Łomżyńska Walizka 2021 już za nami, ale kilka spektakli wciąż wypełnia moją pamięć. Niektóre pozostaną w niej na długo. Z pewnością Coco Chanel Ulriki Quade i Jo Strømgrena, holendersko-norweska koprodukcja Ulrike Quade Company, Jo Strømgren Kompani oraz duetu muzyków Strijbos & Van Rijswijk.
Strømgren po przedwczesnym zakończeniu kariery tancerza podjął działalność twórcy multidyscyplinarnego, jest głównym choreografem Norweskiego Baletu Narodowego, reżyserem wielu spektakli w różnych krajach, autorem scenariuszy. W Coco Chanel występuje w roli współreżysera i autora scenografii. Z lalkami też spotykał się w przeszłości wielokrotnie, a po raz kolejny tworzy tandem twórczy z Ulrike Quade.
Quade debiutowała na scenie lalkowej w drugiej połowie lat 90., z początku grała wraz z Dudą Paivą, wykonała lalkę Anioła do jego pierwszego solowego spektaklu. Potem ich drogi się rozeszły. Ulrike Quade od dwóch dekad prowadzi własną kompanię, w której przygotowała ponad 20 spektakli, także w koprodukcji z innymi grupami, m.in. głośne Dog’s Love, The Writer, The Painter (dwa ostatnie z Jo Strømgren Kompani). W Polsce była bodaj raz tylko, w 2015 na kwidzyńskim ANIMO z Antygoną. No i teraz w Łomży, choć to obecność symboliczna, bo wszystkie zagraniczne przedstawienia pokazywano z zapisów wideo, ale za to w doskonałych warunkach i technicznych, i przestrzennych. Profesjonalne rejestracje z wielu kamer, choć eliminują uczucie nażywości (w teatrze wyjątkowo ważne), dają jednak szansę przyjrzenia się detalom, dostrzeżenia szczegółów często umykających przy koncentrowaniu się na całościowym obrazie scenicznym.
Coco Chanel jest spektaklem wizualnym, granym przez troje świetnych tancerzy, aktorów i do tego lalkarzy: Ester Natzijl, Ilię Surla i Indrę Cauwels. Ulrike Quade współreżyseruje przedstawienie i jest ponadto autorką wszystkich lalek. Te są niezwykłe: i plastycznie, i technicznie, i – w rękach aktorów – animacyjnie. W spektaklu pojawia się niewiele tekstu, którego autorką jest Hannah van Wieringen i który najczęściej wygłaszany jest z offu. Wykorzystuje on całą serię jednozdaniowych sentencji, z których słynęła Coco Chanel, kryjąc swoją prywatność i osobiste życiowe doświadczenia. Cały spektakl ujęty jest w rodzaj teatralnej ramy, w której leciwa już projektantka-ikona wspomina swoje mijające życie.
Jak przystało jednak na współczesne przedstawienie, nie ma tu regularnej opowieści, nie ma żadnej linearności zdarzeń, oglądamy Coco Chanel w wizerunkach oddających różne fazy jej życia i przewijające się przez nie postaci. Od upiornych niewielkich gąbczanych sióstr zakonnych, wśród których Chanel spędziła dzieciństwo, przez przyjaciół ze świata sztuki (Jean Cocteau), polityki (Winston Churchill) i bussinesu (współtwórca firmy Chanel – Pierre Wertheimer), po kochanków (francuski poeta Pierre Reverdy czy hitlerowski oficer Hans Günther von Dincklage). Z bogatego i kontrowersyjnego życia Coco Chanel wykorzystano w spektaklu niewiele postaci i pojawiają się one wszystkie raczej impresyjnie, nie burząc podstawowego założenia i idei spektaklu: to spektakl o projektantce i designie. „Moje życie mi się nie podobało, więc stworzyłam swoje życie”, „ja decyduję, co to jest kobieta”, „zapracowana kobieta musi czuć się komfortowo w swoich ubraniach”, „luksus musi być wygodny, w przeciwnym razie to żaden luksus” – takie sentencje nakręcają rozwój wydarzeń na scenie.
Jesteśmy w efektownej przestrzeni pracowni krawieckiej, studia projektanckiego, chwilami atrakcyjnego, choć obojętnego emocjonalnie pomieszczenia designerskiego. Scenę z trzech stron okalają płaszczyzny ażurowej dekoracji zbudowanej z rozpiętych pionowo wąskich białych pasków materiału, podświetlanych od dołu świetlówkami. Można przez tę materię przechodzić w głąb przestrzeni, gdzie chwilami prześwitują ubrania rozwieszone na stojakach czy manekiny krawieckie. W centralnej części sceny rozwieszona jest na linach tkanina, rodzaj kolażu z połączonych ze sobą kawałków ubrań, materiałów, koronek. W tej atrakcyjnej kompozycji odcienie bieli przenikają się z ecri. To warsztat pracy Coco Chanel, wiszący niczym przestrzenny obraz w galerii sztuki. Zresztą cała przestrzeń skupia uwagę oryginalną kompozycją obrazu i artystycznym smakiem. Tkanina w którymś momencie opada gwałtownie na podłogę, budując niby stół krawiecki. W innej scenie zawieszona jest odwrotną stroną, będącą tylko ciemnym materiałem, stanowiącym tło dla działań scenicznych. Ale zdarza się i sekwencja, kiedy aktorka animująca Coco Chanel wsuwa lalkę w wiszącą kompozycję. To moment całkowitego zatracenia się w pracy, kiedy martwa materia pochłania bohaterkę, by kilka scen później wydostać ją na powrót i przywrócić do rzeczywistości, już odmienionej; teraz świata, który ściele się do stóp Coco Chanel. Wówczas aktorka wyjmuje dziecięcą wersję bohaterki z kompozycji i przemierza z nią scenę, naśladując ruchem lalki rybę pływającą w głębokiej wodzie. Bezpieczną, pewną, niezależną, zwycięską.
Na tle dominującej bieli odcinają się kostiumy aktorów: czarne golfy aktorek i wysokie, grube, dzianinowe, głęboko brązowe spodnie sięgające piersi, przewiązane czarnymi szerokimi pasami w biodrach. To niecodzienna propozycja kostiumu, ale wspaniale współgrająca z przestrzenią sceniczną.
No i lalki, niby proste, a zarazem niezwykłe. Coco Chanel ma wiele wersji. Najpierw wyłania się z czerni gąbkowa głowa starej kobiety w kapeluszu, z nieodłącznym papierosem, błyszczącymi oczyma i ruchomymi ustami. Światło (piękna reżyseria świateł Flooriana Ganzevorta) wydobywa jedynie twarz lalki i rękę animatorki trzymającą papierosa. W scenie wspominania dzieciństwa Ester Natzijl animuje główką, okoloną czarnym jeżykiem włosów, ubraną w długą białą koszulę z półokrągłym kołnierzykiem. Lalka nie ma rąk ani nóg. Aktorka tuli ją w rękach, chcąc jakby uchronić Coco przed samotnością i upiornymi siostrami zakonnymi wyłaniającymi się z obydwu stron sceny. Ucieczkę oferuje właśnie biała kolażowa tkanina, po której lalka się wspina do góry i niknie w świecie materiałów, krawiectwa i mody.
Chwilę później pojawi się kolejna wersja Chanel, już projektującej artystki, oczywiście z papierosem i w kapeluszu, ale też w dzianinowym jasnym sweterku nałożonym na białą bluzkę i z nieodłącznym odtąd sznurem pereł. Głowa z kostiumem uzupełniona jest ręką aktorki włożoną w rękaw bluzki i w nogi zaanektowane z rąk krawieckiego manekina. Te same ręce zastąpią w kolejnej scenie galopującego wierzchowca, a potem jeszcze nieraz będą nogami Coco, gdy zajdzie taka potrzeba.
Furia projektowania, dążenie do oryginalności twórczej, w pewnym momencie pokazywane są przez zmianę głów lalki artystki. Głowę atrakcyjnej młodej kobiety w słomkowym kapeluszu zastępuje makabryczna główka potworka, tę z kolei połyka stylowa damska torebka w kształcie trupiej czaszki. Wszędzie tu są odwołania do modowych sukcesów Chanel: kapeluszy, odkrywanych tkanin i kolorów, prostoty form, pereł, akcesoriów damskiej garderoby. A dokonywanie wszystkich przemian na oczach widzów nie tylko uatrakcyjnia przedstawienie, ale buduje skomplikowaną wizję refleksji i odniesień kierowanych w rozmaite strony życia artystki, jej legendy i pogmatwanej kariery.
Lalki jej przyjaciół i partnerów też są niezwykłe. Poeta Pierre Reverdy jest gąbczaną postacią w czarnych spodniach i nagim torsem. On nie stąpa po ziemi, on fruwa. Bijącą z niego energię uzyskano montując oświetlenie wewnątrz korpusu lalki, która świeci. Brzmi to być może infantylnie, ale na scenie wygląda doskonale. Czyż można precyzyjniej i dosadniej pokazać uduchowionego poetę-kochanka?
Chanel w kręgu artystycznej bohemy to kolejna eksplozja lalkarskiej pomysłowości. A do tego jak zrealizowanej na scenie! Jean Cocteau, grany przez Indrę Cauwels, porusza się w osobliwy sposób, iście artystowski. Aktorka, siedząc na podłodze, swoją lewą ręką wspiera swój własny korpus, w prawej trzyma głowę lalki Cocteau: w kapeluszu, ciemnych okularach i z efektowną kokardą pod brodą. Na nogi aktorki naciągnięta jest marynarka, czyniąc z nich ręce artysty teatru. Kiedy siada przy kawiarnianym stoliku jego wydłużone ramiona (nogi animatorki) opierają się o blat. To zaskakująca propozycja i ogromnie atrakcyjna. Sama Chanel i jej hitlerowski kochanek to lalki żyworękie, ale też odmienione i szczególnie efektowne. Niemiecki oficer jest zbudowany z uniesionego ramienia aktora, na które założono skórzany płaszcz, zaś głowę stanowi pochylona dłoń przykryta wojskową czapką. Coco Chanel jest również ramieniem aktorki osłoniętym białą bluzką i zgiętą dłonią pod czarnym kapeluszem. Aktorzy są przed naszym wzrokiem, a jednak dostrzegamy wyłącznie zajmujące postaci sceniczne o nieco wydłużonych szyjach.
Niezwykłych, poruszających a czasem nawet wzruszających scen w tym spektaklu jest wiele. Choćby obraz uwolnienia się od damskiego gorsetu, także zdobycz Coco Chanel. Ona sama pojawia się znów w innej postaci, oczywiście z perłami, w kapeluszu i z papierosem w ustach, ale tym razem jest mała, z gąbczanymi rękami i nogami, w jasnej garsonce. Aktorka trzyma lalkę na rękach, ją samą opasuje sznurowany z przodu gorset, który lalka rozpina. Tu ewidentnie twórcy grają proporcjami i robią to wyśmienicie, gdy niewielka lalka Chanel rozprawia się z wielowiekowym pancerzem krepującym kobiety. I w którymś momencie pojawi się scena, kiedy mała lalka Chanel zasypia sama na scenie okryta gorsetem niczym kołdrą.
Wszystkich urokliwych scen pojawiających się w tym spektaklu nie zdołam opisać, a choćby wymienić. Każda prowokuje jakieś asocjacje. Nie trzeba nawet wiele wiedzieć o życiu samej Chanel, by poczuć się wciągniętym w tę teatralną grę, opowiadającą o świecie mody, ludziach mających dość uporu i siły woli, by zmieniać świat, na przekór przyzwyczajeniom i utartym poglądom. Ale znów najważniejszy w tym przedstawieniu jest sam teatr, jego środki, sposób posługiwania się nimi. Oczywiście mam na myśli lalki i wszystkie konteksty uruchamiane przez ich obecność na scenie. W naszym polskim teatrze to się wciąż prawie nie zdarza.
Łomżyńskie jury nagrodziło Coco Chanel za reżyserię Ulriki Quade i Jo Strømgrena. Słusznie. To pięknie pomyślany i zrealizowany spektakl. Ale jego największą wartością jest wizualność, wykreowana przestrzenią sceniczną, lalkami i trojgiem działających aktorów. Autorami lalek i scenografii są ci sami twórcy, więc niby nic się nie stało. A jednak może warto znów postawić pytanie o te wschodnioeuropejskiej kategorie jurorskie. Chyba tylko w słabych spektaklach można oddzielić dokonania reżysera, scenografa, kompozytora…
Coco Chanel Ulrike Quade Company, Jo Strømgren Kompani oraz duetu muzyków Strijbos & Van Rijswijk (wspaniała muzyka i ten szelest maszyn do szycia) należy do przedstawień wybitnych, nie tak często goszczących na teatralnych scenach świata.
Fot. Sanne Peper