W teatrze lalek: Marszak i Mrożek
Pierwodruk: Marek Waszkiel, W teatrze lalek: Marszak i Mrożek, TEATR 1989, nr 6.
W Białostockim Teatrze Lalek obowiązuje zwyczaj wygrywania sztuk. Nie ma repertuaru wymiennego, choć do wielu przedstawień chciałoby się powrócić, obejrzeć je jeszcze raz. W zasadzie można to uczynić wyłącznie w okresie następującym po premierze. Kiedy teatr wypuścił nowy spektakl, jest już za późno. Taka praktyka jest pewnie wygodna dla teatru. Być może także dla zorganizowanej widowni, która regularnie, co kilka miesięcy, odwiedza salę teatralną. Jest jednak uciążliwa dla zwyczajnej publiczności oraz przyjaciół teatru, których białostocki zespół dorobił się już dawno temu, a być może także sami lalkarze coś na tym tracą. Trudno np. zestawić w pamięci ich ostatnie role, porównać je, skoro na scenie pojawiają się tak rzadko. Teatry lalek w ogóle rzadko stosują zasadę wymiennego repertuaru. Być może wynika to ze sztywnej struktury samej instytucji.
Tymczasem mamy aż dwie nowe premiery w Białostockim Teatrze Lalek: dla dzieci i dla dorosłych. Jest więc okazja, by obejrzeć kilkunastu aktorów w nowych rolach. W przedstawieniach lalkowych do zadań aktorskich należy także (może nawet przede wszystkim) uporanie się z techniką animacji. Lalki prawie za każdym razem są inaczej skonstruowane. Powodzenie roli zależy więc i od plastyka, i od mechanizatora lalek. Lalka źle skonstruowana nie daje aktorowi możliwości zaprezentowania własnych umiejętności, staje się rekwizytem, elementem obrazu teatralnego, aktor zaś wyłącznie narzędziem w rękach reżysera, który buduje ów obraz. W ostatnich przedstawieniach białostockich mamy jednak do czynienia także z rolami, tym ciekawsze są oba spektakle.
Dla dzieci Ewa Tomaszewska wyreżyserowała „Żołnierza i Biedę” Samuela Marszaka. Tomaszewska jest studentką Wydziału Reżyserii Teatru Lalek białostockiej PWST, zaś spektakl – przedstawieniem warsztatowym. Udany to warsztat. Pomysł inscenizacyjny (przedstawienie odegrane przez wędrowny zespół komediantów, zasada teatru w teatrze) jest prosty, choć niebanalnie wykonany, technika lalkowa – oryginalna, dobre tempo całości, wyraźne określenie funkcji aktora grającego także obok lalki – oto podstawowe atuty spektaklu. Jego współtwórcą jest scenograf, Wiesław Jurkowski, który wprowadził na scenę duży wóz z dyszlem, przykryty plandeką, odsłanianą po bokach, co pozwala na szybkie zmiany miejsca akcji, prawie zawsze rozgrywającej się na wozie, raz ustawionym tyłem, innym razem bokiem do widowni. Wystarczy wysunąć jakąś deskę, podnieść dyszel wozu, rozsunąć plandekę, ozdobić ją frędzlami czy kawałkiem kolorowego płótna, by zaznaczyć nową przestrzeń sceniczną. Zmiana położenia wozu nie ma związku z dramaturgią spektaklu, raczej wynika z kompozycji przestrzeni teatralnej, wciąż nowej, zawsze pomysłowej.
Na wozie są jeszcze dwa czy trzy drewniane kufry podróżne, w których przechowywane są lalki, ale które zostaną też użyte w spektaklu: jako budka wartownika pilnującego królewskiego pałacu czy obudowa zegara z kukułką. Także takie epizodyczne sceny dają szansę uatrakcyjnienia obrazu, w czym znaczny jest udział aktorów (np. Marka Kotkowskiego), budujących efektowne etiudy lalkowe, oparte na zdecydowanej, wyrazistej animacji lalek, ale i starannie prowadzonego światła, skupionego na małej przestrzeni, podkreślającego poszczególne plany, kierującego uwagę widza tam, gdzie życzy sobie tego reżyser.
Fabuła „Żołnierza i Biedy” jest nieco powikłana, tekstu sporo, nieuchronny morał może zbyt łatwy, dla współczesnego dziecka stylistyka literacka trąci nieco myszką, ale spektakl broni się, żyje, wciąga widzów. Najsłabiej może wyglądają te miejsca, w których aktorzy zdani są na improwizację, granie poza tekstem Marszaka i bez kontaktu z lalkami. Brakuje im trochę jarmarcznej bezpośredniości, lekkości w nawiązywaniu kontaktu z publicznością, czasem wręcz pomysłów, czym wypełnić krótkie scenki.. Gitara i piosenka niewiele tu pomagają. Ale kiedy ci sami aktorzy rozpoczynają opowieść, wydają się niezastąpieni. Rysują wyraziste postaci Cara (Wojciech Grzechowiak), Generała (Mirosław Jańczuk), Kupca (Marek Janik), Żołnierza (Marek Kotkowski), wypełniają swoją grą przestrzeń sceny, zaskakują licznymi pomysłami animacyjnymi (lalki mają ciekawą konstrukcję: głowa osadzona jest na poziomym pręcie, do którego na przelotce, doczepiony jest korpus; obie te części można więc animować nieomal oddzielnie). Aktorzy bawią się grając i ta atmosfera udziela się publiczności.
Wszystko w spektaklu jest umowne. Iluzja jest stale rozbijana obecnością aktora, który nie kryje, że jest animatorem lalek, ale i ingeruje w ich świat. Role zbójców porywających powóz kupca grają dwaj aktorzy, nie lalki, a ich działanie ogranicza się do wyniesienia ze sceny powozu. Ale uwaga widzów skupia się na powozie, na rekwizycie, nie na zbójcach. Aktorzy nie próbują schować się poza lalkami, nie ma takiej potrzeby, gdyż dają pierwszeństwo lalkom poprzez sposób ich animowania: wytrzymane spojrzenia, wyraziste zwroty głowy, „młynki” korpusów. Lalki, choć człekokształtne, nie ograniczają się do naśladowania ludzkich gestów, mają cały repertuar własnych działań. I w tej specyficznej lalkowości tkwi istota teatru lalek.
Na Scenie dla Dorosłych Piotr Tomaszuk wyreżyserował trzy jednoaktówki Sławomira Mrożka („Serenada”, „Lis filozof”, „Polowanie na lisa”) pod wspólnym tytułem „Polowanie na lisa”. Tu mamy do czynienia z zupełnie innym teatrem, nie tylko ze względu na Mrożka. Okno sceniczne ma kształt panoramicznego ekranu filmowego. Aktorzy ukryci są za parawanem. Tekst jednoaktówek Mrożka przeniesiony został całkowicie w świat teatru lalek.
W „Serenadzie” przyniosło to znakomity rezultat. W czarno okotarowanym oknie scenicznym, wzdłuż parawanu, na różnych wysokościach usytuowane są trzy grzędy, wszak rzecz dzieje się w kurniku. Jest noc. Do kurnika, w którym są trzy kury (Blond – Alicja Bach, Bruna – Alicja Skiepko-Gielniewska, Ruda – Barbara Muszyńska) i Kogut (Mirosław Wieński), zakrada się Lis. Rozpoczyna się pełna finezji i wdzięku gra, gra literacka i gra teatralna. Prowadzi ją przede wszystkim Andrzej Zaborski (Lis), który tworzy w spektaklu doprawdy kreację, ale nie ustępują mu także partnerzy. Ta lalkowa wersja „Serenady” najprecyzyjniej chyba odzwierciedla intencje autora. Obrazek obyczajowy dzięki lalkom ptasim, w kształcie swoim przerysowanym, w animacji niemal groteskowym, staje się bardziej wyrazisty, bardziej drapieżny.
Ta sama zasada w znacznie mniejszym stopniu sprawdza się w kolejnych jednoaktówkach. Lalki zwierzęce występują tu obok lalek-ludzi, te ostatnie zaś nie mają już ani tej siły, ani swoistości w działaniach, by mogły skupić uwagę widzów. Piotr Tomaszuk komponuje obrazy do tekstu Mrożka, partneruje mu w tym Mikołaj Malesza, scenograf, uciekając się do hiperrealizmu w kształtach i kolorach lalek. Wciąż nie brakuje efektownych scen (ogary dyskutujące cenę swego szczekania przy nagonce; eks-król z własną głową trzymaną w dłoniach), ale całość nie wywołuje już takich emocji jak w „Serenadzie”. Lisia filozofia nie straciła wprawdzie aktualności, podobnie alegoria upadającej cywilizacji, lecz zwietrzał nieco sam tekst jednoaktówek Mrożka. Spektakl się dłuży, mimo wysiłków aktorów. Można przypuszczać, że ciekawszy efekt uzyskano by na innym materiale literackim. W „Polowaniu na lisa” bardziej broni się teatr lalek niż literatura, a ona w spektaklu dominuje.