Pierwodruk: Marek Waszkiel, W teatrze lalek: Samotność, TEATR 1988, nr 9.
Chyba po raz pierwszy proza Brunona Schulza trafiła do teatru lalek. Bielskie przedstawienie zatytułowane “Samotność” nie przesądza jeszcze, czy Schulz znajdzie trwałe miejsce także wśród lalek. Będzie to uzależnione od twórców, a może bardziej od publiczności. Z pewnością adresatami Schulza nie są dzieci, choć one najczęściej zapełniają widownię “Banialuki”. Widzów dorosłych, gotowych przekroczyć próg instytucji mającej w nazwie “teatr lalek”, wystarcza najwyżej na kilka przedstawień. Nie odnosi się to wyłącznie do publiczności w Bielsku-Białej. Przyzwyczailiśmy się, że teatry lalek grają bajki dla małych dzieci, i choć wielu rodziców wie doskonale, że bywa inaczej, reagujemy z zadziwiającą jednomyślnością: hm, kukiełki – dla dzieci!
Wina w tym i teatru (pomijając ogólniejsze przyczyny). Program-afisz do “Samotności” niczym się nie różni od zwykłego anonsu, w którym pierwsze zdanie zawiera nazwę instytucji: Państwowy Teatr Lalek… Przypadkowy przechodzień raczej się trochę zdziwi: Bruno Schulz, kukiełki, dzieci!? Wszystko możliwe.
Tymczasem bielska “Samotność” to nieco inny teatr lalek. Bynajmniej nie nowy ani rzadko u nas spotykany. Ostatnio może nawet zbyt często. To teatr plastyki, aktora, lalki i przedmiotu. Nowością jest Schulz zderzony z teatrem form animowanych.
Spektakl jest nieomal monologiem. Józef (Ryszard Sypniewski) przybywa do sanatorium, aby odwiedzić ojca. I tu się zaczyna i kończy fabularność narracji. Dalej oglądamy świat intymny Józefa, świat jego myśli, przekazywanych słowem, jak w liście do przyjaciela, i obrazem, w którym – jak we śnie – rządzą prawa nie fizyczne, lecz psychologiczne. Na scenie jest długi stół, na nim porozrzucane przedmioty, naczynia, książki, szkielet ptaka. Rupieciarnia czasu, w którym nie jest istotna kolejność zdarzeń, lecz gdzie można się poruszać w wielu kierunkach. Czas ten jest bardzo obszerny, wynalazczy, odmienny od normalnego. Istnieje tu możliwość odwiedzania odcinków czasu, który minął, zaludniania ich na nowo i inaczej, anulowania zaszłych wydarzeń. Fakty dokonane mogą wracać w swoją prehistorię, w stadium niedokonania.
W monologu Józefa powracają wspomnienia: ojca (lalka wyłaniająca się ze skrytki w blacie stołu), matki (aktorka w kostiumie “ośmiornicy”), personelu sanatoryjnego (półwidoczni aktorzy wyłaniający się z mroku sceny), przedmiotów (księga-ptak, naczynia stołowe) uruchamianych przez aktorów poza siedzącym przy stole Józefem, jakby w jego myślach. Czasem monolog przeradza się w namiastkę dialogu, jak w scenach z matką, bądź lekarzem (obandażowane przedramię Józefa). Ale ciężar całego spektaklu spoczywa na Józefie. Ryszard Sypniewski zaczyna znakomicie. W kilku pierwszych scenach nawiązuje bezpośredni kontakt z widzem, potęguje jego uwagę, skupia na sobie całe napięcie. Potem się chyba trochę gubi, w każdym razie gubi uwagę widza. Jego wina jest tu jednak niewielka.
Adaptatorem prozy Brunona Schulza (“Sanatorium pod Klepsydrą” i “Sklepy cynamonowe”) i reżyserem spektaklu jest Francuz François Lazaro, ongiś członek eksperymentującej Compagnie Daru, dziś aktor, reżyser i szef własnego zespołu. Nie ulega wątpliwości, że z twórczością Schulza zetknął się niedawno i jest nią zafascynowany. Ale jest to fascynacja świeża. Lazaro chciał zmieścić w krótkim spektaklu zbyt wiele wątków, przez co zagęścił sytuacje sceniczne i niepotrzebnie utrudnił niełatwe przecież zadania aktorskie Sypniewskiego, który gra niemal wyłącznie twarzą. Ukryci zaś w półmroku partnerujący mu aktorzy są mimo wszystko zbyt wyeksponowani. Ich funkcja miała polegać na uruchomieniu przedmiotów wywoływanych przez wyobraźnię Józefa. Istnieją zaś niezależnie od nich. Zagęszczenie obrazu utrudniło też animację przedmiotów, której odczuwa się niedosyt. Zwłaszcza że w jej wyeksponowaniu miał się zawierać klucz do teatralnej adaptacji prozy Schulza i uzasadnienie dla wprowadzenia jej do repertuaru teatru lalek.
Jednak magiczny świat wyobraźni Schulza udało się w bielskim spektaklu zachować. Duża w tym zasługa ciekawie prowadzonych świateł, przede wszystkim w pierwszym planie. Światło zniekształcające twarz Ryszarda Sypniewskiego, układające się na niej w całą gamę półcieni, wzbogaca aktorską interpretację roli Józefa. Czyni ja bardziej nierzeczywistą. W drugim planie właśnie światło podkreśla tajemniczość i plastyczność przestrzeni scenicznej. Scenografia Jerzego Zitzmana uruchamia wyobraźnię widza. Jest nieokreśloną przestrzenią, przestrzenią otwartą, ułatwiającą widzowi intymność odbioru spektaklu. Muzyki Bogumiła Pasternaka słucha się z przejęciem i żalem, że wygasa zbyt szybko, trwa zbyt krótko.
Więc – mimo niedostatków – jest to chyba odkrycie Brunona Schulza dla teatru lalek.