droin, Vladimir Fediakov, Heide Hölzl, Eva Wiener, Ursula Winzer – i myślę, że do dziś są animatorami w Czarodziejskim flecie. Przynajmniej niektórzy z nas te nazwiska powinni znać na pamięć!

Warto wspomnieć o jednej rzeczy przy okazji Czarodziejskiego fletu. Twórcy z Salzburga z nieprawdopodobną determinacją kopiują przedstawienie operowe. I nie chodzi mi o samą inscenizację marionetkową, która jest bez wątpienia oryginalna, wymyślona dla lalek. Oni kopiują operę jako gatunek. Ich celem jest pokazanie lalki jako śpiewającego aktora. Stąd koncentrują się na ruchu postaci, najdoskonalej naśladującym ruch żywych śpiewaków. W kilku innych marionetkowych inscenizacjach oper widziałem sceny bez mała wymyślone i dodane, bo lalki mogą coś zrobić, pokazać, sparodiować. W salzburskim spektaklu takie lalkarskie efekty dodane są niemożliwe. Tu wszystko jest serio, z niewiarygodną precyzją, nawet jeśli chwilami wkrada się nuda do jakiejś statycznej sceny. Wszak tak było od początku. Może dlatego też Salzburger Marionettentheater kilka lat temu został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To bodaj jedyny konkretny teatr widniejący na tej liście, nie gatunek jak indonezyjski wayang purwa czy sycylijska opera dei pupi, albo choćby nasze krakowskie szopkarstwo. Światowym dziedzictwem kultury jest marionetkowy teatr operowy założony w 1913 roku przez Antona Aichera.

Anton Aicher (1859-1930), wykształcony rzeźbiarz, absolwent Akademii Sztuki w Wiedniu, zasiadł kiedyś na widowni słynnego już wówczas monachijskiego teatru marionetek Papy Schmida i jego dawniejsze marzenie, by zbudować własny teatr lalek, osadzony w tradycji salzburskiego Kasperla, nabrało realnych kształtów. Uczynił to w 1913 roku w Salzburgu, gdzie prowadził klasę rzeźby w tamtejszej szkole handlowej, doprowadzając do premiery śpiewogry Mozarta Bastien i Bastienne. Korzystał z pomocy swoich studentów, córki Notburgi i zwłaszcza czterdziestoletniego wówczas syna Karla, który był prawą ręką ojca. Marionetki Aichera miały zaledwie 20-30 cm wysokości, oryginalny prosty krzyżak według własnego pomysłu. Przyjaciele-aktorzy wygłaszali teksty, grał kwartet smyczkowy lub pianista, a na scenie dominował Kasperle, znacznie bardziej czuły, nawet melancholijny, w przeciwieństwie do nieco prostackiego Kasperla Larifariego Schmida/Pocciego, który wprowadzał publiczność w świat baśni i teatru, posługując się żartami i własną mądrością inteligentnie komunikował się w widownią. W repertuarze pojawiły się następne małe opery i dziesiątki kolejnych przygód Kasperla, także sztuki dla dzieci. W 1914 repertuar teatru składał się już z 14 pozycji. Problemy pojawiły się zaraz po I wojnie światowej, z której Karl Aicher wrócił ciężko chory i wkrótce zmarł. Teatr ograniczył działalność aż do 1926 roku, kiedy młodszy syn Aichera – Hermann wstąpił w związek małżeński ze śpiewaczką Elfriede Eschenlohr, a ojciec podarował mu w prezencie ślubnym własny teatr marionetek i zarządzanie nim.

Hermann Aicher (1902-1977), od dzieciństwa oswojony i zaprzyjaźniony z lalkami, poświęcił im całe swoje życie. Niemal od razu wprowadził rozmaite nowinki techniczne i poszerzył repertuar. Dzielnie sekundowała mu żona, odpowiadająca odtąd za kostiumy i opiekę nad śpiewakami i aktorami. Wkrótce potem, w 1927 roku, występami w Hamburgu teatr zapoczątkował międzynarodowe tournées. Lata kryzysu odbiły się na finansach prywatnego przecież teatru, który angażował nie tylko lalkarzy i techników, ale śpiewaków, muzyków, dyrygentów, choć na szczęście nie ograniczyło to działalności artystycznej. Jeszcze przed wojną salzburskie marionetki odbyły entuzjastycznie przyjmowane występy w Niemczech, Grecji, Bułgarii, Turcji, Szwecji. W 1936 przygotowano nową konstrukcję sceniczną i zestaw metrowych marionetek w związku z tournée po Związku Radzieckim, gdzie grano w salach mieszczących 2 500 widzów. To w związku z leningradzkimi pokazami skonstruowano lalkę wzorowaną na słynnej balerinie Annie Pawłowej i przygotowano jej popisowy numer Umierającego łabędzia. W rok później zespół uhonorowano złotym medalem na Światowej Wystawie w Paryżu.

Anschluss Austrii do nazistowskich Niemiec wpłynął także na losy zespołu marionetkowego. Stał się on odtąd narzędziem hitlerowskiej propagandy i jako teatr frontowy urządzał przedstawienia dla niemieckich żołnierzy w Niemczech i okupowanych krajach, poczynając od Norwegii, po Rosję i Rumunię. Zaskakująca jest wiadomość o występach salzburskich marionetek na ziemiach okupowanej Polski. W końcu 1944 zamknięto wszystkie austriackie teatry.

Niemal natychmiast po upadku III Rzeszy Hermann Aicher przystąpił do reaktywacji marionetkowego zespołu w jego starej siedzibie w Borromäum w Salzburgu. Załamanie przyszło w 1950, kiedy ze względu na katastrofalny stan budynku sala marionetkowa została zamknięta, a teatr musiał zakończyć eksploatację dziesiątków spektakli dostosowanych do tej przestrzeni. Jednocześnie nastąpiła rewolucja w technikach nagraniowych, która obniżyła koszty funkcjonowania zespołu i ułatwiła jego międzynarodową obecność. Poczynając od lat 50. Salzburger Marionettentheater rozpoczął tournées po całym świecie, koncentrując się na prezentacji repertuaru muzycznego, w tym Wolfganga Amadeusza Mozarta (zwłaszcza Czarodziejski flet), ale też Czajkowskiego (Dziadek do orzechów) i innych kompozytorów. Wieloletnie amerykańskie kontrakty otworzyły drogi do Kanady, krajów Ameryki Południowej i Azji. Do dziś ok. 170 przedstawień w każdym sezonie pokazywanych jest w siedzibie teatru przy Schwarzstrasse w Salzburgu, 60-80 podczas nieustających wojaży po wszystkich kontynentach.

Siedzibę przy Schwarzstrasse teatr uzyskał w 1971 roku, po 10 latach korzystania z alternatywnej kwatery i był to wielki sukces epoki Hermanna Aichera. Po jego śmierci w 1977 kierownictwo objęła córka Hermanna – Gretl Aicher, od dziecka związana z rodzinnymi marionetkami, świetna animatorka, pod której okiem wychowywali się dzisiejsi lalkarze z Salzburga. Zmarła niespodziewanie w 2012 i tak zakończyła się era stuletniej historii salzburskich marionetek rodziny Aicherów. Teatr oczywiście przetrwał, powstało stowarzyszenie sprawujące pieczę nad tą niezwykłą instytucją, a wpisanie jej na listę światowego dziedzictwa UNESCO gwarantuje nieprzerwaną opiekę austriackich władz. Dziś szefem artystycznym teatru jest Philippe Brunner, niemiecki muzykolog, literaturoznawca, producent i lalkarz, od 20 lat związany z Salzburger Marionettentheter.

Repertuar teatru jest doprawdy fascynujący. Są w nim wszystkie wielkie opery Mozarta, wiele dzieł Offenbacha, utwory Glucka, Wagnera, Pergolesiego, Webera, Beethovena, są balety i pantomimy m.in. Schumanna i Saint-Saënsa, są sztuki teatralne, m.in. Sen nocy letniej Shakespeare’a, Dramaty księżniczek Jelinek, Mały książę Saint-Exupéry’ego. Nowe spektakle, dla dzieci i dla dorosłych, powstają raz na jeden/dwa sezony, czasem w koprodukcji z innymi europejskimi instytucjami muzycznymi. Salzburger Marionettentheater to absolutnie wyjątkowe miejsce na europejskiej mapie lalkarskiej, to ważne zjawisko teatralnej Europy.

Marionetki operowe. Polska perspektywa

 

Pierwodruk: Marionett Az Operában. Lengyel perspektíva, ART LIMES, Báb-Tár, Tatabánya (Węgry), XXXIV, 2019.5, ss. 100-111.

 

L a l k i  mające teatralne funkcje towarzyszyły człowiekowi od pradziejów. T e a t r  lalek jest gatunkiem młodszym. Niemal pięćset lat temu narodziła się opera marionetkowa. Przez wieki święciła triumfy, najpierw jako rozrywka bogatych, od połowy XVII wieku cieszyła oko i ucho szerokiej publiczności. I choć gatunek ten dał impuls do rozwoju wszelkich innych form sztuki lalkarskiej, szczęśliwie i sam przetrwał. Co jakiś czas ktoś sięga do tej konwencji, na Wschodzie i Zachodzie, bo jest ona może najpełniejszą formą artystycznej kreacji. Łączy nieskończone bogactwo partytur muzycznych, uniwersalną skalę brzmień ludzkiego głosu, plastyczną wyobraźnię scenografów i coraz rzadszy dar powoływania do życia sztucznych bytów, marionetek, konstruowanych i poruszanych na nitkach przez artystów-lalkarzy. W operze lalkowej wszystko jest kreacją.

Muzyka i śpiew są zawsze fascynujące. Jesteśmy z nimi oswojeni. Opera jest przecież wciąż żywa. W każdym wielkim mieście jest scena operowa wystawiająca bogaty międzynarodowy repertuar. Lalki to jednak rzadkość. Choć jest wiele teatrów lalek, kojarzymy je najczęściej z widownią dziecięcą i… lekceważymy jako gatunek sztuki wysokiej. Niesłusznie! Nurt przedstawień lalkowych dla dorosłych ma wielowiekową tradycję i wspaniałe dzieła, by wspomnieć tylko najwybitniejszych polskich lalkarzy ostatnich dziesięcioleci, od Władysława i Zofii Jaremów poczynając, przez Leokadię Serafinowicz, Jana Wilkowskiego, Andrzeja Dziedziula, Wiesława Hejno, aż po Piotra Tomaszuka, który właśnie na przedstawieniach lalkowych zbudował prestiż swojego Teatru Wierszalin, przecież nie teatru dziecięcego. A gdzieś, nieprzypadkowo, trzeba by zahaczyć i o Tadeusza Kantora, Józefa Szajnę, Leszka Mądzika. W perspektywie międzynarodowej lista wielkich lalkarzy-artystów zdaje się nie mieć końca.

Pomiędzy wszystkimi lalkami króluje marionetka, lalka zawieszona na nitkach czy sznurkach (w prostszej wersji na drucie i nitkach), które łączy specjalny krzyżak znajdujący się w rękach animatora. Krzyżak jest duszą marionetki. Jego konstrukcja i rozmaicie rozmieszczone ruchome drążki, dźwignie i przelotki, są indywidualną sprawą wielkich lalkarzy-animatorów. W dawnych czasach strzegli oni tajemnicy konstrukcji krzyżaka i sposobu podwieszenia nici lalki. Doprowadzeni do bankructwa, zmuszeni do sprzedaży marionetek, najcenniejszych rzeczy jakie posiadali, odcinali nitki wraz z krzyżakiem. Marionetka pozbawiona sznurków i wahadła (krzyżaka) była już tylko piękną rzeźbą, zwykłą lalką niemającą funkcji teatralnych.

W swoim wyglądzie i ruchach marionetka przypomina żywego człowieka, choć równocześnie jest bardzo od niego odległa. Gra marionetką wymaga precyzji, koncentracji, wielkiej wprawy i talentu. Nie każdy lalkarz może być marionetkarzem, jak nie każdy muzyk – pianistą czy skrzypkiem. Niepewności kroku, drżenia rąk, sztywności ruchów, braku kontaktów między lalkami – postaciami sztuki nie da się przykryć teatralnymi efektami czy pomysłem inscenizacyjnym. Animatorzy muszą być perfekcyjni. Teatr marionetek wymaga nade wszystko indywidualności animatorów, swoistego mistrzostwa w prowadzeniu lalki. To mistrzostwo zależy od dwóch czynników: konstrukcji lalki i umiejętności lalkarza. Skonstruowanie sprawnej marionetki zmusza do wielu prób, wyboru trafnego krzyżaka, użycia odpowiedniego materiału, właściwego obciążenia lalki. Najlepszych konstruktorów marionetek w skali świata nie ma aż tak wielu. Zaś technika animacji to nie tylko talent lalkarza, ale nade wszystko mozolna praca i stały trening. Marionetka bowiem wymaga wirtuozerii.

Opera marionetkowa, choć dzisiaj należy do rzadko uprawianych gatunków teatralnych, ma swoją długą historię. Wywodzi się z tradycji włoskiego teatru. Najwcześniejsze znane dziś marionetkowe przedstawienia operowe sięgają połowy XVII wieku. Odbywały się w pałacach kardynalskich, jak Aktorka niebieska Antonia Marii Abbatiniego z dekoracjami Giovanniego Lorenza Berniniego z 1668 roku, przygotowana na polecenie papieża Klemensa IX w Rzymie. Wkrótce opera marionetkowa była już widowiskiem publicznym. W Paryżu powstał nawet operowy Théatre des Bamboches, prowadzony przez włoskiego lalkarza La Grille’a. XVII-wieczna opera lalkowa różniła się zasadniczo od tegoż gatunku w rozumieniu dzisiejszym. Oznaczała nie tylko przedstawienia śpiewane, ale widowiska oparte wprawdzie na wątkach muzycznych, lecz podkreślające zwłaszcza bogactwo maszynerii teatralnej, metamorfoz i dekoracji.

Rozkwit opery lalkowej przypada na wiek XVIII. Trudno mówić wówczas o lalkowych zespołach operowych, ale marionetkowe przedstawienia operowe bądź parodie oper odnajdujemy w repertuarze większości ówczesnych teatrów. Opera marionetkowa zdominowała też XVIII-wieczne dworskie zespoły lalkowe na terenie całej Europy. Najsłynniejsze teatry istniały na dworze cesarskim w Wiedniu, zwłaszcza na zamku Nicolasa Josepha Esterházy w Esterház. Prowadził go od lat 60. XVIII wieku Joseph Karl von Pauersbach, a współpracował Joseph Haydn, będąc przez kilkadziesiąt lat (1761-1790) kapelmistrzem na dworze księcia Esterházy’ego. Dla tej dworskiej sceny marionetkowej Haydn skomponował kilka oper, m.in. Dido, Genowefa cz. IV, Sabat czarownic, z których zachowała się tylko jedna: Philemon i Baucis. Sam Haydn też miał domowy, prywatny teatr marionetkowy, podobnie jak wielu innych artystów, ludzi możnych czy wręcz panujących.

Marionetkowy teatr dworski zadomowił się w Polsce w początku lat pięćdziesiątych XVIII wieku. Jako pierwszy urządził go Hieronim Florian Radziwiłł w swojej rezydencji w Białej Podlaskiej (marionetki pokazywano też na zamku w Słucku, innej siedzibie księcia Hieronima). Lubujący się w rozmaitych widowiskach książę Hieronim jesienią 1753 roku ściągnął z Wiednia grupę artystów, z którymi przyjechało małżeństwo lalkarzy: „komedyjant też człek słuszny z żoną, mają z sobą marionety, tylko że nie są w perfekcyji”. Lalkarzem był niejaki Helman, Niemiec czy Austriak, i pewnie jego teatr był skomplikowany, skoro ustawienie go i doprowadzenie do „perfekcyji” zajęło cztery dni. Ale bez wątpienia różnił się wyposażeniem od skromnych scenek wędrownych lalkarzy. Teatry magnackie szczyciły się nie tylko znaczną ilością dobrze wyrzeźbionych i ubranych lalek, ale rzęsistym oświetleniem, zwłaszcza bogatą maszynerią umożliwiającą przeprowadzanie zmian i zastosowanie rozmaitych efektów specjalnych. W świeżo oddanym do użytku w 1754  komedyhauzie na zamku w Białej, scenę marionetkową umieszczono w kominie sceny głównej i spuszczano ją na linach w miarę potrzeby. Artyści podróżowali między Słuckiem i Białą prezentując rozmaite widowiska, także marionetkowe, choć nie znamy ówczesnego repertuaru. Prawdopodobnie marionetkowy teatr Helmana w 1760, po śmierci Hieronima, trafił do rezydencji jego brata, księcia Michała Radziwiłła, w Nieświeżu. Stamtąd – być może – do posiadłości hetmana Jana Klemensa Branickiego w Białymstoku, gdyż we wszystkich tych dworach położonych we wschodniej Polsce działały magnackie sceny marionetkowe w następujących po sobie latach aż do początku lat 70. XVIII wieku.

Zespołów marionetkowych goszczących w rozmaitych rezydencjach magnackich było więcej. Jedną z sal w kamienicy Franciszka Ryxa w Warszawie, administratora królewskich teatrów prywatnych na Zamku i w Łazienkach, nazywano nawet „salą marionetek niemieckich”. Stanisław August Poniatowski, ostatni król Polski, był wręcz sympatykiem spektakli marionetkowych, choć nie wiemy czy oglądał marionetkowe opery.

W repertuarze XIX-wiecznych teatrów marionetkowych odwiedzających ziemie polskie nie brakowało oper, baletów, pantomim. Zwłaszcza w drugiej połowie wieku  wykorzystywano częściej fragmenty oper, poszczególne arie, które pozwalały budować wspaniałe marionetkowe widowiska rewiowe, łączące odmienne elementy różnych gatunków. Także w pierwszych polskich zespołach marionetkowych sięgano po opery. Działający w Warszawie w początkach XX wieku Teatr Kukiełek (choć grał wyłącznie marionetkami) Mariana Dienstla-Dąbrowy miał w repertuarze opery i operetki: La serva padrona Giovanniego Battisty Pergolesiego, Dyrektor teatru oraz Bastien i Bastienne Wolfganga Amadeusza Mozarta, Dwaj ślepcy Jacquesa Offenbacha, a także Karola Huberta Rostworowskiego sceny z opery Wesele do słów Stanisława Wyspiańskiego. W zespole Dienstla-Dąbrowy zatrudnieni byli znakomici plastycy, muzycy, aktorzy i śpiewacy. Brakowało animatorów, którzy mogliby sprostać prowadzeniu skomplikowanych lalek. Umiejętności lalkarzy z pewnością podnosiły się, dowodzą tego zachowane recenzje, ale pewnie nie uzyskali doskonałości w ciągu kilkunastu miesięcy funkcjonowania teatru. Dienstl-Dąbrowa powrócił do swojej idei teatru marionetkowego tuż po I wojnie światowej we Lwowie, ale i ta inicjatywa nie przetrwała. Swoje marzenie o operze marionetkowej próbował zrealizować jeszcze raz u schyłku życia. Już po drugiej wojnie światowej, w połowie lat 50. XX wieku zgłosił na łamach prasy ideę powołania marionetkowej opery. Proponował wykorzystanie swoich marionetek, które przetrwały obie wojny światowe. Nikt tej inicjatywy nie podjął. Nie wiemy też, co się stało z jego lalkami.

Największą sławę w Europie i na świecie w I połowie XX wieku zrobił Włoch Vittorio Podrecca ze swoim marionetkowym zespołem Teatro dei Piccoli z Rzymu, nawiązującym do wielkich dziewiętnastowiecznych teatrów rewiowych grających także opery czy ich fragmenty. Podrecca gościł kilkakrotnie w Polsce. Jego występy przyciągały tłumy, rozpisywała się o nim cała prasa, a pierwsza wizyta w 1928 roku trwająca niemal trzy miesiące objęła kilkadziesiąt spektakli marionetkowych w wielu polskich miastach. Podrecca pokazał wówczas m.in. dwa akty Cyrulika sewilskiego Gioacchina Rossiniego, Złodzieja z Bagdadu Giovanniego Bottesiniego, feerię muzyczno-baletową Miłość i czary Ottorina Respighiego, fragmenty operetki Gejsza i wiele numerów estradowych. Orkiestrą dyrygował Emilio Cardallini, śpiewali artyści opery królewskiej z Rzymu i Madrytu. W kolejnych występach miał w repertuarze m.in. La serva padrona Pergolesiego, Don Juana Mozarta, Zaczarowaną królewnę Respighiego. Jego przedstawienia pozwalały zestawić marionetki z atrakcyjnością innych gatunków sztuki, nie tylko teatralnej czy muzycznej. Jeden z ówczesnych krytyków pisał wówczas: „To co starał się uzmysłowić kubizm w malarstwie, osiągnął teatr marionetek w całej pełni i widzialnie, w geometrycznych skrótach uwydatnia mistyczny sens widzialnego świata.”

Jednym z nielicznych dziś zespołów specjalizujących się w przedstawieniach opery marionetkowej jest Salzburger Marionettentheater z Austrii. Założony ponad sto lat temu przez Antona Aichera długo opierał swój repertuar na operach Mozarta (Don Giovanni, Czarodziejski flet, Uprowadzenie z seraju, Wesele Figara), ale gra się tam również Cyrulika sewilskiego Rossiniego, Jasia i Małgosię E. Humperdincka, Dziadka do orzechów P. Czajkowskiego, Piotrusia i wilka S. Prokofiewa, nawet Pierścień Nibelungów R. Wagnera, a ponadto repertuar muzyczny oparty na zupełnie innej dramaturgii (np. Sen nocy letniej Szekspira/Mendelssohna) czy nawet przedstawienia niemuzyczne, jak Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków wg braci Grimm lub Alicja w krainie czarów L. Carrolla. Teatr marionetek z Salzburga jest dziś jednym z najbardziej znanych marionetkowych teatrów na świecie. Błyskotliwa animacja lalek poruszających się wśród pieczołowicie wykonanych dekoracji i rekwizytów wsparta jest znakomitymi wykonaniami partii wokalnych, dziś najczęściej odtwarzanymi z nagrań.

Klasyczne marionetki są zachwycające, choć coraz rzadziej można je spotkać. Częściej zresztą na ulicy, u jakiegoś wędrującego lalkarza, niż w teatrze. Obok Salzburga stałym zespołem specjalizującym się w marionetkowych operach jest Lindauer Marionettenoper nad Jeziorem Bodeńskim. Zespół jest częścią Teatru Miejskiego w niemieckim Lindau, ma własną salę w budynku teatru, prawie 20-osobowy zespół realizatorów (kilkoro etatowych marionetkarzy), atrakcyjny repertuar, z operami i baletami (Carmen, Traviata, Czarodziejski flet, Cyrulik sewilski, Jezioro łabędzie). Nad wszystkim czuwa Bernhard Leismüller, jeden z tych pasjonatów i marionetkowych wirtuozów, bez których nie można uprawiać tej sztuki.

Nie tak dawno temu widziałem w Lindau Uprowadzenie z Seraju Mozarta. Choć marionetkowa premiera odbyła się kilkanaście lat temu, za kolejne pół wieku sprawi widzom tę samą przyjemność. Nie tylko dlatego, że wciąż można tu posłuchać – wprawdzie nie na żywo, choć z doskonałych zapisów fonograficznych – zachwycającej (choć nieżyjącej od dawna) amerykańskiej sopranistki Arleen Augér w roli Konstancji, mistrzowskiego nagrania opery przez Rundfunkchor Leipzig i Staatskapelle Dresden pod batutą również dawno zmarłego Karla Böhma. Z doskonałością odtwarzanej muzyki i partii wokalnych współgra świat marionetkowy. Wszystko jest jakimś wejrzeniem w magiczną rzeczywistość, której od dawna nie ma. Bo cóż nas obchodzi próba uprowadzenia Konstancji i Blondy z seraju wezyra Baszy? Naszą uwagę przykuwa jakość wykonania. Muzyka i partie wokalne są zapisane na płycie, można je bez końca odtwarzać, zawsze będą doskonałe. Ale lalki widzimy na żywo i cały efekt zależy od ich animatorów. Nieraz zdarza się widzieć lalkarzy, którzy po kilku minutach tracą kontakt z publicznością. Tu jest inaczej. Każda scena, sytuacja, sekwencja ruchu wzmacnia nasze zainteresowanie. Przyglądamy się prawie niezauważalnym drżeniom rąk, pochylaniu głowy, wyciąganiu szyi, drobieniu kroków, skłonom ciała, wyrzucaniu rąk, napowietrznym skokom, jakbyśmy byli owładnięci magią. Sala jest wypełniona po brzegi dorosłą publicznością, z początku tu i ówdzie słychać sympatyczne, lecz naiwne komentarze i uśmiechy – jakie te laleczki zabawne? Lecz z każdą minutą uwaga i skupienie widzów gęstnieją. Tak jak obserwujemy pianistę-wirtuoza, który przykuwa uwagę melomanów najmniejszym i wydawałoby się nieistotnym ruchem swego ciała, tak nie możemy oderwać wzroku od niezwykłych marionetek na scenie. Rewelacyjna animacja, pewność działania animatorów, doskonałe wyważenie lalek, zaskakująca wyobraźnia twórców w wymyślaniu działań poszczególnych postaci, feeria barw – doprawdy przyjemność powrotu do czegoś, czego – wydawało się – już prawie nie ma.

W ostatnich dziesięcioleciach także w Polsce dwukrotnie próbowano wskrzesić marionetkową operę. Obie inicjatywy zrodziły się w Warszawskiej Operze Kameralnej. Jej wieloletni dyrektor Stefan Sutkowski, w konsultacji z Janem Wilkowskim, w 1979 roku doprowadził do powstania Operowej Sceny Marionetek. Podjęto wówczas korespondencję z lalkarzami z Salzburga, którzy zaproponowali współpracę i pomoc w opanowaniu tajników technicznych. „Jesteśmy zawsze skłonni do wymiany doświadczeń – pisali – tym bardziej, że staramy się rozszerzyć nasze artystyczne wpływy. Jesteśmy przekonani, że w trakcie wspólnej roboczej narady mogą powstać cenne artystyczne impulsy”. Bliższa współpraca pomiędzy zespołami salzburskim i warszawskim nie rozwinęła się. Lesław Piecka, lalkarz, wieloletni wykładowca techniki gry marionetką w białostockiej Akademii Teatralnej i najwybitniejszy w Polsce specjalista od tej techniki, kierujący warszawskim zespołem, oparł się na własnych doświadczeniach i poszukiwaniach. Piecka zbudował zespół złożony z grona swoich białostockich studentów. Scena inaugurowała działalność w 1981 roku premierą Aptekarza Haydna. Marionetkarzom towarzyszyli soliści i orkiestra Warszawskiej Opery Kameralnej. Przedstawienia zawsze pokazywano z udziałem wokalistów i orkiestry występujących na żywo. W dwa lata później w Villach (Austria) odbyła się premiera Piotrusia i wilka Prokofiewa i Karnawału zwierząt Saint-Saënsa, potem – znów w Warszawie ­– premiera La serva padrona Pergolesiego i jeszcze raz w Villach – Bastien i Bastienne Mozarta. Warszawska scena marionetkowa przetrwała dekadę, zachwycając, zadziwiając, wywołując a to podziw, a to zdumienie. I było to przedsięwzięcie wyjątkowe, nie tylko w skali polskiej. Jeden z polskich publicystów z okazji premiery La serva padrona w 1986 w sali byłego kina Skarb w gmachu Ministerstwa Finansów, gdzie znajdowała się czasowa siedziba sceny, pisał: „Może przy tej okazji Ministerstwo Finansów też się przekona, jakie złote jabłko ma w swojej siedzibie.” Niestety, nie przekonało się. Kłopoty ze stałą siedzibą były najpoważniejszym problemem zespołu, który więcej spektakli zagrał podczas licznych tournées zagranicznych niż w Polsce. A w 1991 został rozwiązany.

Lesław Piecka kilkakrotnie próbował wrócić do idei operowej sceny marionetek. W 2000 roku udało się wznowić działalność marionetkowej opery pod nazwą Gdańska Opera Marionetek w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku. Marionetkarzom, przy wznowieniu La serva patrona Pergolesiego, towarzyszyli tym razem studenci i absolwenci gdańskiej Akademii Muzycznej. Wszystko skończyło się jednak na krótkiej serii przedstawień.

W 2014 Warszawska Opera Kameralna ponownie zwróciła się do Lesława Piecki z ideą reaktywowania zespołu operowych marionetek. Powstał wzruszający spektakl Uprowadzenie z Seraju Mozarta. Niewiele ponad rok później pojawiła się nowa wersja La serva padrona Pergolesiego, tym razem wystawiona w królewskich Łazienkach, być może tam, gdzie król Stanisław August Poniatowski oglądał inne opery lalkowe w końcu XVIII wieku. Teatr w królewskich Łazienkach wydawał się wymarzoną przestrzenią dla marionetkowej opery. Przedstawienia marionetkowe znajdowały się jednak coraz rzadziej w repertuarze Warszawskiej Opery Kameralnej, z czasem (2017) znikły z niego całkowicie. Ta ostatnia inicjatywa powstała jako projekt, nigdy nie była strukturalnie osadzona w programie Opery Kameralnej, więc i znikła niezauważenie. Zostały lalki, dekoracje, konstrukcja sceny.

Czy ktoś jeszcze kiedyś wróci do idei urządzenia stałej marionetkowej opery? Czy znajdą się pasjonaci na miarę Josepha Conrada, który ponad 100 lat temu pisał: „Marionetki są piękne. Ich niewzruszoność w miłości, w zbrodni, w radości, w smutku – jest heroiczna, nadludzka, fascynująca. Sztywna gwałtowność, z jaką rzucają się na siebie, by się objąć lub walczyć ze sobą, to istna rozkosz do oglądania… Kocham marionetki, pozbawione życia, a tak bliskie nieśmiertelności”.

 

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności

    You cannot copy content of this page