Zero en Conducta bada strach

               

Zero en Conducta, hiszpański teatr gestu i lalki, analogowej animacji, od ponad dekady imponuje swoimi spektaklami. Zespół założony w 2011 przez Jose Antonia Puchadesa (Putxa), do którego wkrótce dołączyła Julieta Gascón, na przestrzeni lat wypracował swój oryginalny styl, łączący pantomimę, taniec, aktorstwo fizyczne i animację.  Do pierwszych solowych prezentacji Putxy (Nymio: Digital Theater) i Gascón (Allegro ma non troppo), wkrótce doszły wspólne spektakle: Ostatni taniec Brigitte (https://www.marekwaszkiel.pl/2023/06/25/metamorfozy-lalek-7-lalkarski-popis/) i studyjne Śmieciiii!!!, w 2020 Zero en Conducta wystąpił z wieloobsadową premierą Eh man hé. Mechanika duszy, która wprowadziła zespół do grona najciekawszych dziś teatrów tańca i lalki na świecie (zob. https://www.marekwaszkiel.pl/2021/07/16/eh-man-he-lalkarskie-arcydzielo/. Nie mniej fascynująca jest aktywność filmowa grupy, ale to oddzielna historia.

Od długiego czasu czekałem na kolejną premierę Zero en Conducta. Jej termin nieco się przesuwał, zmieniała się koncepcja spektaklu, ostatecznie 2 marca 2024 w hiszpańskiej Viladecans pod Barceloną odbyło się pierwsze przedstawienie La Phazz. Tytuł nie jest łatwo przetłumaczyć. W zasadzie chodzi o twarz, maskę, którą przybieramy i wielokrotnie zmieniamy, ale to nie takie oczywiste. Podtytuł przedstawienia brzmi: filozofia strachu i także to określenie trudno zaakceptować wprost. Trudność wynika z interpretacji sensów. Nawet jeśli ułożymy poszczególne obrazy w jakąś linearną całość, a nie jest to takie oczywiste, pozostanie pewien niedosyt znaczeń, pozostaną pytania, na które trudno znaleźć odpowiedzi. Nie ma tu z pewnością tradycyjnie opowiedzianej historii, ale do takiego odbioru współczesny teatr przyzwyczaja nas od dawna i mnie osobiście cieszy ta konwencja. La Phazz jest chyba najbliższe rozmaitego rodzaju asocjacjom rodzącym się w głowach widzów pod wpływem oglądanych scen.

Zanim spróbuję sformułować własną interpretację przedstawienia, kilka słów o tym, co widzimy. A widzimy, na tle czarnej sceny i okotarowania, dwie duże, różnej wielkości płaszczyzny (zastawki), zbudowane z dwóch prostopadle ustawionych względem siebie modułów każda, obciągniętych jasną materią z wyrazistym, ale nie konkretnym wzorem plam. Tak mogłoby wyglądać burzowe niebo w pochmurny dzień. Zarysowana w ten sposób przestrzeń jest bardzo umowna, minimalistyczna, lecz w trakcie spektaklu okaże się jakże bogata, wieloznaczna i przede wszystkim atrakcyjna plastycznie. Jej autorami są Laura Clos (Closca) i Sergi Corbera. Ta przestrzeń ulega nieustannym przekształceniom. Czasem uzupełniana pojedynczymi meblami (łóżko, stół, stołek), a zwłaszcza precyzyjnym i wielce urozmaiconym światłem (autor: Ganesha Gil) przenosi nas w rozmaite pomieszczenia, domowe i zewnętrzne, zdaje się wirować, płynąć. Meble poruszają się bezszelestnie, koncentrując jedynie barwne plany światła, a to rdzy w obrazie sypialni, a to błękitnej poświaty w pracowni bohatera, a to ostrego białego światła w scenach cieniowych. Scena jest prześwietlana górnymi punktowymi reflektorami, czasem silnymi kontrami z kulis, niekiedy maleńkimi reflektorkami umieszczonymi na proscenium, a nawet światłem wydobywającym się z trzymanych w dłoniach aktorów latarek. Zbudowany zdaje się z niczego teatralny obraz pulsuje swoistym życiem, staje się jakby dodatkowym aktorem, jak w scenie nakładających się na siebie dwóch płaszczyzn ścian unicestwiających znajdującego się pomiędzy nimi bohatera. Wszystko to dzieje się do rytmu wyznaczanego przez muzykę Jorge da Rocha, chwilami przypominającą osobliwe metrum Eh man hé, przy którym współpracował ten sam kompozytor.

Tę sceniczną przestrzeń wypełnia piątka aktorów/tancerzy/animatorów: Kiko López, Agnes Sales, Amok Cor, Elena Lalucat i Julieta Gascón. Cor, Lalucat i Gascón pamiętamy z Eh man hé, pozostała dwójka dołączyła do La Phazz. Kostiumy aktorów, niemal uniformy, spodnie i kamizelki oraz szaro-niebieskie koszule, wpisują się w tonację kolorystyczną spektaklu, swoistego mroku, fobii, lęków i wszechobecnych ludzkich cieni. I choć bohaterem spektaklu jest Elliot, najpierw chłopiec (lalka), potem dorosły mężczyzna (aktor w masce), nie ma tu wyraźnie przypisanych ról. Animatorami bardzo dobrze skonstruowanej lalki Elliota są wszyscy obecni na scenie. Pełnią oni funkcje pomocników, asystentów, może rodziców chłopca z rudą czupryną, który – zatopiony we własnych marzeniach, albo dość naturalnej dziecięcej niestabilności – wykonuje swoje codzienne rytuały, na swój sposób odkrywa nieznany mu świat, nie zawsze życzliwy i przyjazny, i tyleż oddaje się marzeniom, co lękom związanym z ich realizacją. Marzy o lataniu i boi się oderwania od ziemi.

Kiedy Elliot zasypia pod wpływem wrażeń, niepostrzeżenie dorasta i budzi się jako mężczyzna.  Ma teraz ludzkie (nie – lalkowe) ciało, ale jako głowę – dużą, pełną maskę. Tu oglądamy wyjątkowej urody scenę przemiany lalki w aktora w masce. Teraz już otaczający świat wygląda inaczej. Towarzyszący mu partnerzy, niczym cienie, krępują jego działania, ograniczają ruchy, kontrolują decyzje, narzucają reakcje. Jakby Elliot stał się składową wielu obecnych na scenie postaci. Centralna staje się jego maska, głowa, która przechodzi z rąk do rąk. Elliot (maska) zatraca swoją własną osobowość, przynależy do wieloosobowej grupy, w której każdy jest kimś innym. Jego głowa zmaga się z wielością ciał, reakcji, zachowań. Kompozycje budowane przez piątkę aktorów i krążącą pomiędzy nimi głową Elliota są niezwykle atrakcyjne. Czasem udaje mu się otrząsnąć z tych mnożących się wyobrażeń, fobii i koszmarów, w których jego głowa wiruje w zespole tancerzy. Czasem odzyskuje swoją własną pełną postać (Elliotem może być każdy z uczestniczących aktorów), ale natychmiast pojawiają się inne lęki. Kiedy siada do posiłku, otaczający go aktorzy/cienie odbierają mu każdy kęs i łyk kawy. Kiedy zasiada do komputera, pojawiający się partnerzy odciągający go od pracy, przeszkadzający w skupieniu, odbierający mu komputer. W jego głowie trwa permanentny chaos, zderzają się różne osobowości. To droga do nałogów, a nawet prób samobójczych. Zajmującą sekwencję stanowią w spektaklu sceny z butelką i papierosami, oddające rozpaczliwe poszukiwanie ucieczki od demonów i wewnętrznego lęku poprzez pogrążanie się w alkoholu i rozmaitych używkach. Postać Elliota rozpada się nie tylko na głowę i elementy ciał aktorów/cieni. Twórcy dodają nowy element – marynarkę bohatera, który teraz jak gdyby się multiplikuje. W jeszcze innej scenie głowa/maska przybiera dwa różne oblicza, a granie nimi, żonglowanie wspierające się na opuszczającym się i podnoszącym korpusie animatora jest doprawdy mistrzowskie.

W spektaklu mieszają się rzeczywistości. Jednokrotne spotkanie z La Phazz nie pozwala prześledzić wszystkich wątków. A jest ich więcej, łącznie z wyimaginowanym samobójstwem, być może ze zdiagnozowanymi chorobami psychicznymi, rozmaitymi patologiami i zaburzeniami. Julieta Gascón i Putxa, odpowiedzialni za reżyserię, dramaturgię i choreografię La Phazz, pracując nad spektaklem przeprowadzili szereg wywiadów i badań społecznych w środowiskach szczególnie dotkniętych strachem i rozmaitymi lękami. Oczywiście spektakl nie jest formą teatru dokumentalnego. To artystyczna wypowiedź o zaburzeniach dotykających niemal każdego z nas, o ukrytych lękach, z którymi wszyscy się mierzymy. A może o takim nieustającym przeświadczeniu, że wciąż od kogoś zależymy, jesteśmy zawieszeni pomiędzy sprzecznymi odczuciami, miotamy się pomiędzy różnymi osobowościami.

Warto może jeszcze dodać, że postacią, która prowadzi nas przez spektakl La Phazz jest lalka kotki, Agathy. Pewnie metrowy zwierzak, znakomicie skonstruowany i animowany, pojawia się kilkakrotnie. To jego głos słyszymy w kilku scenach, kiedy przedstawia Elliota lub wygłasza kilkuzdaniowe filozofujące sentencje o nas ludziach, np.: „O ludzie… co się dzieje w waszych głowach?”, albo: „Jesteś tajemnicą. A tajemnicę czasami można rozwiązać, nawet jeśli rozwiązanie ma pozostać tajemnicą”, lub: „Nie jest moim problemem jeśli wyobraźnia, która daje światło jest tą samą, która projektuje cień. Nie rozumiem tego. Jestem tylko kotem i żyję tak, jakbym miał siedem żyć. Nie tak jak ty, z udręką posiadania tylko jednego: pierwszego i ostatniego.”

W La Phazz udało się twórcom zbudować nieprawdopodobny świat metafor. Te metafory w zaskakujący sposób są pokazywane przez ciągle obecnych na scenie wykonawców i ich niezwykły ruch, łączący elementy pantomimy, akrobatyki, break dance’u i tańca współczesnego. Oczywiście, jak w scenach z lalką Elliota, tak gra w masce/z maską jest wyjątkowa. Łącząc teatr cieni z teatrem lalek, grę w masce/z maską z tańcem w najrozmaitszych odmianach, Zero en Conducta uzyskała melanż formy lalkowej z oszałamiającą choreografią. Ta kombinacja jest zadziwiająca, stąd może tak wielka popularność dobrze już znanego gatunku animance (animation+dance): animowanego tańca, połączenia sztuki lalkarskiej i scenicznego ruchu.

Aktorzy w La Phazz  zdają się nie dotykać podłogi sceny. Oni płyną, ślizgają się,  przemieszczają się bezszelestnie. Ich sprawność fizyczna oszołamia. Budowane kombinacje i układy ruchowe zachwycają. A przecież nieustannie ich widzimy, widzimy ich twarze, które wszak nie przenoszą uczuć, emocji ani znaczeń. To jeden z elementów techniki Decroux, body mimu. Nie umiem opisać wrażenia wynikającego ze scenicznego ruchu Zero en Conducta. Zachwycał on już w Eh man hé, tu wydaje się jeszcze doskonalszy, choć pewnie jest inny. Taka świadomość ciała jest doprawdy rzadkością i zdarzało mi się ją spotykać w najznakomitszych zespołach. Do tego tancerze/aktorzy grupy są lalkarzami i wiedzą doskonale, co mogą animantów wydobyć .

Chyba czas już zgodzić się ze stwierdzeniem, że współczesny teatr, także teatr ożywionej materii, teatr lalek, wymaga nie tylko znajomości profesji lalkarskiej. Zwłaszcza że czysto lalkowych spektakli, w takim tradycyjnym rozumieniu, dziś już prawie nie ma. Współczesne lalkarstwo określa interdyscyplinarność. I nie chodzi tylko o taniec i lalki, może to być muzyka i lalki, cyrk i lalki, może być i aktorstwo + lalki.

 

Fot. Zero en Conducta

Metamorfozy lalek (7): Lalkarski popis

 

Świetny początek i jeszcze lepszy finał Metamorfoz Lalek w Białymstoku. Spektakl Ostatni taniec Brigitte hiszpańskiej grupy Zero en Conducta był wymarzoną propozycją na zamknięcie festiwalu. Lekki, pełen błyskotliwego tańca Juliety Gascón i Putxy, mający delikatną refleksyjną wymowę o upływającym czasie, który niepostrzeżenie minął starej dziś kobiecie, przykutej do wózka, wracającej na koniec do młodzieńczych czy dziecięcych wspomnień zamkniętych w niewielkiej walizce. I na dodatek mistrzowski lalkarsko. Czegóż chcieć więcej?

Zero en Conducta znana już jest w Białymstoku i w Polsce całkiem dobrze. Zachwycaliśmy się ich ostatnią premierą Eh man he, pokazywaną na poprzedniej edycji Metamorfoz. Ostatni taniec Brigitte to spektakl, którym zespół rozpoczął działalność w 2016 roku. Objechał kawał świata i bez wątpienia należy dziś do teatrów, których obecność uświetnia każdą imprezę lalkarską.

Warto zastanowić się, co charakteryzuje ten ensemble? W swojej nazwie odwołują się do dwóch gatunków: gestu i lalki. I w obydwu są mistrzami. Nie tak często się zdarza we współczesnym lalkarstwie oglądać wirtuozerię. Wymaga ona z jednej strony autentycznego rzemiosła, z drugiej – talentu. Podstawą jest rzemiosło, które obejmuje nie tylko dogłębną znajomość techniki (aktorskiej, tanecznej, lalkarskiej), ale przede wszystkim długą praktykę, intensywne ćwiczenia, doskonalenie własnego warsztatu, bezustannie i nieprzerwanie. Z tym wielu aktorów-lalkarzy ma problem. Z reguły kończąc edukację zawodową pozostają na etapie przyswojonym w krótkim procesie kształcenia. A potem pozostaje już tylko odcinać kupony od najczęściej dość przeciętnych umiejętności. I z reguły, kiedy pojawiają się na scenie, łatwo można sobie wyobrazić ich szybkie zastępstwo. Ani Juliety Gascón ani Putxy nie da się tak łatwo zastąpić. Mają oni wykształcenie taneczne, lalkami zafascynowali się z czasem i mozolną własną pracą, pod okiem wielu mistrzów, budowali swój warsztat. Nie tworzą lalek, nie projektują przestrzeni plastycznej, ale myślą i o dramaturgii, i reżyserii, i choreografii, i animacji, choć zapraszają do współpracy/konsultacji/nadzoru wielu innych artystów. I w efekcie oglądamy takie perełki jak Ostatni taniec Brigitte.  

Połączenie lalkarstwa z tańcem i pantomimą jest swoistą cechą współczesnego teatru ożywionej materii. Można wszak łączyć i inne gatunki z teatrem lalek: aktorstwo, cyrk, sztuki multimedialne… Ważne, by w tych dyscyplinach wspiąć się na wyżyny, osiągnąć mistrzostwo, bo przeciętność jest wszędzie wokół nas i słabo nas fascynuje. Chodzimy np. do teatru między innymi po to, by zobaczyć wirtuozów w swojej dyscyplinie. Większość aktorów-lalkarzy zadowala się snuciem opowieści. Czasem to się sprawdza, czasem opowieści pochłaniają nas bez reszty, ale są one obecne wszędzie i nie potrzebujemy do tego teatru ożywionej materii.

Zero en Conducta również opowiada, opowiada bez słów, opowiada gestem, tańcem, ruchem i lalkową animacją. Taniec Juliety Gascón i Putxy pochłania nasze zmysły. Oglądamy dwoje tancerzy oddychających jednym rytmem, jakby połączonych ze sobą. Synchroniczność ich gestów oszołamia, a kiedy rozbijają swoje działania na sekwencje, na poszczególne frazy, kiedy demonstrują je jakby w zwolnionym tempie sprawiają wrażenie posiadania ponadludzkich umiejętności.

A praca z lalkami? To jest prawdziwe partnerstwo aktora i lalki, różnych ciał mających własne osobowości, potrzebujących swojej współobecności na scenie. Widać to bardzo precyzyjnie we wszystkich działaniach – i z dużą siedzącą w wózku lalką starej kobiety, i w działaniach z jej zminiaturyzowaną postacią, budowaną przez aktorów wyłącznie z własnych dłoni, trzymających małą główkę lalki i osłoniętych krótką spódniczką, spod której wystają poruszające się/tańczące – nogi/palce aktorki. Magia nieożywionej materii staje się na naszych oczach. Jest obezwładniająca.

„Metamorfozy Lalek. Teatr lalek dla dorosłych 2023” dobiegły końca. Szczęśliwie nie był to konkurs, nie było jury. Kto chciał, mógł głosować na ulubiony spektakl. Nie znam wyników, pokuszę się o własne podsumowanie.

Organizatorzy pokazali 23 spektakle, plus kilka koncertów muzycznych, wystaw, spotkań. Dziesięć spektakli przyjechało ze świata i z Polski (Opole, Warszawa, Gdańsk). O tych przedstawieniach starałem napisać w moich codziennych refleksjach. Pozostałe stanowiła bogata prezentacja Białostockiego Teatru Lalek i białostockich grup okołoteatralno-lalkowych, o których w zasadzie nie pisałem, bo wszystkie widziałem wcześniej, a czasem nawet nawiązywałem w moim blogu. Osobiście najwyżej cenię Draculę francusko-norweskiego Plexus Polaire i Ostatni taniec Brigitte hiszpańskiej Zero en Conducta. Wielką przyjemność sprawiły mi holenderskie przedstawienia teatru TAMTAM (Wspomnienia z przyszłości) i Cat Smits Company (Nouveau fuck). Z pozostałych cenię sobie rozmaite elementy, czasem formę plastyczną, czasem aktorskie umiejętności, czasem ideę, a nawet konkretną lalkę (jak w ukraińskim Night call), niekiedy po prostu poszczególne sceny.

Nie był to festiwal wybitny, ale ze świetną atmosferą, tłumami widzów i ogólną radością, że łączy na idea teatru lalek dla dorosłych, teatru ożywionej materii, choć niektórych spektakli pod tę formułę podciągnąć się w żaden sposób nie da. No, ale takie są meandry naszej rzeczywistości.

 

Fot. J. Doroszkiewicz

„Eh man hé” – lalkarskie arcydzieło

                  Istotą lalkarstwa jako dziedziny sztuki teatralnej jest obecność na scenie lalki – działającego podmiotu. Nie wystarczy wprowadzić lalkę na scenę, umieścić ją w przestrzeni scenicznej, potraktować wyłącznie jako artefakt. Lalka musi działać, musi być postacią sceniczną. Ta właściwość nie jest lalce  przypisana automatycznie. Trzeba ją na scenie zrealizować, co jest zadaniem lalkarza (aktora) – animatora.

W dawnych czasach, a i dziś za sprawą np. lalkarstwa cyfrowego, popularna była tzw. animacja pośrednia. Twórca lalki w procesie jej tworzenia określał wszystkie parametry ruchu, które dzięki rozmaitym systemom mechanicznym (dziś elektronicznym) w odpowiednim czasie były uruchamiane i pozwalały lalkom (automatom, androidom, animowanym przedmiotom) ożywać. Animatorzy pełnili raczej funkcje konstruktorów, projektantów lalek niż ich scenicznych partnerów.

W teatrze lalek stosowano i nadal się wykorzystuje przede wszystkim animację bezpośrednią. Animator nie musi być twórcą lalki, ale dzięki jego obecności na scenie i ukrytym lub nie działaniom,  lalka ożywa i staje się postacią sceniczną. Lalkarz jest aktorem. Czasem partnerem lalki, czasem jej pomocnikiem (asystentem, służącym), ale to on decyduje o nadaniu bądź odebraniu lalce jej scenicznego życia.

Tak rozumiana funkcja aktora-lalkarza obnaża magiczne myślenie o lalkarstwie, towarzyszące nam na przestrzeni wieków, a i dziś często spotykane: że jednak lalki mają własne, ukryte życie, które animator musi odkryć, poznać i w końcu ujawnić, bo przecież każdy przedmiot ma duszę, ma swoje tajemne życie. Jan Wilkowski dzielił się refleksją, że kopana noga stołowa zalałaby się łzami, gdyby w ludzki sposób mogła zareagować na zadawany jej ból. Ponieważ nie jest człowiekiem, nie wyraża swoich emocji w znany nam sposób. Czy to jednak oznacza, że ich nie doświadcza?

Lalkarzy odczuwających ów magiczny związek z lalką na szczęście wciąż nie brakuje, ale doprawdy rzadkością jest spotkanie z przedstawieniem, które tę tajemną relację pomiędzy lalką i lalkarzem czyni sednem teatralnej wypowiedzi. O tym jest właśnie spektakl Eh man hé. Mechanika duszy hiszpańskiej grupy Zero en Conducta, wspólne dzieło Juliety Gascón, José Antonio Puchadesa (Putxa) i Davida Maquedy. Gascón i Putxa, twórcy działającej od dziesięciu lat kompanii, są też autorami choreografii tego taneczno-lalkowego spektaklu, Maqueda ich asystentem, ponadto szefem technicznym i reżyserem światła. Na scenie oglądamy pięcioro aktorów: lalkarzy i przede wszystkim tancerzy, bo Zero en Conducta to teatr gestu i lalek, teatr ruchu. Obok Gascón i Putxy, także Elenę Lalucat, Amoka Cora i Pino Stainera. Autorką człekopodobnej, niesamowitej lalki Nolana – głównego bohatera – i jego pomniejszonej kopii jest Mina Trapp.

Mechanikę duszy miałem okazję obejrzeć wkrótce po premierze, jeszcze przed pandemią i noszę ją w głowie od wielu miesięcy. Napisałem wówczas dosłownie kilka słów o spektaklu, bo jest on jednym z najpiękniejszych przedstawień jakie widziałem, nie miałem jednak odwagi na sformułowanie obszerniejszej wypowiedzi i podzielenie się wrażeniami. Czekałem na kolejne spotkania z zespołem. Szczęśliwie Zero en Conducta otworzyło tegoroczną edycję białostockich Metamorfoz Lalek, ustawiając zarazem poprzeczkę na poziomie nieosiągalnym dla większości teatrów. Kolejne spotkania z Eh man hé umocniły mój entuzjazm i teraz już na spokojnie mogę pokusić się o kilka refleksji.

Tajemniczy termin Eh man hé, jakim określano ludzi obdarzonych kilkoma duszami, twórcy zaczerpnęli z języka Czejenów (Szejeni), bardzo już nielicznego plemienia Indian Ameryki Północnej.  Nolan jest lalką, która – by ożyć – wymaga wielu duchów (w spektaklu: na czarno ubrani aktorzy). Nolan-lalka ma pełną świadomość tego, co dzieje się wokół niego, nawet jeśli pozostaje więźniem swego nieożywionego ciała, uzależnionego bardziej od woli innych niż własnej, by móc wyrazić siebie. Więc tworzy swój własny świat. Świat, w którym mógłby się odnaleźć i żyć: świat snów, nadziei, iluzji, magii, nawet strachu.

Spektakl rozpoczyna scena przedakcji. W pustej przestrzeni, na tle oświetlonego horyzontu, czworo zakapturzonych czarnych animatorów symuluje bieg lalki. Słyszymy jej głośnie oddychanie. Po chwili światło wydobywa postać Nolana. Jest wielkości aktorów. Na głowie ma niebieską dzianinową czapkę, nieco jaśniejszą koszulę i spodnie oraz białą kamizelkę. Aktorzy markują bieg Nolana, stojąc w miejscu. Jeden podtrzymuje korpus lalki i głowę, drugi – prawą rękę, dwie animatorki odpowiednio lewą rękę i nogi lalki. A Nolan biegnie: do przodu, w jedną stronę i w drugą. Ten bieg jest realistyczny, ale w wykonaniu lalki zarazem magiczny. I koncertowo wykonany. Rzeczywiście przypominają się obrazy z japońskiego Bunraku: niesamowita synchronia działań, wspólny rytm oddechu, całkowita jedność animatorów. I nagle Nolan zastyga w bezruchu, z podniesionym lewym kolanem i nieco z tyłu pozostającym łokciem prawego ramienia, jakby zastopowana została pewna faza gestu. Trwa to pewnie kilkanaście sekund. Takie zjawisko na żywo zobaczyć można wyłącznie w teatrze lalek, tylko tu bowiem można zatrzymać czas i uniezależnić się od praw fizyki. Tylko tu można być kreatorem wyimaginowanej rzeczywistości.

Po chwili z prawej strony sceny pojawia się piąty aktor, który dokonuje dekonstrukcji tego zatrzymanego obrazu Nolana w ruchu. Uwalnia lalkę z rąk animatorów, pozostawiając ich jednocześnie w zatrzymanych gestach, a Nolana wynosi, niczym tulące się do matki dziecko, poza grupę aktorów. Potem dołącza do nich. Światło gaśnie, pojawia się świecąca szpara przecinająca scenę, w której dłonie piątki już teraz aktorów budują z własnych rąk twarz postaci (niczym w słynnych Jankach Teatru Zusno ¾ Krzysztofa Raua z lat dziewięćdziesiątych), owego kreatora właśnie,  wygłaszającego jedyny w spektaklu tekst wypowiadany z offu, którego główna sentencja brzmi: jaka jest różnica pomiędzy lalką a ludzkim bytem? Czy wystarczy na przykład zaczerpnąć powietrze, żeby oddychać? Czy oddychanie porusza lalkę?

Za Nolanem, leżącym bez ruchu na podłodze sceny, stoi – jeden obok drugiego – piątka zakapturzonych animatorów. Wypełniają długość jego ciała. Ich dłonie odcinające się na tle czerni kostiumów, niczym jakieś życiodajne fluidy, wślizgują się w ciało lalki, która ożywa. Najpierw unosi się głowa, wzrok Nolana pada na ręce, które poruszają się, wraz ze zgięciem prawego kolana korpus lalki unosi się do siadu, ręce wspierają jego ciężar, Nolan rozgląda się, unosi dłonie, potem klęka, wreszcie wstaje, zdając się rozważać pytanie – co mnie porusza? Oglądamy nieprawdopodobną sekwencję najdrobniejszych działań, na których skoncentrowana jest uwaga samej lalki i w konsekwencji widowni, śledzącej te poruszenia z największym przejęciem. Nolan nie dostrzega animatorów, a oni z cudowną precyzją unikają nawet przypadkowego spotkania swoich ciał z gestami i ruchami lalki, która spaceruje, obraca się, zgina, siada na plecach animatora, unosi nogę, otrzepuje nogawkę spodni…

Co porusza Nolana, który jest świadomy swojego istnienia i działania? Czy doprawdy jest eh man hé, oddany we władanie innym duchom? Ich intencje widzimy bezpośrednio, gdy któryś z animatorów postanawia wykonać czynność sprzeczną z zamiarem Nolana, np. pociągając go za rękę, by odwrócić kierunek ruchu, ale Nolan tego nie wie. Poddaje się niespodziewanej reakcji, choć jest nią zaskoczony. Jest uwięziony we własnym ciele, nad którym nie ma władzy. W tym momencie pojawia się prostokątna plama światła symbolizująca więzienie Nolana. Próbuje on wydostać się poza nieistniejące ściany, zmieścić pod obsuwającym się sufitem, a wszystko to rozegrane jest pomiędzy pantomimicznymi gestami animatorów i reakcjami animowanej lalki. Niezwykłe obrazy, nieprawdopodobne emocje, błyskotliwe działania aktorsko-lalkarsko-ruchowe.

Więzienie Nolana pokazuje niemal jednocześnie Putxa, odłączając się na chwilę od grupy animatorów i w innej części sceny, w podobnie wyświetlonym prostokącie światła, demonstruje znakomitą etiudę pantomimiczną przebywania w zamknięciu. W tym samym czasie Nolan porusza się delikatniej, jakby kontemplując bardziej swoją bezradność niż z nią walcząc. Udaje mu się przezwyciężyć ograniczenia, uzyskać rodzaj wolności, którą demonstruje teraz w pełnej przestrzeni sceny, w atrakcyjnym napowietrzno-podwodnym tańcu, którego żadna istota ludzka wykonać nie jest w stanie. I znów oglądamy znakomitą pracę animatorów, uwijających się wokół swobodnie fruwającej lalki.

Wyjątkowe wrażenie sprawia solowa scena Juliety Gascón z Nolanem. Obydwoje siedzą na niewielkiej skrzyni, on przodem do widowni, ona z początku odwrócona plecami. Są sami, aktorka ma teraz odsłoniętą twarz, ale ruchy mechaniczne, w przeciwieństwie do lalki, którą animuje w sposób dyskretny, demonstrując delikatne reakcje żywej istoty, zaskoczonej obecnością „martwej” aktorki. Po raz pierwszy Nolan dostrzega siedzącą obok niego postać. Próbuje ją ożywić, zmusić do samodzielnych reakcji. Ta sekwencja jest doprawdy niezwykła i obfituje w cały wachlarz działań i zachowań z poziomu metateatru. Oto lalka animowana przez aktorkę animuje ją samą. I powoli odkrywa łączące ich relacje. Nolan ożywia na chwilę animatorkę. Odnosi sukces, demonstruje swoją ludzkość, jego martwe ciało staje się sprawcze.

To moment wyprawy w świat marzeń. Niepostrzeżenie aktorzy usuwają skrzynię z siedzącym Nolanem, na scenie zostają tylko ramiona lalki, odłączone teraz od postaci, ale żyjące w rękach dwóch  animatorów. Zastępują one ukryte ramiona kolejnego animatora i oglądamy oryginalne pas de trois w wykonaniu trzech aktorów i drewnianych ramion. To nie tylko kolejny popis aktorski, ale i potwierdzenie, że przedmioty-ręce lalki mają swoje własne życie. Wracają one do lalkowego bohatera, jak on powraca z krainy wyobraźni. I znów siedzi na skrzyni i przez moment tuli w ramionach Julietę Gascón. Na powrót otaczają go animatorzy, jego wewnętrzne duchy.

Nolan uzyskał jednak, nawet jeśli wyimaginowane, potwierdzenie własnego życia. W skrzyni, na której siedzi, znajduje kopię samego siebie, pomniejszonego do 60-70 centymetrów. I tej nowej, małej postaci świadomie przekazuje własnych animatorów, własne dusze ożywiające dotąd jego ciało. To wzruszająca scena, kiedy jedna lalka oddaje swoje żywotne siły drugiej, sama stopniowo pozbawiając się życia. Lalka Nolana leży teraz samotnie na skrzyni, a jego mała kopia – z pomocą animatorów rzecz jasna – zaczyna wędrówkę po zdobywanie własnych doświadczeń. Działania małego Nolana są inne, właściwe dziecięcemu wiekowi, ale równie fascynujące. To kolejna okazja do zaprezentowania świetnych układów choreograficznych i umiejętności taneczno-animacyjnych całego zespołu Zero en Conducta. Ale to też kolejna wędrówka naszego bohatera w marzenia, w świat złudzeń i nadziei.

Nolan wraca do celi własnego ciała. Znów odnajduje się w prostokątnym wycinku światła ograniczającego jego przestrzeń życiową. Znów podejmuje walkę z krępującymi go i ograniczającymi jego wolność animatorami-duchami. Próbuje się ich pozbyć, choć nawet chwilowa nieobecność każdego ogranicza jego ruchy. I znów jak na początku spektaklu zaczyna biec, a my słyszymy jego  głęboki oddech. Po sekundowym wyciemnieniu widzimy animatorów wykonujących wszystkie ruchy, by lalka mogła biec, ale samej lalki na scenie nie ma. Animatorzy animują postać, która znikła. Wykonują jeszcze jeden piękny choreograficznie układ tańca, jakby w poszukiwaniu nowego ciała eh man hé, obdarzonego kilkoma duszami.

A Nolan? W finale lalka Nolana znów leży w głębi sceny, tuż przed horyzontem. Tym razem nie ma za nią animatorów, ale widać (i słychać), jak Nolan oddycha. Płaszczyzna jego pleców unosi się i powoli opada w rytmie spokojnego oddechu. A po chwili Nolan unosi głowę, pręży ciało, przygotowuje się do powstania… i gaśnie światło na scenie. Pozostajemy z nieodpartym już teraz przekonaniem, że lalki mają jednak swoje tajemne, ukryte życie. Niby to wiemy, ale wszyscy przecież mamy skazę niewiernego Tomasza.

Spektakl grupy Zero en Conducta jest wyjątkowy: myślowo, animacyjnie i aktorsko. To doprawdy lalkarskie arcydzieło.

 

 

Fot. z FB Zero en Conducta

Kontakt
close slider


    Marek Waszkiel

    Będzie mi miło, jeśli do mnie napiszesz:

    Polityka prywatności

    You cannot copy content of this page